Jego styl rozpoznaje się natychmiast, bez konieczności spoglądania na metkę – mówił o nim kurator jednej z jego wystaw. Dziś pogrążony w żalu świat mody żegna nie tylko projektanta, ale i ikonę. Thierry Mugler odszedł 23 stycznia 2022 r., miał 73 lata. Przypominamy jego historię i rozmowę z Thierrym-Maxime’em Loriotem, który przygotował pierwszą retrospektywę geniusza haute couture.
Po latach sławy rozgłosu unikał jak ognia, choć kiedyś wygrzewał się w świetle reflektorów. Trudno go bylo nawet rozpoznać. Przypominał raczej kulturystę niż baletmistrza, którym był w młodości. Wolał też, by zwracano się do niego nowym imieniem – Manfred. Pomimo wielu zmian wciąż był tym samym Thierrym Muglerem, który pchnął modę XX w. na nowe tory, nasycając ją ekstrawagancją, seksapilem i przebojowością na niespotykaną dotąd skalę. Przeobrażał modelki w fantastyczne istoty, a pokazy w zapierające dech widowiska.
Chimery z talią osy
Silna, pewna siebie, olśniewająca i samowystarczalna. O takiej kobiecie fantazjował Mugler, projektując wykwintne suknie, szykowne garsonki, futra sięgające ziemi i kombinezony z winylu opinające ciało. Ostre, geometryczne kroje oraz śmiałe zestawienia tkanin i kolorów dodawały animuszu modelkom, które wcielały się w wojownicze heroiny, ponętne femmes fatales lub wpływowe biznesmenki. Kreacje Francuza gloryfikowały hiperkobiecość, luksus i fetyszystyczną kokieterię. – Projektowałem ubrania, ponieważ szukałem czegoś, co nie istnieje. Próbowałem zbudować własny świat – mawiał. Jego planetę zamieszkiwały również istoty baśniowe: nimfy, sukkuby, hybrydy. Podczas prezentacji kolekcji zatytułowanej „Les Insectes” (1997) przeobraził modelki w owady: mrówki, modliszki, skarabeusze tudzież rajskie motyle, tworząc peleryny kokony i zdobiąc kapelusze czułkami. Ikoną kolekcji stała się mityczna „Chimera” – suknia z piór, kryształów, końskiego włosia i łusek mieniących się barwami. Czerpiąc wzorce z science fiction, komiksów o Barbarelli, futurologicznej techniki i „Metropolis” Fritza Langa, w 1995 roku wykonał metalowo-pleksiglasowy egzoszkielet upodabniający modelkę do cyborga – fembota.
Z estrady na wybieg
Pierwsze kroki Thierry Mugler stawiał na scenicznych deskach. W 1962 roku wstąpił w szeregi baletu strasburskiej Opéra National du Rhin, gdzie – oprócz tańca – poznał pracę za kulisami. To z kostiumografii i charakteryzacji uformował się jego styl, a reżyseria światła i muzyki nauczyła go, jak aranżować pokazy, które urosły do rangi rewii trwających blisko godzinę. W 1984 roku wystarczyło kupić bilet, by na własne oczy zobaczyć wybieg Muglera. Chętnych nie brakowało. Operę mody w kilku aktach obejrzało w paryskiej hali Zénith ponad 6 tysięcy osób. W tym iście wagnerowskim spektaklu nie zabrakło też deszczu confetti, skrzydlatych bogiń, dzieci-kupidynów, a nawet zstępującej z nieba Pat Cleveland w roli Madonny. Nie mniejszym rozmachem odznaczał się pokaz haute couture z 1995 roku, w którym obok Claudii Schiffer, Jerry Hall i młodziutkiej Kate Moss wystąpiły starsze damy: Carmen Dell’Orefice i Tippi Hedren, aktorka znana z „Ptaków” Hitchcocka. Całość domknęli tancerze go-go i James Brown śpiewający funkowy hit „Sex Machine”.
