Luca Guadagnino po nominowanej do Oscara nostalgicznej opowieści o dorastaniu „Tamte dni, tamte noce” powraca przerażającą „Suspirią”. Nowa wersja kultowego włoskiego horroru z lat 70. za wiodący temat obiera sobie emancypację kobiet.
Lata 70., wiedeńska szkoła baletowa, ambitna młoda tancerka i… zmowa wiedźm. Wszystko unurzane w strumieniach krwi, wyrazistych, ostrych kolorach i hipnotycznej muzyce. Tak można by streścić kultową „Suspirię” Dario Argento z 1977 roku. Luca Guadagnino („Tamte dni, tamte noce”) w młodości zakochał się w tym filmie. Nie miał jeszcze wtedy pojęcia, że kiedyś zostanie uznanym reżyserem. – Miałem czternaście, może piętnaście lat, gdy zacząłem fantazjować o swojej wersji. Robiłem małe plakaciki „Suspirii" podpisane moim nazwiskiem, i wieszałem je tu i ówdzie – opowiadał mi rozbawiony w wywiadzie dla portalu Onet. Lata później zdobył od twórców oryginału, Dario Argento i Darii Nicolodi, prawa do ekranizacji, by stworzyć własną wersję kultowego giallo (czyli włoskiego kryminału w estetyce gore).
Po weneckiej premierze „Suspirii” tajemnicą poliszynela stało się, że Tilda Swinton wcieliła się nie tylko w rolę jednej z szefowych berlińskiej szkoły tanecznej, posągową Madame Blanc. Ukryta pod gruba warstwą charakteryzacji zagrała także dwie role męskie. W sierpniu odrzucała jeszcze pytania na ten temat, gratulacje za rolę doktora Klemperera przekazując naturszczykowi, niejakiemu Lutzowi Ebersdorfowi. Okazał się być postacią fikcyjną. Scenarzysta filmu, David Kajganich przyznał w jednym z wywiadów, że on i Guadagnino nie chcieli dopuścić do sytuacji, w której historię o kobiecości będzie kształtować męska narracja. Stąd – oprócz dwóch ironicznie poprowadzonych ról drugoplanowych – w filmie występują wyłącznie kobiety. To ich głos jest w tej opowieści najdonośniej słyszalny. – Gdy kręciliśmy oryginalną „Suspirię”, ruchy kobiece w aktualnym kształcie dopiero startowały, a Gloria Steinem była nowym gorącym nazwiskiem. Teraz tworzyliśmy ze świadomością, że tuż obok nas prędkości nabiera ruch #metoo. Wydaje mi się, że nie da się oglądać tej opowieści o kobiecej sile bez tego kontekstu – podkreśla Jessica Harper. Dla sześćdziesięciodziewięcioletniej aktorki „Odgłosy” (tak brzmiał polski tytuł filmu Daria Argento) były jednym z doświadczeń, które definiują życie. Tam grała główną rolę. Praca z Guadagnino to powrót do korzeni. Młodą Susie Bannion została Dakota Johnson, a Harper powraca w roli Anke, zmarłej (ale czy aby na pewno?) żony granego przez Swinton psychiatry, doktora Josefa Klemperera. Wiele osób zastanawiało się, jak czuła się Harper, „oddając” swoją rolę Dakocie Johnson. – Byłam z niej ogromnie dumna. To rola, którą można byłoby zagrać z przesadą, niepotrzebnym rozmachem. Ona jest królową subtelności i to się tu pięknie sprawdziło. Nie czułam zazdrości. Nie miałam też potrzeby jej pouczać. Mam w stosunku do niej raczej matczyne uczucia – tłumaczyła aktorka. Co ciekawe, w rolę matki Susie wciela się Małgosia Bela, polska modelka, aktorka i Editor-at-large „Vogue Polska”.
