Pierwsze miało miejsce 438 mln lat temu, drugie – 374. Potem było trzecie (250 mln lat temu), czwarte (201 mln lat temu) i wreszcie piąte – 66 mln lat temu. Szóste trwa mniej więcej od 1995 roku. My, ludzie, jesteśmy zagrożeniem dla jednej czwartej wszystkich gatunków istniejących na Ziemi: wskutek naszej działalności niedługo zniknie aż milion gatunków.
Za pierwszym razem wymarło 85 proc. wszystkich żyjących na Ziemi gatunków. Za drugim razem umierało morze – rafy, amonity, konodonty – w sumie aż 70 proc. morskich stworzeń. Trzecie było największe – z powierzchni Ziemi zniknęło 95 proc. wszystkich żyjących stworzeń: od skrzypów po trylobity. Niewiele brakowało, a nic by nie zostało. Czwarte znowu zabijało w morzu (80 proc. gatunków), piąte wykończyło nie tylko dinozaury, ale aż trzy czwarte gatunków zwierząt i roślin. Naukowcy ciągle spierają się o ich przyczyny: zlodowacenia, wybuchy superwulkanów, zderzenia z asteroidami, cykliczne deszcze komet, mchy, które skolonizowały ląd i pochłonęły dwutlenek węgla, bakterie, które wytworzyły siarkowodór. Ale jedno jest pewne – za szóste wymieranie odpowiedzialni jesteśmy my.
W maju tego roku naukowcy opublikowali raport IBES (Międzynarodowej Platformy ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemu przy ONZ). To synteza 15 tys. publikacji naukowych, które dotyczą bioróżnorodności na Ziemi. Zamiast raportu wyszedł krzyk rozpaczy. Człowiek swoimi działaniami zmienił 75 proc. lądów i 66 proc. oceanów. Zmniejszyliśmy produktywność Ziemi, spowodowaliśmy wyschnięcie 85 proc. światowych mokradeł. Przetrzebiliśmy 33 proc. ławic w oceanach i kolejne 60 proc. doprowadzamy na skraj wymarcia. Jesteśmy zagrożeniem dla jednej czwartej wszystkich gatunków istniejących na Ziemi: wskutek naszej działalności niedługo zniknie aż milion gatunków. Giną nie tylko przez kłusownictwo i przełowienie – giną z powodu zmian klimatycznych, zakwaszania oceanu i patogenów, które przenosimy z kontynentu na kontynent.
O niezwykłym tempie obecnego znikania gatunków przejmująco pisze Elizabeth Kolbert w nagrodzonej Pulitzerem książce „Szóste wymieranie. Historia nienaturalna”. W „normalnych warunkach” wymiera jeden gatunek ssaka raz na tysiąc lat. Ale w ciągu ostatnich 500 lat wyginęło co najmniej 80 gatunków ssaków (krowy morskie, tygrysy tasmańskie, tury, antylopy modre, wilczaki falklandzkie). A w ciągu ostatniej dekady aż dwa gatunki: nietoperz z Wyspy Wielkanocnej i szczurzynek koralowy. A to tylko ssaki. Naukowcy szacują, że współcześnie w ciągu jednego roku wymiera około 5 tys. gatunków: ssaków, ptaków, gadów, płazów, ryb i owadów. Tylko w 2018 roku straciliśmy trzy gatunki ptaków – hawajkę czarnolicą, cieślika dużego i liściowca leśnego.
