Czy Timothée Chalamet, najważniejszy aktor pokolenia, już nam się znudził?

Najważniejszy aktor pokolenia, nowy amant, ulubieniec Hollywood. Od roli w filmie „Tamte dni, tamte noce” z 2017 roli Timothée Chalamet uchodzi za największego gwiazdora. Związek z Kylie Jenner, ostatnia metamorfoza stylu i ciągła obecność w mediach sprawiły jednak, że idol się fanom opatrzył. Czy it-boy spadnie z piedestału? Czy „internet boyfriends”, tacy jak on, coraz krócej cieszą się popularnością? Kto go zastąpi?
Pete Davidson, który romansował z najpiękniejszymi gwiazdami show-biznesu, narzeka, że media naigrywają się z jego życia osobistego, bo… trudno uznać go za konwencjonalnie przystojnego mężczyznę. Z drugiej strony, sam się z siebie śmieje, występując w kampanii Reformation w bluzie z napisem „Official Boyfriend”. Paul Mescal zwierza się w wywiadach, że po sukcesie „Normalnych ludzi”, a potem udziale w kolejnych popularnych projektach, nie mógł nawet wyjść do sklepu, bo wszędzie go nagabywano. Leo Woodall z „Białego Lotosu” i nowej „Bridget Jones” nie jeździ metrem, odkąd okrzyknięto go nowym amantem. Jeremy Allen White z „The Bear” kiepsko radzi sobie ze sławą – fotoreporterów unika jak ognia. Przystojniak Jacob Elordi przestraszył się roli bożyszcza do tego stopnia, że radykalnie zmienił emploi – w tym roku zagra… potwora Frankensteina.

Jak Timothée Chalamet stał się symbolem pokolenia?
„Internet boyfriends” ostatnich lat mierzą się ze swoją popularnością. Żaden z nich nie osiągnął pozycji równej Timothéemu Chalametowi. Po roli w „Tamtych dniach, tamtych nocach” Luki Guadagnino w 2017 roku 22-letniego wówczas aktora obwołano twarzą pokolenia. Zagrał chłopaka młodszego od siebie – nastolatka przeżywającego pierwszą miłość, pierwszy raz, pierwsze rozczarowanie. Z burzą loków, smutnym spojrzeniem i androgynicznymi, delikatnymi rysami stał się idolem generacji neurotyków, wrażliwców, chłopaków mierzących się z kryzysem męskości, którzy za wszelką cenę unikają toksycznych zachowań. Podczas gdy podobizny Elordiego, Mescala czy White’a pojawiają się na plakatach w dziewczęcych pokojach, pokazując aktualne fascynacje fanek, Chalamet stał się niemal symbolem swoich czasów, jak w latach 90. Brad Pitt i Johnny Depp.
Idole ucieleśniający marzenia kobiet wzbudzali zbiorowe pożądanie co najmniej od czasów Beatlesów. Ale być może nigdy fascynacje nie kończyły się tak szybko. „Internet boyfriends” pojawiają i znikają. Zwyczajnie nam się nudzą – za dużo ich w mediach społecznościowych, za dużo na czerwonych dywanach, za dużo na ekranach. Każdy przyjął inną strategię przetrwania. Chalamet od lat wydawał się zaimpregnowany na te wahania nastrojów. Dostawał najlepsze role – od „Diuny” przez „Małe kobietki” po „Kompletnie nieznanego”. Najlepiej się ubierał – inspirował Haidera Ackermanna, Jonathana Andersona, Chemenę Kamali i wielu innych. Najlepiej wypadał w wywiadach i na premierach – nie zdradzał za dużo, zawsze zachowywał klasę, podbijał serca współpracowników, krytyków i widzów.
Timothée Chalamet już nikogo nie rusza? Kończy się era najważniejszego aktora pokolenia
Coś zaczęło się zmieniać wiosną 2023 roku, gdy potwierdziły się plotki o związku aktora z Kylie Jenner. Ona znalazła się w ogniu krytyki – uznano, że to ona uwiodła jego, mówiono, że nie jest dla niego dość dobra, podejrzewano, że romans szybko się skończy. Dwa lata później Chalamet i Jenner nadal się spotykają. A media nadal nie pozostawiają na nich suchej nitki. Po ostatnim wspólnym wystąpieniu na rozdaniu nagród BAFTA 2025 pisano, że ona wygląda jak jego ciotka, matka albo w najlepszym razie starsza siostra, a on musi być „pusty”, skoro podoba mu się taka dziewczyna. Poza jawną niesprawiedliwością, jaka spotyka w tej sytuacji Jenner – utytułowaną bizneswoman, miliarderkę i gwiazdę, za nic dostaje się też Chalametowi. Ocenianie jego prywatnych wyborów przez pryzmat wykreowanego wizerunku, a właściwie nawet nie wizerunku, lecz oczekiwań w nim pokładanych, wydaje się nadużyciem.

Rozwój związku z Jenner zbiegł się w czasie z dużą, być może nadmierną, obecnością Chalameta na czerwonym dywanie. W ciągu ostatnich dwóch lat intensywnie promował „Diunę”, „Do ostatniej kości”, „Wonkę” i „Kompletnie nieznanego”, za każdy razem dopasowując stylizacje do ról. Grając Boba Dylana, zdaniem fanów poszedł o krok za daleko. Nie dość, że zaczął ubierać się jak swój idol i bohater, to jeszcze – o zgrozo – obciął swoje miękkie loki i zapuścił wąsy i bródkę. Miejsce uroczego chłopca zajął przepoczwarzający się w dorosłego mężczyznę niedojrzały wciąż młodzieniec. Chalameta, który w tym roku skończy 30 lat, wciąż postrzegamy w kategorii młodzieńca. Nie ma w nas – fanach – gotowości na jego dorastanie. Dokuczając Kylie, że wygląda, jak jego matka, tak naprawdę zazdrościmy jej tej ambiwalentnej roli mamy i dziewczyny. Bo Chalameta do niedawna chciało się otoczyć opieką, przytulić, pocieszyć. Dziś trochę nie wiadomo, co z nim zrobić. Naszego „internet boyfrienda” uważamy za swoją własność – oczywiście nie tego człowieka z krwi i kości, tylko nasze o nim wyobrażenie. Ale gdy ten prawdziwy się zmienia, wymyka się jednoznacznej ocenie, a w efekcie traci status chłopaka z plakatu. Coraz krócej zresztą ci chłopcy są na fali. Codzienne skrollowanie zdjęć idoli na Instagramie skutecznie pozbawia ich tajemnicy. Pozostaje nam czekać na kolejnego gwiazdora, którego obwołamy nowym amantem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.