– Plotki o planowanym remake’u krążyły w środowisku od lat, ale nigdy nie towarzyszyły im żadne działania. Dlatego, gdy usłyszałam o tym projekcie, byłam nastawiona sceptycznie – wspomina Harper. – Gdy powiedziano mi, że na czele ma stanąć Luca, stało się jasne, że szykuje się coś wyjątkowego. Znałam jego poprzednie filmy. Wiedziałam, że jest specjalistą od intymnych, psychologicznych studiów osobowości. On i „Suspiria” to było nieoczywiste połączenie! – dodawała. Intuicja Harper okazała się słuszna. „Suspiria” z 2018 roku i ta z roku 1977 to dwa światy. Urok pierwszej wynikał z jej osadzenia w estetyce kina klasy B, gatunkowej dosłowności i świadomego wykorzystania estetyki kiczu. Wersję Guadagnino trudno uznać za remake, a raczej „magisterkę” z oryginału, osobistą interpretację czy też hołd złożony Argento. Kolory są tu bardziej stonowane, niemal depresyjnie ciemne. Poza wybitnie krwistą czerwienią, która zdaje się wręcz wylewać z ekranu. Przesadnie sugestywną muzykę zamieniono na klimatyczne audiopejzaże Thoma Yorka, który pod batutą Guadagnino debiutuje jako kompozytor pełnego soundtracku inspirowanego tzw. Krautrockiem, niemieckim eksperymentalnym rockiem z lat siedemdziesiątych. Scenarzysta przeniósł akcję do Berlina, w szczytowy okres czerwonej niemieckiej jesieni, czyli nasilenia ruchów terrorystycznych i społecznego fermentu. Jednym z poruszanych tematów jest wpisane w niemiecką tożsamość, a związane z wydarzeniami drugiej wojny światowej, poczucie winy.
– Najbardziej lubię filmy, które napędzają bohaterowie, nie historie – mówi Mia Goth swoim charakterystycznym, wysokim, dziecięco brzmiącym głosem. Dwudziestopięcioletnia Brytyjka przygodę z filmem zaczęła sześć lat temu. Debiutowała w „Nimfomance”, straszyła w „Lekarstwie na życie”, a wkrótce będzie można podziwiać jej bardzo odważny występ w erotycznie naładowanym, feministycznym science fiction, czyli „High Life” Claire Denis. Prywatnie przez prawie sześć lat związana była ze znanym skandalistą, Shią LaBeoufem, z którym obecnie się rozwodzi. Na przestrzeni kilku lat zdążyła zbudować markę artystki lubiącej eksperymenty i skrajności. Nie boi się rozbierać na ekranie, no nagość emocjonalna przeraża ją o wiele bardziej, niż ta fizyczna. Jak odczuwa udział w filmach tak mocnych, że czasami wręcz trudno się ogląda? – To niekiedy wyczerpujące, ale im większe wyzwanie, tym bardziej wartościowa nagroda. Trudniej byłoby mi radzić sobie z rozczarowaniem płynącym z udziału w czymś przeciętnym, niż z najbardziej wymagająca sceną. Bo kiedy taka scena się udaje, to jest jak adrenalinowy haj, nieporównywalny z czymkolwiek innym. Tylko konfrontowanie się z rolami większymi niż my sami pozwala aktorom się rozwijać – konkluduje dwudziestopięciolatka. – Sama jestem dość skomplikowaną osobą, życie mnie nie oszczędzało. Może dlatego szukam ról będących antytezą prostoty? – dodaje. Goth lubi spotkania z autorytetami i czerpie od nich tyle, ile się da. – Tilda Swinton jest jak jednorożec. Powiedziałam jej, że jest według mnie najlepszą żyjącą aktorką na świecie. W jej aktorstwie jest sama prawda. Wierzę każdemu jej słowu, każdej postaci, którą stwarza. Ma fenomenalny gust, wybiera doskonałe, nieoczywiste, ciekawe filmy. I nie obniża poprzeczki – mówi z przekonaniem. Sama marzy o tym samym: rolach, które pozwolą jej nie kłamać. – Chciałabym móc na ekranie emocjonalnie odsłaniać się do granic możliwości. Tak, żeby moje występy pozwalały widzom na poczucie czegoś głębokiego, prawdziwego.
