Znaleziono 0 artykułów
27.02.2022

Teresa Gierzyńska: Życie kobiety w obrazkach

„Leworęczna II”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

W latach 70. zaczęła fotografować ciało. Nagie, erotyczne, ale też bezbronne czy cierpiące. Ze zdjęć ułożyła własną opowieść o kobiecości – bezkompromisowej, bo wyzwalającej się spod męskiego spojrzenia, społecznych oczekiwań, konwenansów i tabu. Te zdjęcia, przez lata pomijane przez krytykę, niezrozumiane przez szerszą publiczność, bo zbyt bezpośrednie i surowe, dziś zostają odkryte na nowo. Z etykietką „pionierskiej sztuki feministycznej” trafiają do kolekcji tak ważnych instytucji jak Centrum Pompidou czy Muzeum Sztuki w Łodzi, elektryzują prywatnych kolekcjonerów, a na ostatnią wystawę w Zachęcie przyciągają tłumy (można ją oglądać do 6 marca 2022 r.). Teresa Gierzyńska zostaje okrzyknięta jedną z najważniejszych polskich fotografek drugiej połowy XX wieku, tyle że ona sama nie chce nazywać się artystką. Znajduje sobie wymijające określenie „pracownica plastyki” – być może adekwatne, bo dziś, 50 lat później, wciąż kontynuuje swój projekt. 

Z aparatem od dziecka

Fotografia była ze mną od zawsze, bo rodzice mieli w domu leicę. To oni nauczyli mnie robić zdjęcia – mówi Teresa, wracając pamięcią do lat 50. i Rypina, małego miasteczka na Kujawach. Jej rodzina trafiła tu po wojnie. Ojciec prawnik dostał nakaz pracy i trzy pokoje ze współdzieloną łazienką w szeregowcu na poniemieckim osiedlu. Opustoszały po Holokauście Rypin nie dawał wielu okazji do rozrywek, fotografia stała się wkrótce rodzinnym hobby. – Oboje robili zdjęcia. Mama, córka architekta, była nauczona ciemni, bo jej ojciec sam robił dokumentację zdjęciową efektów pracy. Mój tata z kolei przed wojną pomagał bratu sfotografować panoramę Płocka, skąd pochodził – opowiada Gierzyńska i dodaje: – Mieliśmy więc lustrzankę, filtry i obrotową tabelkę naświetlań – pomoce, które pozwalały dobrać odpowiedni film i przesłonę do pogody. 

Portret bitniczki, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

Na początku zdjęcia wywoływaliśmy w zakładzie fotograficznym. Byliśmy wręcz zaprzyjaźnieni. Przesiadywałam tam i przyglądałam się, jak przycina się papier i retuszuje odbitki – wspomina. Później w domu pojawiły się powiększalnik Krokus i ciemnia, a na początku liceum Teresa zapisała się do kółka fotograficznego, które powstało w lokalnym domu kultury. – Mieliśmy plenery i konkretne techniczne zadania, np. sfotografuj śnieg w słońcu – opowiada. Zajęcia na pierwszym planie stawiały techniczną wiedzę i rzemieślniczy kunszt, artystyczny kierunek Teresa obrała sama. – Kiedyś powiesiłam tło i przebrałam się w kraciastą koszulę, jak bitniczka. Nie miałam pilota, więc poprosiłam mamę, żeby przycisnęła spust migawki. Później zaaranżowałam inne zdjęcie. Z przebraniem z cieniem. Czułam, że to mi wychodzi – mówi.

Musiała być dumna ze swoich prac, bo często razem z rysunkami i listami wysyłała je dziadkom do Kanady. W odpowiedziach dostawała korektę. Bardzo merytoryczną; Roman i Mary Schneiderowie – z wykształcenia architekt i plastyczka po warszawskim ASP – założyli na emigracji szkołę ceramiki i malarstwa. To oni jako pierwsi odkryli talent Teresy i ją dopingowali.

„Tajemnicza”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

Dorastanie i studia, czyli szukając siebie

Kiedy miałam 17 lat, zaraz po maturze zostałam wsadzona na transatlantyk i zupełnie sama wysłana do dziadków do Ontario. To była moja szkoła życia – mówi Gierzyńska. Niepełnoletnia, nie mogła jeszcze formalnie zdawać na studia. Rok przerwy miała spożytkować na rozwój i przygotowania do egzaminów na akademię, a przy okazji zobaczyć kawałek zachodniego świata, czytać, oglądać, eksperymentować. I choć Ontario nie tętniło kulturą, życie z dziadkami było artystycznym poligonem. Przyszywana babcia otwierała Teresę na pracę z kolorem, dziadek przybliżał ceramikę. W Kanadzie zobaczyła też wystawę mobili Alexandra Caldera i zamarzyła o rzeźbie.

