Z rodzinnego Białegostoku, w którym wielokrotnie padałem ofiarą dyskryminacji, chciałem wyjechać jak najszybciej. W najbliższą sobotę wybieram się do podlaskiej stolicy na pierwszy, organizowany przez Tęczowy Białystok Marsz Równości. Jadę tam, by po 20 latach emigracji powędrować przez miasto z tęczową flagą.
Marzenie było jedno. Wyjechać. Wyjechać jak najszybciej. A najszybciej to było po maturze. Jeszcze tylko jeden egzamin. I drugi. Walizki już były pakowane. I kartony też, bo książek się nazbierało co niemiara. I już bagażnik się wypełnia, już jest tankowane na stacji benzynowej i baj baj. I adios. I sajonara. I co tam jeszcze. Pożegnania znałem w niezliczonej ilości języków. Może zapamiętywałem je podświadomie, żeby móc je w każdej chwili wypowiedzieć, niczym niekończącą się litanię na wieczne nigdy. Boże, jak ja się cieszyłem, że stamtąd wyjeżdżam. Chęć wyjazdu była tak silna, że prawie spałem w butach. Wzmagał ją dodatkowo dyplom olimpijczyka, który otwierał mi bez egzaminów (były wówczas takowe) wstęp na niezliczone kierunki humanistyczne na dowolnym polskim uniwersytecie. Dyplom był w teczce z innymi papierami i notesem z opowiadaniami, teczka w torbie, a torba przy łóżku. To w razie, gdyby ktoś mą emigrację wymarzoną chciał z jakiegoś powodu zastopować. Mógłbym wtedy chwycić za torbę i uciec przez okno pod osłoną nocy, wyśpiewując sobie dla kurażu „Go West!”.
Nienawidziłem Białegostoku okrutnie. Nie da się tego nawet opisać. To miasto było dla mnie opresyjnym obozem. Odkąd pamiętam, byłem nieustannie przezywany, prześladowany i parokrotnie zostałem pobity. Taki był los delikatnego blondynka, który lubił spędzać czas z dziewczynami i od zabawy w wojnę wolał grę w gumę (w czym był zresztą niekwestionowanym mistrzem). Kiedy jest się dzieckiem wystawionym na nieustanną przemoc, szybko się dorasta. Nawet jeśli się tej przemocy za bardzo nie rozumie. Ja długo nie rozumiałem, dlaczego cały czas ktoś krzyczy na mnie „ciota” albo „pedał”. Myślałem, że to ma jakiś związek z tym, że wolę towarzystwo dziewczyn. Później dopiero (przypominam, że mówimy o epoce przed internetem) zrozumiałem, że być może chodzi o to, że jestem Inny. Inny od reszty chłopaków, którzy oglądali w szatni przed wuefem wykradziony skądś magazyn z bardzo dużą liczbą nagich pań z bardzo dużymi piersiami.
Pozytywną zmianą były dla mnie czasy licealne, bo wybrałem jedno z najlepszych liceów, które wówczas (nie wiem, jak jest dzisiaj) uchodziło dodatkowo za najbardziej liberalne. Wiedziałem o tym dobrze od mojej siostry, która VI Liceum Ogólnokształcące im. Króla Zygmunta Augusta skończyła wtedy, kiedy ja je zacząłem. Początkowo i tam słyszałem od czasu do czasu jakieś nieprzyjemne komentarze, które jednakowoż zaczęły cichnąć, kiedy zostałem przewodniczącym szkolnego samorządu. To był w ogóle czas mojego wielkiego społecznego zaangażowania. Skończyłem Młodzieżową Akademię Lidera prowadzoną przez Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej, wygrałem wspomniane wybory do samorządu, a potem wybrano mnie szefem Młodzieżowego Parlamentu Uczniowskiego Białostocczyzny (tak, było kiedyś takie województwo), następnie wiceszefem Ogólnopolskiej Rady Samorządów Uczniowskich, a Krzysztof Jurgiel, ówczesny prezydent miasta (znany z tego, że nie umie sformułować poprawnie żadnego zdania w języku polskim), wręczył mi osobiście nagrodę za udział w konkursie Ośmiu Wspaniałych, którego celem jest do dzisiaj „promowanie pozytywnych, prospołecznych postaw i działań młodzieży na rzecz najbliższego otoczenia”. Pan prezydent mówił wówczas naszej ósemce, że jesteśmy najlepszymi z najlepszych, przyszłością Polski i dumą Białegostoku. To jest doprawdy dziwne uczucie, najpierw usłyszeć od prezydenta miasta, że jest się jego dumą, a chwilę potem dostać na ulicy w twarz od jednego z chłopaków z osiedla, który krzyczy z ławki pod blokiem: „Patrzcie, pedał! Może nam obciągnie?”. Metaliczny smak krwi z rozciętej od ciosu w twarz wargi powoduje błyskawiczny zanik radości z otrzymanej nagrody. Pomaga natomiast w podjęciu decyzji o wyjeździe.
W Warszawie, moim domu i ukochanym mieście (choć jestem obecnie na chwilowej emigracji), poznałem przez lata całkiem sporą grupę gejów, którzy zwiewali z Białegostoku równie szybko co ja. Oczywiście z racji mojej profesji poznaję gównie artystów czy, szczerzej, ludzi kultury. Kiedyś nawet rozmawialiśmy o tym, żeby zrobić wspólnie projekt artystyczny poświęcony naszej emigracji z miasta, które nas nie chciało, bo – jak stwierdził niedawno metropolita białostocki w swojej pełnej nienawiści homilii – jesteśmy obcy tej ziemi. Kto wie, może to się kiedyś ziści. Może kiedyś wrócimy wspólnie do Białegostoku, by powiedzieć, co o nim myślimy. Tymczasem chciałbym poinformować i szanownego biskupa, i obecnego prezydenta miasta, i wszystkich białostocczan, że osoby LGBT były, są i będą obywatelkami i obywatelami waszego miasta. I żadna, nawet najbardziej zmasowana kampania nienawiści nigdy nie zmieniła i nie zmieni liczby gejów, lesbijek, osób bi- i transpłciowych w społeczeństwie. Może jednak zamienić życie wielu młodych ludzi w piekło i doprowadzić do samobójstw lub, w najlepszym przypadku, do depresji. A wielu z nich po prostu wyjedzie, w tym bardzo wielu niezwykle utalentowanych. I kto na tym w ostatecznym rozrachunku traci? Wy czy oni, rozwijający swoje kariery ku chwale Warszawy, Krakowa, Poznania czy Wrocławia?
Kiedy rok temu przeprowadzałem się do Poznania, prezydent tego miasta, Jacek Jaśkowiak, udostępnił na swoim fejsbukowym profilu bardzo miły status o tym, że wita mnie serdecznie i cieszy go, że nawet z Warszawy można chcieć się wynieść do wielkopolskiej stolicy. Nie piszę tego, żeby się masturbować tym statusem, ale po to, by pokazać fundamentalną różnicę między odległymi od siebie o 500 kilometrów miastami – Poznaniem i Białymstokiem. W Poznaniu miło się mnie wita, w Białymstoku słyszę, że jestem z definicji obcy tej ziemi. Cóż, może rzeczywiście tak jest. Ale mimo tej rzekomej obcości wybieram się w najbliższą sobotę do podlaskiej stolicy na pierwszy, organizowany przez Tęczowy Białystok Marsz Równości. Jadę tam, by po 20 latach mojej emigracji z Białegostoku powędrować przez to miasto z tęczową flagą i być może zobaczyć jego inną twarz. Inną od tej, którą zapamiętałem. Ciekawe, czy ją zobaczę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.