Goth zdaje się szukać w aktorstwie przejrzystego kierunku, który tak trudno było jej znaleźć w życiu. Jako dziecko przeprowadziła się z Wielkiej Brytanii do Kanady, potem do Brazylii, jako modelka często podróżowała. Nie była wystarczająco „stąd”, a jednocześnie wydawała się zbyt zakorzeniona, by być traktowana jako gość. Jej pełne imię brzmi Mia Gypsy Mello da Silva Goth. – Mama dała mi na drugie imię „Gypsy” (po polsku „Cyganka”), bo przewidziała, że będę prowadzić nomadyczne życie – mówi Goth. Można powiedzieć, że jej domem jest kino. Dlatego z takim entuzjazmem opowiada o pracy z Guadagnino. Żeby zagrać tancerkę, musiała w dwa miesiące nauczyć się odpowiednio poruszać. Wraz z Dakotą Johnson ćwiczyła z profesjonalnymi tancerkami w Varese na północy od Mediolanu. – Te dziewczyny są artystkami, ale niesamowicie wysportowanymi. Przez większość czasu tańczą w bólu, ale sprawiają, że wszystko wygląda lekko i pięknie – podziwia je Goth, która, żeby dostać rolę Sary, skłamała reżyserowi, że ma doświadczenie w tańcu. Nad ruchem na ekranie czuwał wybitny choreograf Damien Jalet, który stworzył taneczne sekwencje będące ekwiwalentem magicznych rytuałów.
W rozmowie pojawia się temat atmosfery na planie. Goth ma doświadczenie nie tylko w branży filmowej, ale i w modelingu. Czy spotkały ją nieprzyjemności? – Cieszę się, że atmosfera wreszcie sprzyja rozmowom o pozycji kobiet w branży, bo nie jesteśmy wystarczająco reprezentowane na ekranie i na planie. Jeszcze długa droga przed nami. Widzę to po scenariuszach, które do mnie trafiają. Jako modelka, także bardzo młoda, kilkakrotnie zostałam potraktowana zdecydowanie bez należnego szacunku. Tak, że poczułam się wykorzystana. Ale miałam szczęście, bo nie zdarzyła mi się sytuacja, w której musiałabym postąpić niezgodnie z własnymi przekonaniami – mówi. Claire Denis była pierwszą kobietą, która Mię reżyserowała i, jak zauważa, rzeczywiście jest to całkiem nowe, wspaniałe doświadczenie. – Za to Luca to wyjątkowy mężczyzna, który naprawdę rozumie swoje bohaterki, a cały plan „Suspirii” był ogromnie przyjaznym miejscem, pełnym wspaniałych, wspierających ludzi – dodaje. Sama przyznaje, że jest fanką włoskiego stylu bycia i bezpośredniości w okazywaniu emocji. – To całkowite przeciwieństwo hollywoodzkich gierek towarzyskich – dodaje.
Gdy Jessica Harper wchodziła w 1976 roku na plan zdjęciowy, nikt nie miał prawa przypuszczać, że powstanie film kultowy. – Niesamowicie jest patrzeć, jak przez te wszystkie lata „Odgłosy” zyskiwały nowych fanów. Ten film nieustannie zaczyna nowe życie – uśmiecha się dawna Susie Bannion i trudno się z nią nie zgodzić. Zabawne, że obie aktorki prywatnie nie przepadają za horrorami. Harper do dziś wspomina traumę, jaką zafundował jej seans „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. Na szczęście lata później trafiła do kina na seans „Nawiedzonego domu” (1963 rok) Roberta Wise’a. Odczuwanie strachu wciąż nie dawało jej satysfakcji, ale wtedy dotarło do niej, że taki film może być formą sztuki. Lata później Luca Guadagnino potwierdza, że to przekonanie było prawdziwe.
W „Suspirii” reżyser mówi własnym głosem. Jest o wiele bardziej wrażliwy na kontekst społeczno-polityczny, mocniej wyczuwa feministyczny podtekst historii o emancypacji represjonowanych wiedźm. Gdy zauważam, że na przestrzeni lat zmieniła się także pozycja horroru – z gatunku offowego po chętnie wykorzystywany, z jednorodnej formuły w hybrydę, Harper przytakuje. – Dziś gdy słyszymy termin „horror”, do głowy przychodzą nam filmy, takie jak „Uciekaj”. obrazy, które osadzają podstawowy zestaw emocji i narzędzi gatunku w całkiem zmienionym kontekście. Dziś życie dostarcza nam o wiele straszniejszych obrazów niż „Suspiria”. W 2018 roku ilustracją terminu „horror” nie jest krwawy film, a miasto Detroit – mówi aktorka.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.