Tęczowe flagi na poznańskich tramwajach powiewały zaledwie jeden dzień. Ściągnięto je pod odsłoną nocy, tłumacząc decyzję „dezaprobatą motorniczych”. Wobec czego wyrazili swoją dezaprobatę? Wobec prawa osób LGBT do miłości? Do równouprawnienia? Do ochrony przed mową nienawiści i agresją? Czy można szanować jednych ludzi, plując jednocześnie w twarz innym?
Powiewały smagane wielkopolskim wietrzykiem jak szalone. Uśmiechały się do poznańczyków, wręcz młodzieńczo chichotały, jakby coś wykrzykiwały radośnie. Mieniły się w tropikalnym niemal słońcu wszystkimi barwami: i czerwienią, i żółcią, i fioletem, i błękitem. Boże, jak one się mieniły! W wyobraźni mojej tysiącami barw co najmniej. I pozdrawiały Stare Miasto, i Jeżyce, i Grunwald, i Wildę na paradę zapraszając, która – jak powszechnie wiadomo – jest wielkim świętem miłości, różnorodności i otwartości. Łopotały owe flagi maciupkie na drzewcach wielkości pałeczek do suszi na poznańskich tramwajach zaledwie jeden dzień. Ściągnięto je bowiem wkrótce pod osłoną nocy i w lochach zamknięto skute kajdanami. Wyrok o nikczemnym flag uwięzieniu zapadł szybko i niespodziewanie. O wiele dłużej trwało wyrażenie zgody na ich wywieszenie. Opór wobec otwartości jest bowiem w Poznaniu zacięty bardzo. Zgodny z fundamentalną tamże zasadą, że w życiu można robić wszystko, tylko w domu po kryjomu.
Wojciech Tulibacki, prezes tamtejszego Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, wił się jak piskorz, by na tęczowe flagi na tramwajach się nie zgodzić. Wymyślał po temu wymówki rozmaite, aż w końcu Grupa Stonewall – organizator Poznań Pride Week – straciła cierpliwość. Zainterweniowała w magistracie, który z kolei spacyfikował prezesa, i flagi na tramwajach zawieszono, wzbudzając radość ogromną w internetach. Tych, ma się rozumieć, o proweniencji homo-lewackiej, bo zdrowy pień narodu oburzył się po stokroć. Koniec Polski ogłaszając i wieszcząc (jak mawia pewien kandydat na prezydenta stolicy) hatakumbę, która Poznań, gniazdo światowego zepsucia, z powierzchni naszej planety niebawem zmiecie. Ba! Kościół, opoka nasza moralna, pomruki wydawać począł, do modlitwy za upadek wielkopolskiej Sodomy wzywając. Szczególnie żarliwie modliła się podobno głowa tamtejszego Kościoła, arcykapłan Paetz, lubiący onegdaj w wolnej chwili szczególnie urodziwych kleryków w pupkę klepnąć. Oczywiście dyskretnie, bo w Poznaniu, jak już ustaliliśmy, z gejostwem afiszować się nie wypada. Flaga na tramwaju to nie bardzo, ale bara-bara na zakrystii już tak. To motorniczych nie oburza, więc zgodnie z lokalną etyką, po zjechaniu do zajezdni mogą spokojnie na mszę podreptać, odmawiając po drodze odpowiednią dziesiątkę różańca.
Bigoteria i homofobia poznańskich tramwajarzy wygląda szczególnie niefortunnie w zderzeniu z historyczną postawą tamtejszych tramwajarek, które w czerwcu 1956 roku przyłączyły się do protestujących robotników i szły na czele marszu pod siedzibę tamtejszego UB. Marię Kapturską potem pobito i brutalnie przesłuchiwano, podobnie zresztą jak lekko ranną Stanisławę Sobańską, a Helena Przybyłek raniona ubeckimi kulami straciła nogę, którą po wielu operacjach trzeba było amputować. Dzisiaj te trzy dzielne kobiety mają na Jeżycach swój skwer noszący nazwę Trzech Tramwajarek. Czternaście lat późnej, w sierpniu 1980 roku, inna tramwajarka, Henryka Krzywonos, zatrzymała w Gdańsku prowadzony przez siebie pojazd, zaczynając tym samym strajk komunikacji podczas tak zwanych wydarzeń sierpniowych. Represjonowano ją za to, zakazując między innymi opuszczania miasta i pozbawiając możliwości zatrudnienia. Jestem pewien, że pani Henryka też będzie miała kiedyś w Gdańsku swój skwer z pamiątkową tablicą, na której wyryte będą po wsze czasy jej pamiętne słowa: „Ten tramwaj dalej nie pojedzie”.
Dlaczego o tym piszę? Nie dlatego, żeby zrównywać wspomniane wydarzenia historyczne z obecną „aferą flagową”, bo nie te czasy, nie ten kaliber, nie ten reżim, nie ta cena do zapłacenia. Ale przyszły mi owe dzielne tramwajarki na myśl zaraz po tym, jak przeczytałem oświadczenie prezesa MPK, że „szanuje opinię swoich motorniczych, którzy wyrazili dezaprobatę wobec takiego przedsięwzięcia”. Niby nic wielkiego, ot, zwykła mieszczańska hipokryzja tramwajarzy, pełna pogardy dla poznańskiej społeczności LGBT, która tęczowymi flagami na tramwajach chciała uczcić swoje święto. I wobec czego pan Tulibacki i jego motorniczy wyrazili swoją dezaprobatę? Wobec tego, że każdy ma prawo żyć, jak chce? Wobec prawa osób LGBT do miłości? Do bycia w związkach? Do tworzenia rodzin? Do równouprawnienia? Do ochrony przed mową nienawiści i agresją? Do szczęścia? I czy można szanować jednych ludzi, plując jednocześnie w twarz innym? Czy wypada wygłaszać dyrdymały o wsłuchiwaniu się w głos pasażerów, zasłaniając nimi swoje homofobiczne obsesje? Czy może jednak warto być przyzwoitym?
Nazajutrz po paradzie na poznańskie ulice wyjechał jeden tramwaj kierowany przez motorniczego z tęczową flagą. To Aleksander Gapiński, wyoutowany gej, który zakończył tym symbolicznym gestem kolejny bardzo udany, gromadzący kilka tysięcy ludzi, Poznań Pride Week. I za ten gest pan Aleksander zostanie zapamiętany i odnotowany w kronikach walki o równouprawnienie. W odróżnieniu od pana Tulibackiego który, jak wszyscy jemu podobni, zginie w odmętach pamięci, bo są po prostu ludzie, o których warto na zawsze zapomnieć. Ze wstydu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.