There’s No Business Like Show Business
Estradowe inklinacje Muglera przejawiały się w projektowanych przez niego kostiumach. W roku 1985 stworzył ponad 70 strojów do „Makbeta”, granego na scenie Comédie Française. Jednak prawdziwą reklamę zapewniły mu gwiazdy show-biznesu – Diana Ross, David Bowie, Sharon Stone, Céline Dion czy Mylène Farmer, chętnie sięgające po jego ekscentryczne kreacje. Zadziorna estetyka Muglera przykuła uwagę George’a Michaela, który powierzył mu wyreżyserowanie teledysku do piosenki „Too Funky”. W wideoklipie pojawiły się Nadja Auermann, Rossy de Palma, Linda Evangelista oraz Eva Herzigová. Rzecz jasna, wszystkie ubrane w szalone, a niekiedy i prowokacyjne projekty Francuza: gorset imitujący motocykl czy zbroję robota. Mugler wniknął w świat gwiazd. Jego stroje uwieczniono w filmie „Niemoralna propozycja” i „Prêt-à-Porter” oraz na zdjęciach Helmuta Newtona. Odpowiadał za sceniczne stylizacje Lady Gagi i Beyoncé. Tworzył kostiumy dla Cirque du Soleil w Las Vegas, a także wystawiał autorskie rewie w Paryżu i Berlinie.
Muzealna retrospekcja
Od lat 70. przez przeszło trzy dekady Thierry Mugler był frontmanem spektakularnego haute couture. Umiejętnie balansował na cienkiej granicy, oddzielającej glamour od kampu, a pruderię od perwersji. Potrafił łączyć poetyki pozornie niemożliwe do pogodzenia: klasyczną elegancję wysokiego krawiectwa z futurystyczną frywolnością. Wprawdzie w 2002 roku wycofał się ze świata mody, ale zostawił po sobie tysiące innowacyjnych kreacji, fotografie, pamiętne pokazy i uwodzicielskie perfumy (zapachy „Angel” i „Alien” do dziś biją rekordy sprzedaży). Część tego olbrzymiego dorobku na jego pierwszej w historii retrospektywie wystawiło w 2019 r. Musée des Beaux-Arts w Montrealu. O sztuce, modzie i o samym Muglerze opowiadał wtedy kurator wystawy, Thierry-Maxime Loriot.
Przyglądając się twojej dotychczasowej praktyce kuratorskiej można odnieść wrażenie, że rządzi nią pewnego rodzaju zasada lub schemat. Interesują cię bowiem projektanci o podobnej estetyce – ekscentrycznej i bezkompromisowej. Jean Paul Gaultier, Viktor & Rolf, a teraz Thierry Mugler. Co w sposób szczególny fascynuje cię w ich pracy?
Myślę, że ogniwem łączącym tych designerów jest wyjątkowa osobliwość. Każdy z nich ma unikalne spojrzenie, tę niepodrabialną estetykę. Rzadko spotyka się dziś krawców kreatorów, którzy rzeczywiście tworzą, zamiast stylizować i produkować to, co oczywiste i chodliwe – „it bag” lub „it shoes”. Gaultier, Mugler i Viktor & Rolf – dodałbym, wespół z Rei Kawakubo – należą do grona współczesnych projektantów, których styl rozpoznaje się natychmiast, bez konieczności spoglądania na metkę. Co więcej, nawet po dwudziestu–trzydziestu latach ich kreacje nie tracą na znaczeniu i aktualności. Są noszone, a w dodatku zajmują ważne miejsce w historii mody. Nigdy bowiem nie tworzyli, podporządkowując się modnym tendencjom, wzornikom bądź zestawieniom kolorów. Wszystko pochodziło z ich własnych wszechświatów wyobraźni. Wyznaczali trendy, a nie za nimi podążali.
Obecność współczesnej mody w muzeach sztuki stała się fenomenem. Twoją ekspozycję „The Fashion World of Jean Paul Gaultier: From the Sidewalk to the Catwalk”, która gościła m.in. w Brooklyn Museum oraz Dallas Museum of Art, obejrzało ponad 1,5 miliona widzów. To chyba dowód na zmiany w postrzeganiu mody prezentowanej w galeryjnych przestrzeniach?
