Niechętnie zdradza swoje nazwisko, nie pokazuje twarzy ani rodziny. Dlaczego? Bo lubi podróżować własnym rytmem, anonimowo. Przyglądać się, zagadywać, samodzielnie znajdować nowe adresy, a potem je sprawdzać. Gdyby była rozpoznawalna, traktowano by ją inaczej – pewnie mogłaby liczyć na lepsze pokoje, smaczniejsze dania i uregulowane rachunki. Ale ceni sobie obiektywizm i prywatność. Podróżuje z bliskimi, dla przyjemności, a podczas podróży fotografuje i opisuje wrażenia na blogu, w książce, a ostatnio w dodatku „Vogue Travel”. Poznajcie Kasię Ciejkę – Travelicious.
Mieszkała już w wielu miejscach, między innymi w Toronto, Maladze, Barcelonie, Nowym Jorku, na Wyspach Kanaryjskich. Teraz, kiedy umawiamy się na rozmowę online, żeby ustalić godzinę wywiadu, muszę odjąć od czasu środkowoeuropejskiego osiem godzin. Kasia jest na Kostaryce, ma wakacje, odwiedza siostrę i świętuje urodziny, ale zabrała ze sobą aparat i robi zdjęcia. – Może wyjdzie z tego dobry materiał, a może nie. – Nigdy nie nastawiam się na nic z góry – mówi. Jeśli plaża okaże się tłoczna, pokój w pensjonacie ciemny, po prostu tego nie pokaże. Kasia w swoich relacjach z wyjazdów nie naciąga, nie idealizuje. Interesują ją tylko prawdziwe perły. A przy tym ma naturę poszukiwaczki, potrafi wytrwale ślęczeć nad mapą, przeszukiwać internet i rozmawiać z ludźmi. Tak odkrywa miejsca, do których nie docierają inni.
Wpisy na blogu Travelicious od początku rozkręcały ruch turystyczny
Podróżowanie po Polsce zaczęła opisywać osiem lat temu. Razem z rodziną wróciła do kraju z wielomiesięcznej podróży i przyzwyczajona do ruchu zaczęła planować krótkie wypady za miasto. – Mówimy o czasach, kiedy mało kto reklamował się w sieci, Slow Hop nie istniał, a ciekawe miejsca z pomysłem zaczęły dopiero powstawać, głównie dzięki dotacjom Unii Europejskiej na turystykę – mówi i dodaje: – Pamiętam, jak centymetr po centymetrze przeglądałam mapę. Kiedy znalazłam coś zaskakującego, jak spa w kurniku, zastanawiałam się: ciekawe, co to może być? A później sprawdzałam.
Celnym strzałem okazało się Wipsowo 44 – urokliwa agroturystyka z glinianym piecem i sauną, pośród łąk. Tam, rozmawiając z gospodarzami, po raz pierwszy usłyszała o Lawendowym Polu, warmińskiej uprawie lawendy, z kameralnymi pokojami do wynajęcia. Pojechała obejrzeć ją na żywo i znów, od słowa do słowa, dowiedziała się o nowym miejscu – Kwaśnym Jabłku. Więc wsiadła w samochód i wyruszyła do doliny Pasłęki. – Dopiero się rozkręcało. Już wtedy warzono tam cydr i serwowano pyszne śniadania oraz kolacje. Ale to były same początki tego miejsca.
Travelicious, relacjonując swoje podróże online, z każdym postem odczarowywała rodzimą turystykę. Zamiast ciasnych pokoi z widokiem na garaż, które mogły przyciągnąć sezonowych turystów, pokazywała dopracowane wnętrza w malowniczej okolicy. Wystarczyło tylko wziąć urlop i jechać. O ile były wolne pokoje. Bo popularność jej bloga nakręcała ruch turystyczny. – W pewnym momencie miałam po pół miliona wyświetleń pojedynczych wpisów. Ludzie chętnie je czytali i ufali moim rekomendacjom – mówi Kasia.
W jej selekcji miejsc nie chodziło tylko o wystrój, ale też o atmosferę i doświadczenie. Badała, kim są gospodarze, jak żyją na co dzień, w jaki sposób kultywują lokalne tradycje i na czym opiera się pomysł ich miejsca.
– To może być cydr, domowy chleb pieczony wcześnie rano na śniadanie albo charakterystyczny zapach kadzidła, który sprawi, że zawsze, kiedy je poczuję, przywołam tę podróż – mówi. Tłumaczy, że nie jest zainteresowana luksusową turystyką w tradycyjnym rozumieniu – czyli świeże kwiaty, perfekcyjna i niewidzialna obsługa. Ona w podróżach szuka bodźców i inspiracji.
Pracując nad „Vogue Travel”, Travelicious odwiedziła pięć regionów Polski
Pod koniec ostatniego lata, po kilkuletniej przerwie, Travelicious znów wróciła na szlak. Miała odpowiedzialne zadanie – przygotować „Vogue Travel”, specjalny zeszyt dodawany do listopadowego numeru „Vogue Polska”.
