Metal, beton i białe kafelki. TEN Salon Łukasza Mazolewskiego po 15 latach zmienił lokalizację, przeniósł się do warszawskiego Śródmieścia. Oglądamy wnętrze projektu Julii Bimer, którego charakter zawiera się w zdaniu: Mniej znaczy więcej, a starsze jest lepsze od nowego.
Przechodząc ul. Poznańską w Warszawie, nie zobaczymy dużej witryny ani szyldu. Przez szybę w drzwiach mignie tylko ściana białych kafelków z metalowym prysznicem. To obraz na tyle zaskakujący, że warto się zatrzymać albo cofnąć i wejść do środka. Zza ukrytego z boku kontuaru z przywita nas recepcjonista. Jesteśmy w jednym z najmodniejszych salonów fryzjerskich w mieście.
Jeszcze niedawno pod tym samym adresem znajdował się Kosmos – lokal łączący klub z pizzerią. Czarne ściany, aluminiowy bar i nagie kraty to elementy dawnego wystroju, które zostały w opuszczonym lokalu i urzekły Łukasza. – Szukałem industrialu, surowej przestrzeni, która korespondowałaby z moją estetyką – mówi. I dodaje: – To była świetna baza, nie chciałem wiele zmieniać.
Koncepcję wnętrza, które zachowuje autentyczność, doskonale rozumiała architektka Julia Bimer. – Cała sztuka polegała na tym, żeby zachować część starej tkanki i w sprytny sposób połączyć ją z nowymi, niezbędnymi elementami. Żeby starego nie wyrzucać, tylko szanować, doceniać, odświeżać – mówi.
Punktem wyjścia w myśleniu o projekcie stało się dla niej opakowanie produktu do włosów marki Łukasza. – Czyli metal, minimalizm, kontrasty. Estetycznie świetnie się porozumieliśmy – przyznaje.
Wizualne cytaty z architektury czasów PRL-u
Pierwszym etapem był projekt funkcjonalny – przy wejściu zgrabna recepcja, która jest też sklepem z autorskimi kosmetykami Łukasza TEN Produkt. Dalej korytarz, subtelnie izolujący klientów i klientki od ruchliwej ulicy. Z boku kameralne pomieszczenie z myjkami do włosów, wreszcie – serce salonu – przestrzeń z trzema stanowiskami fryzjerskimi, dużymi szafami, stanowiskiem kawowym, kanapą i stolikiem dla gości, łazienką.
Kolejnym etapem było urządzanie, które nie polegało na wstawianiu nowych mebli z katalogu, ale wrażliwym przyglądaniu się przestrzeni. Julia, myśląc o wnętrzu, rozłożyła je na elementy składowe – materiały, faktury, kolory. I potraktowała każdą z tych części jako potencjalne możliwą do wykorzystania w nowej autorskiej kompozycji.
Wysokie metalowe okna z kratami, grube lastrykowe parapety, żeliwne żeberkowane kaloryfery stały się w jej projekcie wizualnymi cytatami z architektury czasów PRL-u. Betonowa podłoga okazała się mocnym industrialnym akcentem, a system srebrnych rur wentylacyjnych pod sufitem – mechanistycznym.
– Ściany zostały gruntownie wyszorowane. Planowaliśmy zachować też oryginalne okablowanie, przebiegające zewnętrznie, i ubytki, ale panowie robotnicy, mimo ustaleń, zdemontowali je i zaczęli szpachlować. Zrobili to chyba z przyzwyczajenia. Trudno im było zrozumieć, do czego dążymy – opowiada Julia.
W każdym razie kolor przenikających się warstw farby pozostał. Zachowane zostały też regularnie ślady płomienia na ścianie w miejscu po zdjętej kracie. – Wskazują na to, że była spawana na miejscu. Efekt jest mocny, układa się we wzór, sama bym tego nie wymyśliła – żartuje Julia.
