57 metrów na warszawskiej Woli. Bezpretensjonalne wnętrze do pracy i życia dla dojrzałej pary. Zaglądamy do mieszkania projektu polsko-szwajcarskiej pracowni Ewa / Thomas Studio.
Mieszkanie w nowym budownictwie samo w sobie było wyzwaniem, bo projektanci lubią wydobywać potencjał zabytkowych kamienic. Nietypowa dla ich estetyki była też lokalizacja – na styku Woli i Śródmieścia, czyli w punkcie, gdzie miasto zmienia się najszybciej. Dziś wygląda zupełnie inaczej niż pięć lat temu, a za kolejne pięć też zmieni się nie do poznania. Trudno tu znaleźć jeden konkretny punkt odniesienia, kontekst dryfuje.
W dodatku projekt na początku miał być tylko przearanżowaniem miejsca, gdzie inwestorzy mieszkają już od kilku lat, a więc mają swoje nawyki, przekonania, emocjonalny stosunek do miejsca. Projektanci nie mieli swobody zaczynania wszystkiego od początku.
– Zadaliśmy sobie pytanie, o czym ma opowiadać ta przestrzeń – mówi Thomas. A Ewa dodaje, że punktem wyjścia w myśleniu o projekcie były nie tylko ich upodobania estetyczne, lecz także ich styl życia. – We wspólnej rozmowie policzyliśmy, że na przestrzeni roku w swoim mieszkaniu spędzili tylko kilka weekendów. Od poniedziałku do piątku funkcjonują na najwyższych obrotach. Pracują w branży reklamowo-fotograficznej, podróżują, ich godziny pracy wykraczają daleko poza schemat 9-17. Ale w weekend wyjeżdżają do domku za miastem – mówi, wskazując, że warszawskie mieszkanie miało stać się azylem, funkcjonalną bazą do życia i pracy.
– Jeśli możemy posługiwać się uproszczeniami, wiedzieliśmy, że będziemy dążyć do czegoś pomiędzy stylem japońskim a skandynawskim. Chodziło o powściągliwość, surowość, ale w ciepłym wydaniu, z drewnem i naturalnymi materiałami – mówi Thomas, dodając: – Bez dominant, kolorów, wzorów i kontrastów.
Wnętrze bez solistów
Najważniejsze decyzje dotyczyły przestrzeni i światła. Wyburzenie kilku ścian sprawiło, że trzonem stała się kuchnia, a po mieszkaniu można było chodzić swobodnie dookoła. Otwarta przestrzeń wypełniła się światłem, które dodatkowo sączyło się przez przeszklone drzwi. – Powiększyliśmy je, wyciągając w górę – od poziomu podłogi do sufitu, żeby optycznie podnieść przestrzeń – mówi Ewa.
Charakter wnętrza określały też materiały: kamień z szaro-zielonym żyłkowaniem w kuchni, jasna dębowa podłoga i wielka fornirowana szafa – najbardziej ekstrawagancki element przestrzeni, z mocnym usłojeniem drewna, kamienną, sześcienną nogą i charakterystycznymi, zygzakowatymi uchwytami, które Ewa i Thomas umieszczają w swoich projektach jako subtelny podpis pracowni.
– Tym razem nie było ani parkietu w jodełkę, ani wyspy kuchennej przypominającej tradycyjny bufet. Nie chcieliśmy tworzyć makiety, a bez kontekstu oryginalnej tkanki starej kamienicy te elementy wyglądałyby sztucznie – mówi Ewa. Bo nawet masywna fornirowana szafa dopasowała się do „tektoniki” wnętrza.
– Nie potrzebowaliśmy solistów – mówi Thomas, pokazując zgrabną beżową sofę marki Sits, utrzymaną w stonowanej gamie kolorystycznej komodę USM i komplet krzeseł vintage, który był już własnością inwestorów.
Nawet drewniana zabudowa kuchni połączona ze stołem przełamana została neutralną bielą przenikającą z koloru ścian. Tak powstał mięsisty, ale łagodny drugi plan. – Kiedy siadasz na kanapie, odkrywasz detale, np. minimalnie ścięte krawędzie blatu – tak, żeby nie stały się ostre i agresywne. W innym miejscu zmieniającą się grubość blatu na kuchennej wyspie, która tworzy tektoniczne oddzielenie strefy wyspy i zintegrowanego z nią stołu. To mały detal, który wyniknął z procesu – tłumaczy Thomas. Inne elementy, wyłaniające się po chwili, to łuk kinkietu belgijskiej marki Valerie Objects czy motylek – stołek z giętego drewna japońskiego projektanta Soriego Yanagi.
Ściany programowo pozostały puste, nieangażujące. – Inwestorzy na co dzień pracują z fotografią – tłumaczy Ewa. Konsekwentny rytm jasnych ścian, horyzontalna forma mebli, rezygnacja ze wzorów i kolorów budują wizualną ciszę. – Właściciele świadomie redukują liczbę przedmiotów. Na przykład nad stołem postanowili użyć jedynie świateł bocznych, świadomie rezygnując z dominanty w postaci lampy nad blatem – zdradza Ewa. – W trakcie sesji zdjęciowej spędziliśmy w tym mieszkaniu cały dzień i poczuliśmy, że moglibyśmy tam zamieszkać. Było kojące. Surowe, ale kompletne – mówi Thomas.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.