Znaleziono 0 artykułów
29.03.2025

Co zmieni regulacja umożliwiająca zawieszenie prawa do azylu

29.03.2025
Fot. Attila Husejnow/SOPA Images/LightRocket via Getty Images)

Właśnie weszła w życie ustawa pozwalająca zawieszać prawo do azylu. A więc teraz już możemy brać urlop od ochrony uchodźców. Zastanawia mnie, czy z tych wakacji od człowieczeństwa i troski da się wrócić. I czy jeszcze mieszkam w Europie.

Mimo trwającego od lat kruszenia polskiej demokracji i sytuacji, w których Sejm – zamiast pozostać areną wymiany argumentów na rzecz państwa i prawa – coraz częściej przypomina arenę walki, a przemówienia posłów zmieniają się w happeningi, zachowała się we mnie nadzieja, że Senat przetrwa jako miejsce refleksji. Miejsce, w którym prawo – nawet to rodzące się w atmosferze sporu i z potrzeby politycznej – ma szansę chwilę poleżeć, poczekać, a ten czas może spowodować pewną dozę namysłu.

Tak się jednak nie stało z ustawą, przyjętą przez Senat bez poprawek, pozwalającą poprzez rozporządzenie zawiesić prawo do azylu. Co to za prawo? Unia Europejska uznała je za fundamentalne, ćwierć wieku temu wpisała je do Karty Praw Podstawowych, a to z kolei dokument definiujący najważniejsze dla Europy wartości: poszanowanie godności człowieka, wolność, praworządność. Tym samym Europa uznała, że jej funkcją powinno być chronienie osób, które uciekają przed prześladowaniami i poważnym zagrożeniem. To potężne zobowiązanie: wiążą się z nim ryzyko, koszty, wysiłek organizowania pomocy, praca nad integrowaniem osób uchodźczych z nowym środowiskiem. Takie zobowiązanie i ciężar Europejczycy przyjęli nie na skutek kalkulacji, a dla ratowania ludzi.

Nowe słownictwo zamiast etycznego pionu

Ustawa przyjęta właśnie przez naszych przedstawicieli (przypomnę – wybraliśmy ich demokratycznie) jest wyłomem z tej szlachetnej i niesamolubnej postawy. Wyłomem uzasadnianym przez nowy termin – „instrumentalizacja migracji”, czyli organizowanie szlaków migracyjnych w taki sposób, żeby szkodziły i destabilizowały Polskę. Chodzi o działanie Rosji i Białorusi, które mają stymulować przerzucanie uchodźców akurat przez naszą granicę. Parlament nie tyle azyl już zawiesił, co stworzył taką możliwość rządowi – na 60 dni, z opcją przedłużania, ale wtedy już za zgodą Sejmu. W tym czasie nikt, z wyjątkiem np. kobiet w ciąży i małoletnich bez opieki, o azyl nie mógłby prosić. W praktyce – komentują ci, którzy sytuację na granicy Polski z Białorusią znają – prawo do ubiegania się o azyl i tak nie jest realizowane. Realizowane jest spychanie, tamowanie, zniechęcanie, przerzucanie z powrotem na stronę białoruską. Zatem ustawę można odczytać jako usankcjonowanie sytuacji trwającej od kilku lat, opisanej przez organizacje humanitarne jako łamanie polskiej konstytucji i aktów prawa międzynarodowego, ukazanej w głośnej książce „Jezus umarł w Polsce” Mikołaja Grynberga czy nagradzanym filmie „Zielona granica” Agnieszki Holland.

Gdy push-backów dokonywał poprzedni rząd, oburzenie było głośne. Teraz dławi je bezsilność i niezręczność krytykowania rządu, na który się głosowało. I coraz wyraźniej podnoszony jest argument o zagrożeniu, o de facto już toczącej się wojnie. Moralną słuszność odkładamy więc na półkę i pilnie przyswajamy nowe słownictwo – jak uczą eksperci, już toczy się wojna hybrydowa (czyli prowadzona z użyciem metod przestępczych, terrorystycznych, cybernetycznych), a dopiero grozi nam ta kinetyczna (z pełnym zaangażowaniem wojsk i bombardowaniami). W sytuacji wywrócenia się znanego nam świata, gdy prezydent USA siada do rozmów z rosyjskim dyktatorem jak równy z równym, a poszkodowaną Ukrainę i Gazę traktuje jak wrogów, trudno trzymać etyczny pion. Trudniej też upominać się o prawa syryjskich uchodźców, gdy rosnąca część społeczeństw niemieckiego czy włoskiego – bez wątpienia bardziej od naszego doświadczonych w próbach integrowania dużej liczby przybyszów – coraz głośniej mówi o porażce współżycia międzykulturowego, a głosując na antyimigrancką prawicę, woła: „Odwrót!”.