Architektka wydobyła szlachetność surowych elementów z przeszłości, kontrastując je z nowymi elementami. Jest zatem pas białych, kwadratowych kafelków – niewiele mniejszych od tych stosowanych w przedwojennych kamienicach. Ciemna fuga podkreśla ich czysty odcień i wydobywa geometrię. Perfekcyjny biały sufit, podnoszący jeszcze wyżej i tak przestrzenne wnętrze oraz linia luster – te elementy zbudowały ramę, wprowadziły światło i porządek, nadały przestrzeni funkcjonalność i lekkość.
Twórcza pracownia, przestrzeni otwartej na eksperyment i sztukę
W minimalistycznej formule Julia ukryła dopracowane i przemyślane detale – takie jak metalowe kinkiety Lexavali, łagodnie odbijające światło na boki. – Na naszą prośbę zostały wykonane eksperymentalnie z aluminium – zaznacza. Wyjaśnia, że zimniejsze techniczne światło, niezbędne do pracy fryzjerów, dostarczają punktowe reflektory podwieszone pod sufitem. Nowa instalacja elektryczna – grube czarne kable, które oplatają całe pomieszczenie – staje się ozdobą przypominającą geometryczny tatuaż.
A wisienką na torcie są w tym wnętrzu chromowane fotele fryzjerskie z czarnymi skórzanymi obiciami i subtelnym logo Belmont – to japońska marka flirtująca z tradycyjnym wzornictwem sprzed wieku.
Warsztatowy charakter podkreślają szafy ze stali nierdzewnej. Srebrne, gładkie, oszczędne. Łukasz otwiera i zamyka ich drzwiczki z lekkim łoskotem, żebym przypomniała sobie dźwięk ze starego warsztatu samochodowego.
Wnętrze ma charakter surowy i konceptualny, ale nie jest zimne. Chłód metalu, betonu i szarości równoważą beże ścian, chropowate powierzchnie i nieregularności, ale też sącząca się muzyka i zapach. To kompozycja składająca się z zapachu świec Łukasza (powstały we współpracy z Glyk Company i można je kupić na miejscu) i kawy z warszawskiej palarni, z którą, jak podkreśla Łukasz, współpracuje już od 15 lat.
Siedząc leniwie, doceniam ergonomię skórzanej kanapy vintage, przywiezionej ze Szwajcarii. Tuż obok niej uwagę zwraca metalowy włoski wieszak, upolowany w butiku ze starociami na Grochowie. Nowy może wydawać się w tej przestrzeni tylko stolik, ale przyjechał z poprzedniego salonu.
Dominantą wnętrza staje się jednak półtorametrowe płótno Michała Slezkina. „Gorgona. Caravaggio cover. Pop & Cover”, nawiązujące do słynnej „Głowy Meduzy” włoskiego mistrza – wężowe włosy przypominają dredy, więc w salonie fryzjerskim stają się kontekstowym żartem.
Atmosferę twórczej pracowni, przestrzeni otwartej na eksperyment i sztukę, wzmacnia rzeźba Marka Bimera „Indian” – zwielokrotnione nożyce działają jak test Rorschacha – raz zmieniają się w skrzydła, innym razem, pod innym kątem, w profil Indianina.
Tuż obok wisi inna praca Bimera – lampa-rzeźba – jakby pozszywana z dziesiątków arkuszy włókna szklanego i żywicy. – Pojawiła się już w pierwszej wizualizacji tego wnętrza – podkreśla Julia. – Warszawa ma swój klimat, bardzo go lubię. Chciałbym wydobywać go, bawić się nim, znajdować w nim piękno – puentuje Łukasz. I na potwierdzenie tych słów staje na tle widoku, który odsłonił, zrywając ciemną folię z szyb zaciemnionych przed laty przez klub. To zwykłe śródmiejskie podwórko z autami, składzikiem, betonem. A w trzecich planach eklektyczny krajobraz – XIX-wieczne kamienice, socrealistyczne budynki i PRL-owskie bloki.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.