Właściwie to ponad 2 miliony widzów! Moda stała się trendy. Bardziej osiągalna. Jeszcze do niedawna zaproszenie na pokazy haute couture zarezerwowane było dla księżnych, topowych aktorek, redaktorów mody. Nie dla wszystkich. Niektórzy ludzie nie mają śmiałości przekroczyć progu butików Chanel lub Diora. Tak naprawdę – jak twierdzi Nathalie Bondil (dyrektorka Musée des Beaux-Arts w Montrealu) – trudniej zobaczyć na własne oczy suknię haute couture niż Picassa lub Warhola, których dzieła znajdują się w licznych stałych kolekcjach muzealnych. Tymczasem muzea nie tylko umożliwiają powszechny dostęp do wielkich kreatorów mody, ale też opowiadają ich historię. Modę (zwłaszcza wysokie krawiectwo) od dawna uznaje się za elitarną, jednak bywa też postrzegana jako forma sztuki. Sztuki, która inspiruje wielu ludzi i jest zdolna przekonać młode pokolenie artystów, że można pochodzić z małego miasteczka, a mimo to osiągnąć światowy sukces, jak Jean Paul Gaultier czy Coco Chanel.
Wspomniałeś o modzie jako formie sztuki. Niedawno w Kunsthal Rotterdam odbyła się twoja wystawa pod znamiennym tytułem: „Viktor & Rolf: Fashion Artists”. A jednak pewni projektanci nie zgadzają się na traktowanie ich działań jako sztuki i nie chcą być nazywani artystami. Są wprawdzie i tacy, którzy chętnie łączą krawieckie métier ze sztukami wizualnymi.
Nie przepadam za etykietami ani wyrokowaniem, kto jest artystą, a kto nie. Przede wszystkim liczy się twórcza inwencja. Viktor & Rolf pracują jak rzeźbiarze. Najpierw obmyślają ideę dla prezentacji, a następnie posługują się modą jak plastycznym medium. Nie zabiegali przy tym nigdy o komercyjny sukces, czym różnili się od innych. Nic zatem dziwnego, że pierwotnie przykuli uwagę świata sztuki, nie mody. Ich kreacje kolekcjonowały muzea, a nie fashioniści. To samo przydarza się dziś Iris van Herpen. Podziały zanikają. Muzyka, sztuki piękne, moda, a nawet sport – te światy inspiracji zderzają się ze sobą. Nie oznacza to wcale, że wszyscy projektanci mody czują się artystami. Współcześnie rządzą streetwear i fast fashion, ale być może właśnie to tłumaczy, dlaczego niektórzy designerzy zwracają się w stronę haute couture, unikalnych przedmiotów, rękodzieła i rzemiosła.
Wkrótce wielkie wydarzenie. Musée des Beaux-Arts w Montrealu otworzy długo oczekiwaną retrospektywę Thierry’ego Muglera. Opowiedz o genezie tej ekspozycji. Praca u boku Muglera była zapewne wyzwaniem.
Babeth Dijan – redaktor naczelna magazynu „Numeró” oraz przyjaciółka Gaultiera i Petera Lindbergha, których wystawy organizowałem – zapytała mnie, czy byłbym chętny stworzyć ekspozycję o Muglerze. Nie wahałem się ani przez chwilę! Ale mówiło się, że odmówił on już wszystkim liczącym się muzeom w Paryżu, Nowym Jorku oraz Londynie, ponieważ nie interesowało go otwieranie archiwów i spoglądanie w przeszłość – dlatego też myślałem, że to się nie uda. Niemniej jednak Thierry ostatecznie zmienił zdanie, kiedy wraz z Nathalie Bondil zaproponowaliśmy odtworzenie całego jego uniwersum, a nie tylko pokazanie chronologicznej retrospektywy. Ekspozycja składa się z sześciu tematycznych rozdziałów: „Macbeth”, „Too Funky”, „Star and Strass”, „Belle de Jour vs Belle de Nuit”, „Helmut Newton and Mugler”, „Metamorphosis” oraz „Gynoid Couture”. To będzie pełna życia aranżacja z wieloma zdumiewającymi kolaboracjami, jak choćby z Michelem Lemieuxem [kanadyjski artysta multimedialny – przyp. red.].