Wydawało się, że fotografia schodzi na drugi plan. Może dlatego, że tego nowego medium nikt nie traktował poważnie, a przynajmniej nie traktował jako sztuki. – Jeśli coś się szanowało, to reportaż: czarno-białe zdjęcia, historie drukowane w magazynach takich jak „Świat” czy „Ty i Ja”. Później zwracało się uwagę na sesje mody, np. Tadeusza Rolke – wspomina Gierzyńska i dodaje, że jedyną prestiżową instytucją zrzeszającą twórców był ZPAF – Związek Polskich Artystów Fotografików. Fotografików, a nie fotografów. Już samą nazwą twórcy starali odciąć się od rzemieślniczej tradycji i dodać swojej profesji odrobinę splendoru. Ale środowisko artystyczne pozostawało nieufne.

„Chwila wolności”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

Na ASP o zdjęciach się po prostu nie rozmawiało – wspomina Teresa, która żartując, że nie lubiła pobrudzonych farbą rąk, zdecydowała się na rzeźbę. Chodziła na zajęcia m.in. do Pracowni Brył i Płaszczyzn Oskara Hansena. Jak wspomina po latach, to właśnie korekty z twórcą teorii formy otwartej były kluczowe dla jej myślenia o sztuce. Nauczyły budować narrację kadrem i kompozycją. Nie dopowiadać i nie domykać, tak by widz mógł się poczuć uczestnikiem wydarzeń, uprawnionym do snucia własnej interpretacji. Ta perspektywa bardzo przydała się jej w fotografii.

Jak mówi, momentem przełomowym i wielkim powrotem do robienia zdjęć była dla niej „Venus” – pierwsza ogólnopolska wystawa fotograficzna aktu i portretu kobiecego, którą otwarto 5 maja 1970 roku w Krakowie. – To było wydarzenie: długie kolejki po bilety, niezdrowa ekscytacja. Wszystko, żeby zobaczyć zdjęcia powieszone w wielkim chaosie. Tam nie było nic – nagie ciała bezbronnych kobiet sfotografowane przez nieznanych nikomu panów – wspomina dziś Gierzyńska. Kicz i miękką pornografię przyjęto w głębokim komunizmie bezkrytycznie, z entuzjazmem, jako wyraz wolności i policzek wymierzony obyczajowemu tabu. Tymczasem Teresę mierziły męskie spojrzenie, uprzedmiotowienie kobiecego ciała i zupełny brak realizmu. – Później dowiedziałam się, że nie tylko ja byłam oburzona. Jakaś kobieta weszła do sali i oblała prace farbą. Potem miała proces. Ale niestety ten głos się nie przebił – przyznaje.

„Śpiąca”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

Żeby opowiedzieć o kobiecości z własnej perspektywy, sięgnęła po aparat. Był początek lat 70., kiedy 23-letnia Teresa otworzyła projekt, który miał być tylko eksperymentem, a rozpisany na cykle i serie trwa do dziś, rozwijany systematycznie przez ponad 50 lat.

Jak opowiadać o Niej?

– Na początku w ogóle nie chciałam fotografować siebie. Myślałam, że jeśli pojawi się modelka, dam jej zadanie. Powiem na przykład: „A teraz bądź smutna” i ona będzie w stanie to wykonać. Ale nic z tego nie wychodziło. Dziewczyny strasznie się kontrolują, zawsze chcą wyjść ładnie – mówi. Z braku wyboru sama zaczęła wchodzić w rolę. Do sesji przygotowywała się z wyprzedzeniem, znajdowała pomysł, rozrysowywała kadry w notatniku, a później aranżowała w domu. Z założenia środki wyrazu – przestrzeń, rekwizyty, światło – miały być maksymalnie proste, najlepiej zastane. – Nie kreowałam i nie kontrolowałam. Bo wtedy straciłabym wiarygodność sceny, powstałby teatr. A ja chciałam szczerości – wyjaśnia. Jeśli chciała coś podkreślić, używała farby albo flamastra. Ciasno kadrowała zdjęcia, malowała po nich i szkicowała. – Ani to nie była fotografia, ani grafika. To było odrębne, moje – mówi.

