Do ulubionego zimowego kurortu gwiazd przyciągają nie tylko zapierające dech w piersiach górskie krajobrazy, ale gościnność jego mieszkańców.
Wejście na Halę Szrenicką w Karkonoszach nie jest trudne. Na szczyt prowadzi przyjemna trasa z niewielkim nachyleniem, a sam spacer zimą trwa dwie godziny. Po drodze mija się skuty lodem wodospad Kamieńczyk, a wraz z wysokością coraz szerzej otwiera się majestatyczna panorama Karkonoszy i Gór Izerskich. Im wyżej, tym piękniej. Momenty, w których mija się innych wędrowców, przeplatają się z chwilami całkowitej ciszy. Wspinając się, czasami wzdychamy tylko, powtarzając jedno słowo: „pięknie”. Ostatnie 100 metrów Hali prowadzącej do schroniska zimą zamienia się w trasę zjazdową, schodzimy więc narciarzom z drogi. I po kilku minutach jesteśmy już w środku.
Swojska atmosfera
Choć nie wątpię w kulinarne umiejętności pracowników Hali Szrenickiej, nie mam złudzeń, że to wysiłek fizyczny dodaje potrawom wyjątkowego smaku. Obowiązkowo zamawiam kubek grzańca. Szukam z przyjaciółką miejsca przy którymś ze stolików, bo tutaj dosiadki nikogo nie dziwią. Wybieramy długą ławkę, która zahacza o dwa stoliki. Od razu robi się przytulnie. – W górach panują inne prawa. Paradoksalnie to właśnie w mieście ludzie są bardziej dzicy – mówi moja przyjaciółka.
Stare naprawdę znaczy dobre
Na Hali Szrenickiej gościnność jest pielęgnowana od pokoleń. Na ostatniej sylwestrowej imprezie, na niepozornym parkiecie doszło do spotkania jak za dawnych lat. Były muzyka, tańce i rozmowy. Dzielenie się przytarganym na szczyt prowiantem i wspólne toasty z butelki. Hala Szrenicka to przykład na to, jak krok w przód paradoksalnie staje się ukłonem w kierunku przeszłości, gdy Hala Szrenicka tętniła życiem, a w jej wnętrzach spotykali się wspinacze i narciarze z każdego zakątka kraju. Z myślą o nich, przy pomocy funduszy z PTTK, obiekt wyremontowano, rozszerzając ofertę noclegową o droższe pokoje z łazienką. Oficjalnie schronisko na Hali Szrenickiej oferuje 120 miejsc, ale bywa, że gdy jest taka potrzeba, pomieści nawet 200 osób. A zapotrzebowanie jest, bo zimą w wyższych partiach Karkonoszy panuje mikroklimat. Przy pomocy wiatrów, niskiej temperatury i wysokiej wilgoci formują się naturalne zimowe rzeźby.
– Kiedyś to wszystko było w drewnie i za tym tęsknię. Ale to miejsce znów nabiera uroku – mówi mi Tadeusz, instruktor narciarstwa, który nieprzerwanie od ponad 50 lat każdej zimy szkoli na tutejszych stokach kolejne grupy nowicjuszy. Po raz pierwszy na Halę przyjechał w 1966 roku. – Całe lata 70. Halę Szrenicką okupowała Łódzka Szkoła Filmowa – opowiada. Jego anegdoty przypominają mi lata dzieciństwa spędzone w Szklarskiej Porębie.
Turystyczna perełka
Znajomi często pytają mnie, jak dorastało mi się w tak małej miejscowości jak Szklarska Poręba. Nigdy nie miałam poczucia, że wychowywałam się na prowincji. Wręcz przeciwnie. Przez cały okres mojego dzieciństwa Szklarska Poręba była miejscem, do którego reszta kraju, w tym wielu wielkich ówczesnego kina i telewizji, zjeżdżało się na organizowane z rozmachem imprezy. Widok celebrytów spacerujących ulicami na nikim nie robił większego wrażenia. W moim rodzinnym budynku krąży opowieść o tym, jak przy okazji jednej ze swoich wizyt ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski wylądował helikopterem na stadionie, który znajduje się niemal na moim podwórku.
Szklarska, jako zimowa stolica radiowej Trójki, często w tamtym czasie gościła również gwiazdy eteru. Te specjalne relacje na linii Warszawa–Szklarska Poręba umożliwiły kiedyś wizytę mojej klasy w trójkowym studiu u Marka Niedźwieckiego.
Duch gór czy duch czasu?
Niestety kilka lat temu wszystko się zaczęło zmieniać. Relacje między mieszkańcami i turystami ulegają stopniowej degradacji. Wyrastające jak grzyby po deszczu wielkie kompleksy apartamentowców dodatkowo zakłócają dotychczasowy gospodarczo-społeczny ekosystem tego miejsca. Przeważająca większość turystów zamieniła bowiem restauracje na szybkie zakupy w miejscowym supermarkecie i samodzielne gotowanie. Skutkiem jest coraz rzadsze ich obcowanie z miejscowymi. A nie musi tak być. Są w Szklarskiej Porębie ludzie, dla których bliskie relacje z odwiedzającymi ich gośćmi pozostają nadrzędną wartością.
Uwielbiany przeze mnie Przystanek Stroma kojarzy mi się przede wszystkim z ciepłem. Każdy kąt, każda odnaleziona na giełdzie staroci lampa czy rustykalne meble to efekt pracy dwóch par rąk właścicieli. – Rozważaliśmy kiedyś zamieszczenie naszej oferty na portalu Booking.com, ale wolimy gości, którzy podobnie jak my preferują rozmowę telefoniczną – śmieje się Magda.
Ideą, która od początku przyświecała istnieniu Przystanku Stroma, jest nawiązywanie przyjaźni. – Kiedyś zrozumiałe było, że wyjazd na wczasy oznaczał kontakt z gospodarzem. Wynajmowało się pokój w czyimś domu bądź pensjonacie i rozmawiało z właścicielem i innymi turystami. Teraz ludzie przyjeżdżają do pustego apartamentu z nadzieją, że nikogo przez te kilka dni nie spotkają, po czym wracają do domu. Na szczęście są jeszcze tacy dziwacy jak my, którzy wpadają tu, żeby poznać innych ludzi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.