Musiałeś przebrnąć przez przepastne archiwum twórczości Muglera. Które eksponaty należą do twoich ulubionych?
Gorset w stylu Harleya-Davidsona! Kostiumy do „Makbeta”! Sukienka, którą miał na sobie David Bowie w teledysku z 1979 roku „Boys Keep Swinging”. Na ekspozycji pojawi się mnóstwo ikonicznych kreacji. Nie potrafię wybrać pięciu, a co dopiero jednej. Wiele z nich wyróżnia rzemieślniczy kunszt – na przykład suknia „Chimera” z 1997 roku. Jej wykonanie zajęło tysiące godzin. Niesamowite są też kostiumy-roboty. Aby je stworzyć, Mugler połączył siły z wynalazcami i inżynierami, którzy nigdy wcześniej nie pracowali w przemyśle mody.
Pragnę, by moje modelki i modele byli więksi, potężniejsi i wyżsi niż zwykli śmiertelnicy. Chcę superwomen i supermenów – mówił Thierry Mugler. To tylko utopijna wizja czy projektant urzeczywistnił swoją fantazję?
Mugler nigdy nie zaprzątał sobie głowy tym, co robili inni. Miał swoją planetę. Żył samotne we własnym świecie, inspirując się potężnymi bohaterkami komiksów. Fascynowały go ich kobiecość, siła i zmysłowość. Dlatego tak dobrze rozumiał się z Helmutem Newtonem. Obaj tworzyli rzeczywistość bez mężczyzn. Kreacje Muglera są odzwierciedleniem jego refleksji na temat transhumanizmu, hybrydyzacji, władzy. W latach 70. uchodził za dziwaka. Kiedy wszystko kręciło się wokół stylu boho albo disco, on rozmyślał o seksownej i eleganckiej paryżance, o superbohaterkach. Źródłem inspiracji nie była moda, lecz wspomnienia z dzieciństwa, np. czytane komiksy i obrazy człowieka wysłanego w kosmos. Jedyny modowy punkt odniesienia stanowiły dla niego stroje autorstwa legendarnego hollywoodzkiego kostiumografa – Adriana, którego wytworne i lśniące suknie nosiły wybitne aktorki.
Mugler kojarzony jest z teatralnymi pokazami. Jego monumentalne widowisko z 1984 roku w paryskiej hali Zénith zapisało się złotymi zgłoskami w modowej historii.
On właściwie wynalazł pokazy mody. Przed nim istniały prezentacje. W latach 60. Courrèges wprowadził oprawę muzyczną, ale to tak naprawdę Mugler rozbudował koncepcję reżyserii mody: temat przewodni, grupy modelek, znane osobistości i wokaliści na wybiegu, fabuła czy ścieżka dźwiękowa skomponowana specjalnie na potrzeby kolekcji. To wszystko pomagało mu w tworzeniu, a zarazem pozwalało wyróżnić się na tle innych projektantów. Wykreował własny image, własny świat w chwili, kiedy akurat modne było kochać modę. Uczynił ją więc dostępną dla szerokiej publiczności. Tak stało się właśnie po raz pierwszy we Francji w 1984 roku. O ile Mugler wynalazł reżyserowanie mody, o tyle Viktor & Rolf – jej performowanie.
Wystawa Muglera pozostanie w Montrealu przez pół roku, ale później zobaczymy ją w Europie. Gdzie możemy się jej spodziewać? A co ty planujesz w najbliższej przyszłości?
Ekspozycje Viktora & Rolfa, Petera Lidbergha i Jeana-Paula Gaultiera wciąż krążą po muzeach. Retrospektywa Muglera rozpocznie swoje tournée w październiku. Najpierw trafi do Kunsthal w Rotterdamie, a na wiosnę 2020 roku przeniesie się do Kunsthalle w Monachium.
Wystawa „Thierry Mugler: Couturissime” w Musée des Beaux-Arts w Montrealu potrwa od 2 marca do 8 września 2019 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.