Ubuntu, jugaad czy hygge? W poszukiwaniu szczęścia spróbujmy zastosować przepisy na lepsze życie podpatrzone u innych narodów.
Kilka lat temu świat oszalał na punkcie duńskiego słówka hygge oznaczającego przytulność, poczucie komfortu, wewnętrzną wygodę, która wywołuje w nas szczęście. Hygge są miękkie wełniane koce, którymi otulamy się w wiosenne wieczory, hygge są pachnące świeczki zapalane podczas długiej kąpieli w pianie i jeszcze ciepłe cynamonowe bułeczki, które rano serwuje nam do łóżka partner, oczywiście ubrany w kaszmirową pidżamę. Hygge nie jest jedyne. Po niebywałym sukcesie książki Marie Tourell Søderberg „Hygge. Duńska sztuka szczęścia”, która sprzedała się na świecie w milionowych nakładach i została wydana w kilkudziesięciu językach, wydawcy prześcigają się w poszukiwaniach kolejnych recept na narodowe szczęście. Kończą się one sukcesami. Może nie zawsze wydawniczymi, bo nakładów hygge nie udało się do tej pory pobić, ale na pewno kulturoznawczymi. Okazuje się bowiem, że prawie każda narodowość ma swój sekret.
W Republice Południowej Afryki do szczęścia potrzeba drugiego człowieka. Rzeczownik ubuntu można przetłumaczyć jako „jestem, bo jesteś”. Odnoszące się do więzi międzyludzkiej słowo sugeruje, że pełnię człowieczeństwa można osiągnąć jedynie w relacji z drugim człowiekiem. Ubuntu jest zaprzeczeniem zachodnioeuropejskiego myślenia, które stawia na indywidualizm i materializm. W Afryce termin ten odgrywał szczególną rolę w czasach apartheidu. Piewcą postawy ubuntu był Nelson Mandela, który wielokrotnie podkreślał, że siła afrykańskiej ludności leży we wspólnocie. Jeśli więc nie odnajdujemy się w słodkim hygge, dla poczucia szczęścia można spokojnie zacząć praktykować społecznikowskie ubuntu.
Oczywiście nie każdy z nas do szczęścia potrzebuje poczucia misji. Niektórzy wolą postawić na szybki efekt. W takiej sytuacji dobrze zacząć praktykować fińskie kalsarikännit, które oznacza poczucie spełnienia wywołane piciem alkoholu w samych majtkach. Dosłownie, bo kalsari oznacza majtki, a kannit – stan upojenia alkoholowego. Co ważne, rytuałowi należy się oddawać w samotności. Ludziom, którzy żyją w kraju chłodu, należy wybaczyć ten nieco egoistyczny sposób poszukiwania radości.
Niska temperatura nie zawsze jednak oznacza, że szczęścia szukamy w sobie. Islandczycy, którym niewątpliwie jest zimniej niż Finom i Duńczykom razem wziętym, swoim narodowym mottem uczynili zwrot þetta reddast. W wolnym tłumaczeniu oznacza „wszystko się jakoś ułoży”. Szczęście dla mieszkańców dalekiej północy oznacza pokonywanie przeciwności, ale też pełną akceptację napotkanych po drodze trudności. Islandczycy jako potomkowie Wikingów słyną ze swojego hartu ducha i niezłomności. I choć zwrot „jakoś to będzie” nie brzmi może szalenie optymistycznie, to Islandczycy przodują w badaniach dotyczących poziomu zadowolenia. Grunt to nie mieć zbyt wielu wymagań.
Taka filozofia przyświeca też Tajom, którzy na pogodę może i nie mogą narzekać, ale na trudne warunki ekonomiczne jak najbardziej. Narzekania nie mają jednak we krwi i zamiast się załamywać, z charakterystycznym tajskim uśmiechem powtarzają sobie mai pen rai, czyli „to nie ma znaczenia”. Praktykowany w kraju buddyzm w połączeniu z historycznymi zawirowaniami, których doświadczyli Tajowie, zaowocował swoistą odmianą stoicyzmu. Najważniejsze to nie oczekiwać od losu zbyt wiele. Filozofia mai pen rai zakłada, że nie powinniśmy się o nic martwić ani pragnąć zbyt wiele.
Jeśli jednak do szczęścia potrzebujemy trochę więcej, warto się przyjrzeć australijskiej recepcie na uśmiech. Tym bardziej że jako naród Australijczycy również przodują, jeśli chodzi o poziom szczęśliwości. Jakie więc słowo trzeba za nimi powtarzać, by choć na chwilę przenieść się nad ocean? Bardzo proste fair go, które po raz pierwszy usłyszano w 1891 roku podczas strajku postrzygaczy owiec. Legenda głosi, że zostali oni zamknięci w więzieniu bez nakazu aresztowania. W tej sytuacji jeden z postrzygaczy zapytał swojego przełożonego: „Do you call this a fair go?”. Można to przetłumaczyć jako „czy uważasz to za sprawiedliwe, czy zasługujemy na to?”. I tak właściwie w tym zdaniu zamyka się cała australijska filozofia. Fair go to myślenie, które zakłada, że każdy człowiek i każde przedsięwzięcie zasługują na swoją sprawiedliwą szansę. Nieważne więc, kim jesteś, skąd przyjechałeś i ile masz w portfelu. Wszystko jest do osiągnięcia, trzeba tylko ośmielić się spróbować.
Największy jednak uśmiech wywołuje hinduska recepta na szczęście, której daleko do świeczek, kocyków, społecznych uniesień czy buddyjskiej akceptacji. Hindusi, może trochę jak Polacy, szczęście znajdują w kombinowaniu i sprytnej improwizacji. Zawiera się to w uroczym słówku jugaad, którego w latach 50. używano w kontekście ciężarówek zmontowanych ze starych wojskowych jeepów. W końcu liczy się nie cel, lecz wykonanie. Nie ma nic przyjemniejszego niż samemu zmajstrować sobie coś na boku i wyjść poza utarte schematy. Jeśli więc inne sposoby nam się nie przydadzą, to możemy wykombinować własny i podczepić pod hinduską filozofię. Kto szczęśliwemu zabroni.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.