Oberwało jej się nieraz. Najpierw za walkę na rzecz uchodźców, później lekarzy i osób LGBTQ+. Kiedy wspólnie z przyjaciółmi powołała do życia Wolne Sądy, prawicowi dziennikarze kpili, że powinna zająć się domem, a nie polityką. Ale Sylwia Gregorczyk-Abram została prawniczką, żeby zmieniać świat na lepsze.
Twoje życie dzieli się na przed 2017 rokiem i po nim?
Można tak powiedzieć. Wszystko wywróciło się wtedy do góry nogami.
4 lipca, plac Konstytucji, z okazji rocznicy wyborów czerwcowych 1989 roku z kolegami prawnikami wznosiłaś toast za wolność. Wypowiedziałaś wtedy zdanie, które powtarzam sobie niemal codziennie…
Za biernością kryje się często oczekiwanie na właściwy moment, żeby okazać się przyzwoitym człowiekiem. To jest ten moment…
Władza zamachnęła się wtedy na niezależność sądów.
Byliśmy pod Sejmem. Z bezsilności i złości chciało nam się płakać. I wtedy Michał Wawrykiewicz wpadł na pomysł, żeby nagrywać filmiki ze znanymi osobami, które opowiedzą o tym, jak ważne są niezależne sądy.
Dzisiaj nasza organizacja jest dosyć znana, ale cztery lata temu to nie było takie proste. Wyobraź sobie, w kraju zamieszanie, a jakaś nieznana nikomu prawniczka Sylwia Gregorczyk-Abram dzwoni do Krystyny Jandy i mówi: „Dzień dobry, zakładamy inicjatywę Wolne Sądy, czy zgodzi się pani opowiedzieć obywatelom na prostym przykładzie, po co nam niezależne sądownictwo?”. Udało nam się namówić do współpracy Piotra Fronczewskiego, Jerzego Radziwiłowicza i wielu innych. Nikt nam nie odmówił.
Dzięki waszemu zaangażowaniu tysiące ludzi wyszło wówczas na ulicę.
To było niesamowite. Rządzący zupełnie się tego nie spodziewali. Praworządność czy trójpodział władzy bywają hasłami abstrakcyjnymi, a wtedy te hasła porwały tumy. Okazało się, że Polakom nie tak łatwo zabrać przynależne im prawa.
Od tamtego czasu minęły już prawie cztery lata…
I nie mamy poczucia, że coś się zmieniło. Wiem, to jest szalenie frustrujące. Nie ma dnia, żebym o tym z kimś nie rozmawiała. Tym bardziej że rząd przesuwa kolejne granice. Nasze prawa co rusz są ograniczane w sposób absolutnie bezprawny i niekonstytucyjny. Choćby na przykładzie pandemii widać, jak to państwo prawa u nas nie działa. Kiedy kobiety wyszły na ulicę, władza starała się za wszelką cenę przekonać, że to nielegalne zgromadzenie i nie mamy prawa protestować, a to przecież nieprawda. Podobnie było choćby z sylwestrem. Premier ogłasza, że wprowadzona zostanie godzina policyjna i nie mamy prawa się przemieszczać – to był komunikat zupełnie niezgodny z konstytucją! To wszystko sprawia, że czujemy się coraz mniej bezpiecznie, bo mamy świadomość, że nie szanuje się naszych praw. Doszło do tego, że idąc spać, nie mamy pewności, w jakim kraju się obudzimy.
Co możemy z tym zrobić?
Jestem za tym, żeby w sytuacjach krytycznych, jak choćby tzw. orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w związku z ustawą antyaborcyjną, zamanifestować władzy, że nie ma na to naszej zgody. Jeśli przestaniemy reagować, nasza frustracja będzie jeszcze większa. Jeśli jesteśmy wściekli na to, co wyprawia władza, poszukajmy sposobu, żeby się sprzeciwić. I nie mam tu na myśli jedynie wychodzenia na ulicę. Ważne, by znaleźć grupę ludzi myślących podobnie. Wzięcie odpowiedzialności za to, co wokół nas, daje ogromną siłę. I naprawdę nie namawiam do tego, żeby rzucić pracę i wystawać całymi dniami z transparentami na ulicy. Mam na myśli raczej codzienne zaangażowanie poprzez rozmowę z dziećmi, przyjaciółmi, sąsiadami. Myślę, że w ostatnich czasach wiele takiej obywatelskiej roboty wykonali rodzice i nauczyciele. To dzięki nim przecież młodzi ludzie wyszli na ulicę z kartonami, na których umieszczali najbardziej przewrotne i trafione hasła.
