Kulturalnych macherów dzieli się na tych, którzy są ważni ze względu na zajmowane stanowisko – kiedy je tracą, przestają być zauważani – i na tych, których wpływy zbudowane są na pozycji niezależnej od stołka utrzymującego w danym czasie ich cztery litery. Anda Rottenberg należy z pewnością do grupy numer dwa.
Są takie książki, które natychmiast chciałoby się zobaczyć w teatrze, ba, które same się o teatr proszą. Na scenę się wpychają bezczelnie, w kulisach się czają, w garderobach przed lustrami na premierę się szykują. I już by chciały w aktorów wstępować, role wielkie kreować, i wzruszać by chciałby, i wstrząsać. A potem brawa bez końca, kwiatów naręcza i recenzje z gwiazdek ilością największą dostawać. Są takie książki, które chce się artystom oddać, by szperali w nich i szukali między wierszami, by rozkładali je na czynniki pierwsze, by błądzili z nimi i odnajdywali nowe sensy, nieraz nawet zaskakujące także autorów. Są takie książki, które suweren nie tylko przeczytać, ale i zobaczyć pragnie, bo są ważne fundamentalnie i żyć także powinny w formach innych niż papierowa.
„Proszę bardzo” Andy Rottenberg na scenie me oczy widzieć chciały natychmiast, bo nieczęsto się w dzisiejszej Polsce zdarza, by osoba publiczna coś podobnego napisała. I nie chodzi li tylko o treść autobiografii (powiedzieć o niej, że jest fascynująca, to nic nie powiedzieć), ale i o język, bo blisko pół tysiąca stron autorka zapisała polszczyzną tak zdyscyplinowaną, tak ze słów niepotrzebnych wyczyszczoną, tak na baczność postawioną, że najbardziej nawet krytyczne nią potrząsanie żadnej litery poluzować nie mogło, żadne zdanie nie chciało się rozpaść, żaden rozdział poddać się publicystycznym torturom nie zamierzał. Ale często jest tak, że choć chciałoby się natychmiast, to okoliczności życiowe nie sprzyjają, energia z kosmosu nie taka, nie to i nie teraz. Trzeba czekać, długo czekać. Aż tu nagle…
–Proszę bardzo! – mówi Gołda. Gołda Tencer, innej nie ma. Mówi mi, że pomysł świetny, że robimy, że natychmiast. Że w Żydowskim chce ten spektakl i już dzwoni, i zarządza, i machina w ruch wprawiona. I reżyser, i aktorzy, i Zachęta jako scena. Po dekadzie blisko całej idzie książka do teatru, idzie w ręce dwojga twórców, którzy oczywiście już dawno ją czytali i ochoczo się za jej przełożenie na język teatralny zabrali. Jolanta Janiczak i Wiktor Rubin, bo o nich mowa, dość szybko podjęli też decyzję, że Andę Rottenberg zagra Tomasz Nosinski, charyzmatyczny aktor warszawskiego Teatru Studio. Cóż za pyszna to idea!
Bezwstydna dziwko – od tych słów rozpoczyna się jeden z listów do Andy Rottenberg. Jeden z wielu, które przyszły do Zachęty w dwutysięcznym roku. Krajowa cudzoziemka Anda Rottenberg – geszefciara kupcząca Polską – zaadresowany był inny. W bardzo obfitej korespondencji prawdziwi Polacy i bogobojni katolicy radzili z sympatią szefowej Narodowej Galerii Sztuki: Jedź żydowska gnido do Izraela. Tam jest wspaniale. A wszystko za sprawą wystawy zorganizowanej z okazji stulecia Zachęty, na której światowej sławy kurator Harald Szeemann pokazał pracę Maurizo Cattelana „La Nona Ora”, znaną w Polsce powszechnie jako „papież przygnieciony meteorytem”. Na fali tej antysemickiej kampanii Anda Rottenberg zrezygnowała z kierowania Zachętą, z której zrobiła miejsce ważnych i głośnych wystaw. Od tej rezygnacji prawie dwadzieścia lat temu, jak sama lubi powtarzać, jest emerytką od czasu do czasu robiącą wystawę. Dobra, dobra.
Kulturalnych macherów dzieli się, jak powszechnie wiadomo, na tych, którzy są ważni ze względu na zajmowane stanowisko (kiedy je tracą, przestają być zauważani) i na tych, których wpływy zbudowane są na pozycji niezależnej od stołka utrzymującego w danym czasie ich cztery litery. Anda Rottenberg należy z pewnością do grupy numer dwa, więc jej opowieści o żywocie emerytki należy potraktować raczej w kategoriach anegdotycznych, gdyż kulturalna ludność nie bardzo jest zainteresowana tym, kto robi Andzie Rottenberg przelewy na konto – ZUS (biedazłotówki na czynsz) czy Soros (żydoserbrniki na ojczyzny naszej dręczenie) – ale tym, jaką książkę teraz pisze („Berlińska depresja. Dziennik” już w księgarniach) albo nad jaką wystawą pracuje (Perspektywa wieku dojrzewania. Szapoczników, Wróblewski, Wajda– od 23 czerwca w Muzeum Śląskim w Katowicach). Opowieści starszej pani nas w ogóle nie obchodzą, nic a nic, bo w oczach naszych Anda Rottenberg nie jest po siedemdziesiątce, ale góra po trzydziestce. Tajemnicą tej kondycji jest, ma się rozumieć, wampiżenie – krwi z młodych wysysanie, świata ciekawość, talentów węszenie i odmowa chodzenia w babcinych papuciach. Anda w papuciach? Doprawdy, świat o czym podobnym nie słyszał.
Jak słusznie kiedyś zauważył Leon Tarasewicz, Anda Rottenberg zrobiła z pracy kuratorskiej sztukę i przez to sama stała się postacią wzbudzającą zainteresowanie nie mniejsze niż artyści, którym poświęciła całe zawodowe życie. Dorobiła się dzięki temu wielkiego grona wielbicieli i równie wielkiego grona zaciekłych wrogów pragnących ją wysłać, jeśli nie na pustynię Negew, to chociaż do Ciechocinka. Niestety ku ich rozpaczy powstają ciągle o tej pożal się Boże geszefciarce od sztuki wywiady-rzeki („Rottenberg. Już trudno. Rozmawia Dorota Jarecka), filmy („Układanie wolności. Film o Andzie Rottenberg” Róży Fabjanowskiej i Sławka Malcharka), a teraz jeszcze spektakl. Podłość ludzka nie zna granic!
Jolanta Janiczak „Proszę bardzo” (na podstawie książki Andy Rottenberg pod tym samym tytułem), reżyseria Wiktor Rubin, Teatr Żydowski w Warszawie (spektakl grany jest w Zachęcie), premiera: 21 czerwca, kolejne spektakle: 22-24 czerwca, po spektaklu 22 czerwca spotkanie z autorką tekstu, reżyserem i aktorami poprowadzi Mike Urbaniak
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.