Era wątpliwości

„W co my się pakujemy?” – może pomyśleć Polka lub Polak, czytając o europejskich gwarancjach prawa do azylu. Nastała era wątpliwości, przestępowania z nogi na nogę. Pora na dyktowany strachem dylemat (pozorny zresztą), czy się woli ratować innych, czy zabezpieczyć własny interes. Ruszył sezon na myślenie, czy Europa nie podjęła się aby roli, której nie potrafi udźwignąć. Bo nie tylko Putin, lecz także bieda, a przede wszystkim kryzys klimatyczny wypędzają ludzi z ich domów na południu świata. I kierują w stronę naszego wciąż zamożnego, bezpiecznego, obiecującego wolność i starego demograficznie kontynentu. Działają tu mechanizmy potężne i globalne – od śmiercionośnych susz po cynizm przemytników. Wobec tych zjawisk godna podziwu moralna postawa Europy może okazać się niemożliwa do spełnienia oraz niewystarczająca. Tak jak mechanizmy demokracji skuteczne na poziomie państwa nie mogą być już adekwatną odpowiedzią na działania ponadnarodowych korporacji i wirtualnych terrorystów. Myślenie o interesie naszego kraju ma krótkie nóżki. Wystarczy odrobina wyobraźni, by zrozumieć, że skoro Polska może zawiesić prawo do azylu dla uchodźców, to samo pewnego dnia wobec polskich uchodźców może zrobić inne państwo. Ustawy, umowy i traktaty działają nie tylko tu i teraz, zawierają w sobie hipotetyczność, opowiadają świat, który kiedyś gdzieś może się nam przydarzyć. Dlatego w komisjach sejmowych powinni zasiadać poeci, najmądrzejsi strażnicy języka, świadomi jego sprawczości.

Ale wróćmy do prozy. Wiele lat temu, u schyłku XX wieku, gdy migrowanie było jeszcze modne, a ja podczas studenckich wyjazdów do Londynu napawałam się widokiem multietnicznego społeczeństwa jako spełnienia snu o ideale ludzkości, Dubravka Ugrešić pisała o emigracji piękne i gorzkie eseje. A w nich pokazywała, że emigracja to rodzaj niezabliźniającego się wewnętrznego pęknięcia, ciągła podróż z walizką, w której wozi się dotkliwą pustkę. Nie da się wrócić do domu. Kto odjechał, będzie żył wspomnieniami o utraconym i fantazjami o tym, jakby to było, gdyby został.

Nawet taka „luksusowa” emigracja, jaka stała się udziałem Ugrešić, tej zatrudnianej na uniwersytetach intelektualistki wygnanej z nacjonalistycznej Chorwacji jako czarownicy, ukaranej za sentyment wobec krwawo rozłamanej Jugosławii, była rodzajem nieszczęścia. Życiem po utracie, w ciągłej nadziei, że uda się gdzie indziej zakorzenić, uciszyć niepokój serca.

Czy jeszcze żyjemy we wspólnej Europie?

Przyzwyczailiśmy się kroić migrację na plastry i rodzaje – mówić, że ta zarobkowa jest lepsza, bo dowodzi ambicji i chęci rozwoju, popycha świat naprzód. Oraz że ta z konieczności, wywołana wojną, kataklizmami, terrorem – jest najgorsza. W tym szatkowaniu brakuje miejsca na pytanie, jaki w ogóle jest jej sens, jaki w niej potencjał szczęścia, a jaki ciężar strat.
Wiem, że to pytanie można łatwo odrzucić, mówiąc, że na dylematy za późno. Że homo sapiens migruje od zawsze, a w zglobalizowanym świecie już „nikogo nie ma w domu”.

Ale przecież ledwie pięć lat temu ten ruch ustał, a pandemia kazała nam spojrzeć na nasze otoczenie. Uznać granice. Docenić lokalność, najbliższe – geograficznie i uczuciowo – więzi. Zrewidować ten trwający od dekad hype na ekspackość i awans z Podlasia do Brighton. Nikt wtedy nie odczuł kosztów naszych marzeń o życiu poza czasem i przestrzenią bardziej boleśnie niż migranci. Niż moja przyjaciółka, mieszkająca we Francji, pracująca w Szwajcarii, mama trojga dzieci mówiących trzema językami, która miesiącami trwała w lęku, że nie mogłaby przyjechać do Warszawy do taty, gdyby zachorował.

Dziś znów słyszę od znajomych, że planują zakup domu w Portugalii czy Hiszpanii. „Wiesz, na wszelki wypadek”. Myśl o ewakuacji, emigracji jako wyjściu awaryjnym na ewentualność wojny – to najnowsza odmiana bajki o tym, że gdzieś indziej będzie lepiej. Samym sobie przyznajemy prawo do azylu na najodleglejszej od Moskwy europejskiej riwierze. Trzymamy drzwi fantazji szeroko otwarte. A drugą ręką zatrzaskujemy je przed nosem osobom, których życie – tu i teraz, naprawdę – stało się nie do zniesienia.

Nie wiem, czy jeszcze żyjemy we wspólnej Europie. Czy w ogóle udało się nam osiągnąć poziom zintegrowanej wrażliwości. Ale jeśli tak, to za jedną z moich europejskich wartości wciąż uważam obowiązek widzenia świata takim, jaki jest: pełnego niuansów i wyzwań, w którym o człowieczeństwo i troskę nigdy nie było łatwo. Dlatego obecne trudności nas z nich nie zwalniają.

Paulina Wilk
  1. Ludzie
  2. Opinie
  3. Co zmieni regulacja umożliwiająca zawieszenie prawa do azylu
Proszę czekać..
Zamknij