Z myślą o młodych ludziach opracowałaś projekt „Tydzień Konstytucyjny”.
Prawnicy przychodzą do szkoły i opowiadają uczniom o tym, czym jest konstytucja. To nie są żadne prawnicze wykłady, ale konkretne kazusy, czyli zagadki, w których opisujemy stan faktyczny. Mówiliśmy już o wolności słowa, niezależności sądownictwa, Trybunale Konstytucyjnym. Opowiadamy młodym ludziom o jakimś problemie i prosimy, żeby go rozwiązali na podstawie konstytucji. Okazuje się, że konstytucja to nie jest żadna hermetyczna księga, ale cienki dokument napisany przystępnym językiem. Pamiętam, jak kiedyś na zajęciach zapytałam uczniów, co ich trapi. Zalali mnie tysiącem pytań: czy można wymagać od nich, aby ze zdjęcia profilowego na Facebooku usunęli awatar albo czy kiedy mają zajęcia online, to czy mogą używać ikonki błyskawicy lub przyjść na zajęcia w koszulce z napisem „Konstytucja”. Szacujemy, że we wszystkich czterech edycjach „Tygodnia Konstytucyjnego” wzięło udział ponad 200 tysięcy uczniów. Cieszy mnie to, bo musimy młodych ludzi przekonać, że ich głos jest ważny i że są przez nas słuchani.
Kochasz to, co robisz?
Od kiedy pamiętam, chciałam zostać adwokatką. Nigdy nie marzyłam o karierze nauczycielki, łyżwiarki czy pielęgniarki. Uważałam, że prawo pomoże mi zmienić świat.
Dlatego angażujesz się przede wszystkim w sprawy pro bono?
Wszystko zmieniło się, gdy zostałam matką. Mój synek ma wiele problemów ze zdrowiem. Wychowując go, zrozumiałam, jak to jest walczyć z systemem, ze służbą zdrowia. Pomyślałam sobie wtedy, że jestem w dobrej sytuacji: mieszkam w dużym mieście i mam pracę, a co mają powiedzieć matki, które nie mają pieniędzy i mają kilkoro dzieci na utrzymaniu? Pracuję w dużej kancelarii. Zaczęłam namawiać współpracowników, żebyśmy jeszcze częściej angażowali się w pomoc biedniejszym i słabszym.
Pamiętam twoje zaangażowanie na rzecz czeczeńskich uchodźców, których nie chciano wpuścić do Polski. To chyba też był 2017 rok?
Tak, mój rok (śmiech). Na konferencji w Lublinie usłyszałam o tym, co dzieje się na przejściu granicznym w Terespolu. Wcześniej nie miałam pojęcia, że Czeczeni przybywają do Polski, szukając schronienia przed reżimem w kraju, a strażnik graniczny nawet tego nie zapisuje w dokumentach, tylko odsyła ich z powrotem, mówiąc, że nie mają wizy. Nie mieściło mi się to w głowie. Wspólnie z kolegami, dzięki pomocy białoruskich organizacji, zgromadziliśmy dowody na to, że Czeczeni przyjeżdżający do Polski są w swoim kraju torturowani i że łamane są tam podstawowe prawa człowieka. Ta sprawa zakończyła się spektakularną wygraną w Europejskim Trybunale Praw Człowieka.
A na ciebie spłynęła fala hejtu.
Teraz już jestem zaimpregnowana, ale wtedy się przeraziłam. Dostawałam listy, w których życzono mi śmierci albo proponowano, żebym sama zamieszkała z uchodźcami, skoro tak bardzo mi na nich zależy. To było straszne. Teraz już nie czytam obraźliwych komentarzy. Potrafię się od tego odciąć.
Czy myślisz, że w Polsce będzie jeszcze normalnie?
Bardzo wierzę, że uda nam się odbudować wszystko, co zostało zdewastowane. Czekają nas trudne czasy, ale wszyscy mamy przecież wizję tego, jak powinno wyglądać państwo praworządne. Będziemy dążyć do tego, aby ją urzeczywistnić. Dlatego tak ważne jest wsparcie, które wciąż dostajemy od ludzi z całej Polski. To daje ogromną siłę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.