– Utrzymuję kontakty z właścicielami miejsc, które zachwyciły mnie przed laty, zrobiłam porządny risercz, ale miałam też notatki. Lubię trzymać rękę na pulsie, dlatego zapisywałam sobie przez lata miejsca polecone przez kogoś lub nowe, które powstawały. Teraz przyszła pora, żeby to wszystko wykorzystać.
Przez dwa miesiące odwiedziła pięć regionów, poświęcając kilka dni na każdy – od Kaszub po Podhale. W szczytowym momencie jej grafik miał 36 lokacji przypisanych do jednego dnia. Sprawdzała agroturystyki i hotele, ale zaglądała też do restauracji, winnic i destylarni, bo do współpracy zaprosiła znaną krytyczkę kulinarną Małgorzatę Mintę.
Podczas podróży zrobiła 5000 zdjęć i pokonała porównywalną liczbę kilometrów, a wszystko po to, żeby zobaczyć coś na żywo, sprawdzić, a później ocenić i opisać.
– Od razu dyskwalifikowałam adresy, które nie odpowiadały zdjęciom zamieszczanym w internecie – mówi Kasia. – Myślę, że to po prostu niegrzeczne, wprowadzać w błąd kogoś, kto wybiera konkretne miejsce, żeby spędzić w nim kilka dni urlopu z tych 26, które przysługują mu w roku, a na miejscu okazuje się rozczarowany.
Rezygnowała też z agroturystyk, które mimo sukcesu i wiernych klientów zapomniały o tym, żeby regularnie odświeżać wnętrza, choćby robiąc mały remont, albo z restauracji, które obniżyły jakość dań bądź serwisu. – W sumie z mojej listy usunęłam jakieś 25 miejsc, ale kilka też odkryłam i dopisałam.
Mimo napiętego grafiku Kasia słuchała wskazówek. – Jeśli ktoś mówił: „Odwiedź koniecznie czarownice od ziół”, wstawałam o 6 rano i jechałam. Jeśli ktoś pytał, czy mam czas na piknik w dolinie, odpowiadałam: „Nie mam, ale pojadę” – wspomina.
Tak odkryła urok Doliny Lejowej w Tatrach – jako jedyna w okolicy nie ma schroniska. Jak mówią miejscowi: „Nie można się napić piwka po wycieczce” i to sprawia, że turyści tu nie docierają. A właśnie ta dolina jest najpiękniejsza i najczystsza, z potokiem.
Kasia spędziła tam przedpołudnie, siedząc na kocach z góralskimi rodzinami, jedząc i obserwując, jak dzieci w uprzężach wspinaczkowych świetnie radzą sobie na skałkach. I przyznaje, że Podhale to rejon, który odkryła na nowo. Ma wiele obliczy: z jednej strony smog i banery reklamowe, z drugiej przepiękna przyroda i zakątki.
Moje ulubione hotele w Polsce to No Name Hotel w Łapszach Niżnych oraz Galery 69 w Dorotowie, wracam tam co roku. Oba te miejsca mają bardzo oryginalny dizajn, inspirującą formę, świetne położenie, widoki, spokój oraz genialną obsługę – dyskretną i pozwalającą się zrelaksować.
Ale w przewodniku opisuje też uroki popularnej Warmii, Lubelszczyzny czy dopiero otwierających się na turystów Kaszub. Przewodnik „Vogue Travel” został wydany jesienią, bo jak twierdzi Kasia, ta pora – tak jak wiosna – to najlepszy moment na wyjazdy. Nie ma upałów, szlaki i plaże pustoszeją, przyroda tworzy wyjątkową scenerię: zachwycają wieczorne mgły czy sztormowe niebo. Wtedy nawet popularne wśród turystów zakątki, jak plaża w Stilo, znów stają się magiczne.
– W podróżach najbardziej pociąga mnie odkrywanie – od dżungli po rękodzieło lokalne, nowe smaki czy sposób spędzania czasu przez lokalsów – mówi i zastrzega: – Jednak jak daleko bym nie jechała, lubię wracać do Polski. Kocham ogórki kiszone i racuchy, nie mogę żyć bez żurku. Podróżowanie po Polsce rozgrzewa serce i przywołuje dziecięce wspomnienia. Na próżno szukać gdzie indziej takich zachodów słońca, takich plaż i takich smaków. Uważam, że nie ma jak polskie lato o smaku truskawek czy jesień z mroźnymi porankami i słonecznymi dniami. Marzę, aby polska turystyka w najlepszym wydaniu kwitła, może dzięki temu przestaniemy uciekać myślami do południowych plaż, a docenimy piękno opisywanych regionów.
Listopadowe wydanie „Vogue Polska” ze specjalnym wydaniem „Vogue Travel” w prezencie dostępne jest we wszystkich punktach sprzedaży i oraz na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.