„Dumna”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

Nie miała pracowni, więc zdjęcia najczęściej aranżowała w domu. Miejscem akcji stawały się sypialnia czy łazienka. Później te przestrzenie krytycy interpretowali jako kobiece azyle, ciasne wnętrza, w których można pozwolić sobie na chwile prywatności. „W patriarchalnym społeczeństwie przestrzeń domu tradycyjnie przeznaczona kobietom utrwalała ograniczający ich wolność stereotypowy podział ról” – napisała Joanna Kordjak po wielu latach w katalogu monograficznej wystawy Gierzyńskiej w Zachęcie. A ten rozkład sił wybrzmiewał też w życiu artystki. – Gdy Edward [Edward Dwurnik, mąż Gierzyńskiej – przyp. red.] został zaproszony wraz z rodziną na rezydencję w Niemczech, miał do dyspozycji mieszkanie z wielką pracownią, kuchnią sypialnią i pokojem dla dziecka. Ja nie miałam się tam gdzie podziać – wspomina. To właśnie wtedy, w 1984 roku, w pracowni Dwurnika w Worpswede zrobiła symboliczny portret „W oknie”. Zdjęcie przedstawia Teresę wyglądającą na ogród przez wielkie przeszklone i zamknięte drzwi pracowni męża.

Praca z projektem, praca z sobą

W swoich pracach rejestrowała to, czego doświadczała – ciągłą zmianę. Aparat towarzyszy jej w momentach mocy, np. w „Leworęcznej”. Teresa ma na sobie męskie szerokie spodnie, w których wtedy chętnie chodziła, i elastyczne body, bardziej niż bieliznę przypominające zbroję. Lustrzankę trzyma nisko, na brzuchu. To ujęcie szybko przywołuje z pamięci inne autoportrety wielkich fotografek – Diane Arbus, Sally Mann czy Vivian Maier. Sama Gierzyńska potraktowała zdjęcie jak manifest, tytułem nawiązała do opowiadania Petera Handkego, gdzie leworęczność jest metaforą niedopasowania, odrębności.

„Trzydziestoletnia”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

O momentach niepewności i starzeniu mówi subtelnie. „Trzydziestoletnia” to nieostry autoportret w lustrze. Na pierwszym planie zarysowuje się rząd kosmetyków.

W serii „Pieszczotki” śmiało fotografuje ciało. Czasem jako erotyczną plażę zasłaną muszlami i kamykami („Pieszczotki XIII”), innym razem jako obiekt pożądania partnera, który migocze gdzieś z tyłu, jak cień („Zaloty”). Rejestruje się w radości i ekstazie – „Pachnąca”, „Zmysłowa”, a zaraz potem w cierpieniu. Na jednym ze zdjęć męska ręka symbolicznie nakłuwa jej pośladek wymyślną szpilką do kapelusza („Pieszczotki IX”). Na innym Gierzyńska, ubrana, siedzi na podłodze otoczona przedmiotami, gotowa do wyprowadzki – „Zdecydowana”.

„Nieszczęśliwa”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

Jej zdjęcia pełne są zdziwienia. Jak w „Brzemiennej” – jedynej fotografii z okresu ciąży, gdzie prezentuje nabrzmiały, pełny biust. – Nigdy wcześniej takiego nie miałam, to było niezwykłe dostać nagle duże piersi – mówi. Innym razem opowiadają o fizycznym zmaganiu się z ciałem i bólem. W zdjęciu „Znowumamokres” pokazała ciało skręcające się na toalecie. – Czy wie pani, co oznaczała miesiączka w PRL-u? – pyta i od razu wyjaśnia: – Wata, wielkie materiałowe podpaski z wymiennymi wkładami. A do tego żadnych przyzwoitych łazienek w mieście. Koszmar, niektóre kobiety, np. cierpiące na endometriozę, na kilka dni wyłączały się z życia.

Gdy jej córka stała się nastolatką i wkroczyła w fazę buntu, Gierzyńska spontanicznie złapała za aparat, a portrety Poli naturalnie włączała do projektu. – Kiedy się wściekała, była naprawdę wkurzona. A obiektyw jej nie peszył. Robiłam zdjęcia z myślą, że każda matka musi znać ten stan bezsilności i utraty kontroli – mówi i dodaje, że córkę fotografowała też wiele lat później, gdy była w ciąży. – To nie był żaden album rodzinny czy pamiętnik, to był zapis uniwersalnego doświadczenia.

„Niewinna”, Fot. Teresa Gierzyńska |dzięki uprzejmości artystki  i Gunia Nowik Gallery

Dziś Teresa ma 74 lata i wciąż fotografuje. Już nie lustrzanką, ale sprzętem adekwatnym do współczesnych realiów – cyfrowym aparatem albo telefonem, używa koloru. Co rejestruje, jakie odgrywa role? Tego nie wiemy. Bo jeśli pokazuje prace publiczności, to te sprzed dekad, najczęściej z końca lat 70. i 80. – Wiem, że muszę zakończyć ten projekt. Chciałabym zająć się już czymś innym, ale nie mogę teraz po prostu porzucić tematu – mówi.

Wystawę „Kobiety żyją dla miłości. Teresa Gierzyńska” można oglądać do 6 marca 2022 w warszawskiej Zachęcie.

Basia Czyżewska
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Teresa Gierzyńska: Życie kobiety w obrazkach
Proszę czekać..
Zamknij