Również w 2018 roku wymarł nosorożec biały północny – potężne stworzenie, zabijane z powodu wiary w lecznicze właściwości jego rogów. Próby, które podejmowano, aby ocalić ten gatunek, brzmią jak dobrze skonstruowany thriller. W 2001 roku żyły 32 osobniki – rozrzucone w różnych zoo świata. Kiedy w 2009 roku ogłoszono, że nosorożec biały północny wyginął na wolności, a w niewoli jest ich już tylko kilka, zaczął się wyścig z czasem. Z czeskiego zoo do rezerwatu przyrody Ol Pejeta w Kenii przewieziono dwie samice – Nanjin i Fatu, oraz dwóch samców – Sudana i Suniego. Liczono na to, że na 280 hektarach sawanny biegające wolno nosorożce rozmnożą się. Ich bezpieczeństwa pilnowały kolczaste druty i obecni 24 godziny na dobę rangerzy z karabinami. Ale Suni umarł w 2014 roku. W tym samym roku umarł ostatni samiec trzymany w niewoli – Angalifu z zoo w San Diego. Od Sudana zależało być albo nie być nosorożców białych północnych. Tyle że Sudan miał 40 lat – to sędziwy wiek, do którego rzadko dożywają nosorożce na wolności. Zaloty skończyły się fiaskiem. Jedyną szansą uratowania gatunku zostało in vitro. Żeby zasponsorować kosztowne i ryzykowne zapłodnienie, Sudanowi założono nawet profil na Tinderze (zebrano 85 tys. dolarów). Do Ol Pejeta zjeżdżali turyści, którzy mogli nakarmić ostatniego samca tego gatunku marchewką i zrobić sobie z nim zdjęcie. Wszystko na nic. Sudan chorował, coraz trudniej przychodziła mu walka z infekcjami. Na nogach miał rany, nie pomagały żadne okłady, antybiotyki i zastrzyki. Sudan przestał chodzić. Weterynarze podjęli decyzję o eutanazji. O śmierci Sudana 19 marca 2018 roku dowiedział się cały świat.
Choć ostatni samiec umarł, a więc gatunek de facto wyginął, dwie żyjące samice dają nadzieję. Udało się pobrać od nich jajeczka, zamrożono spermę Sudana, pobrano próbki jego DNA. Jest szansa, że nosorożec biały północny powstanie z martwych. Trwa akcja zbierania pieniędzy na kolejne próby.
Tylko po co? Odtworzymy jednego Sudana, a co z resztą z 4999 gatunków, które wymierają co roku? Wszystkich nie uratujemy. Dla mnie Sudan jest symbolem naszej głupoty i arogancji. Doprowadzamy coś na skraj wyginięcia, a potem łapiemy się w przerażeniu za głowę i wydajemy fortunę, żeby to uratować. Choć uczciwiej byłoby powiedzieć, że ratowanie zrzucamy na barki innych – tych z mniej szczęśliwego świata. W poruszającym dokumencie „Kifaru” reżyser David Hambridge skupia się na ludziach, którzy opiekowali się Sudanem do ostatniego momentu. To historia przyjaźni umierającego zwierzęcia i rangerów, którzy zdają sobie sprawę z tego, że walczą o przegraną sprawę. Jojo i Jacob ganiają się z dwutonowym zwierzęciem, okładają je błotem, chroniąc przed słońcem, drapią za uchem, karmią, mówią do niego i czytają mu książki. Są z nim 24 godziny na dobę, przez 10 miesięcy w roku. Reżyser podąża za Jojo i Jacobem do ich domów, kiedy mają wolne. Pensja Jacoba nie starcza nawet na szkołę dla syna. Historia Sudana niczym w soczewce skupia najważniejsze problemy świata: niszczycielską działalność człowieka i niesprawiedliwość w odczuwaniu konsekwencji tej działalności. Bo przecież – przynajmniej na razie – największą cenę za niszczenie środowiska płacą najbiedniejsi.
*
Szóste wymieranie trwa. Naukowcy zapowiadają, że pod koniec tego wieku w morzach nie będzie już w ogóle raf koralowych. Wyginie jedna trzecia słodkowodnych mięczaków, jedna czwarta wszystkich ssaków, jedna piąta gadów, jedna szósta wszystkich ptaków. Nasz wpływ na planetę jest tak duży, że naukowcy mówią o nowej epoce: skończył się holocen, nastał antropocen. Najnowszy osad w geologicznych warstwach historii Ziemi to osad z naszych kominów, fabryk, samochodów, śmieci, plastiku, niepohamowanej pazerności i niezaspokojonego poczucia, że ciągle należy nam się więcej. To epoka niszczenia i braku odpowiedzialności. Edward Osborne Wilson, słynny amerykański biolog i zoolog, twierdzi, że po antropocenie czeka nas nowa era: eremozoik. Erem to pustelnia. Będzie to era samotności
Film „Kifaru” można obejrzeć w ramach festiwalu HumanDOC (22–24 listopada w Warszawie).
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.