Pracę nad „Trzema kolorami” Krzysztof Kieślowski rozpoczął 30 lat temu. Dziś „Biały” odczytywany bywa jako komentarz na temat relacji Polski z Zachodem, wciąż aktualna wydaje się opowieść reżysera o doświadczeniach emigrantów oraz o konieczności konfrontowania się z problemami tożsamościowymi. Jak odbieramy estetykę tych filmów, ich poetykę, scenariusze pełne symboli?
Kieślowski był niekwestionowaną osobowością. Zwracał na siebie uwagę już samym wyglądem: wysoki, o krzaczastych brwiach, zawsze z kubkiem kawy i papierosem w dłoni (podobno palił ich aż 50 do 60 dziennie, a na planie „Trzech kolorów” bezustannie chodził za nim strażak z popielniczką). Małomówny i wrażliwy outsider, który wzbudzał powszechny szacunek i respekt. „To człowiek o oszałamiającej wrażliwości, inteligencji i samodyscyplinie”, stwierdził jeden z najwybitniejszych aktorów francuskich, Jean-Louis Trintignant. Sprytny, skrupulatny, odpowiedzialny, „zachłyśnięty możliwościami filmowania”, jakich nie miał w Polsce – komentował szwajcarski koproducent „Czerwonego” Gérard Ruey.
Z drugiej strony: nerwowy, nadmiernie samokrytyczny, lubiący zbyt szybką jazdę samochodem. Drobiazgowy aż do bólu, na planie powtarzający niektóre sceny po kilkadziesiąt razy. Przepracowany, walczący z depresją i chorobliwym przemęczeniem, uparcie fantazjujący o spokojnym życiu, którego jednak nie potrafił odnaleźć. Na pytanie, jak się czuje, odpowiadał ponuro: „Jeszcze żyję” albo „Jako tako”. Jako twórca stronił od polityki i rodzimych tradycji romantycznych. Był niecierpliwy, szczególnie podczas pracy z ludźmi, ale też konsekwentny i zdeterminowany w realizowaniu swojej artystycznej wizji.
Przedwczesna śmierć Krzysztofa Kieślowskiego na chorobę wieńcową w 1996 roku w wieku zaledwie 55 lat wywołała szok i poruszenie. Obchodząca w 2023 roku trzydziestolecie powstania trylogia „Trzy kolory: Biały, Niebieski, Czerwony” (1993–1994) uznawana jest za klasykę europejskiego kina, a on pozostaje jednym z najbardziej inspirujących reżyserów XX wieku.
Trudne początki moralnego niepokoju
Urodził się w 1941 roku w Warszawie, a jego młodość, jak pisze Katarzyna Surmiak-Domańska w biografii „Krzysztof Kieślowski. Zbliżenie”, to częste przeprowadzki i pierwsze projekcje filmowe, oglądane nielegalnie na zakurzonym stryszku sali projekcyjnej w Sokołowsku – uzdrowiskowej miejscowości na Dolnym Śląsku, w której spędził dzieciństwo. To też podróże na ulubione kotlety schabowe do Wałbrzycha i rysowanie tabel, które podobno od dziecka uwielbiał. Naukę podjął najpierw w szkole pożarniczej we Wrocławiu, potem w warszawskim Liceum Technik Teatralnych. Do Szkoły Filmowej w Łodzi zdawał trzy razy.
Już jako jej absolwent szybko zwrócił na siebie uwagę dokumentami, w których poruszał temat codziennej egzystencji robotników i działania zakładów pracy. Jego pierwsze filmy fabularne – „Amator” (1979), „Przypadek” (1981) czy „Bez końca” (1985) – zostały ciepło przyjęte przez publiczność i krytykę. Prawdziwą sławę przyniósł mu jednak napisany wraz z Krzysztofem Piesiewiczem cykl „Dekalog” (1988) nawiązujący do dziesięciu przykazań. Za „Krótki film o zabijaniu” (1988) oraz „Krótki film o miłości” (1989) otrzymał ważne nagrody w Cannes i San Sebastian, co zapewniło mu rozpoznawalność poza granicami Polski. Olśnieniem dla publiczności, ale też krytyki okazało się „Podwójne życie Weroniki” (1991). Po sukcesie tego filmu Kieślowski przeniósł się do Paryża i podpisał kontrakt na filmową trylogię z jednym z najważniejszych domów produkcyjnych kina artystycznego we Francji – Mk2 Films.
Niebieskie paciorki, przezroczyste łzy
Pomysł na tryptyk był jeden i zaproponował go Krzysztof Piesiewicz. Kolejne elementy występowały w trójkach: trzy kolory na fladze Francji, trzy słowa wyrażające trzy wartości: wolność, równość i braterstwo. Trzy państwa (Francja, Polska, Szwajcaria) i trzy miasta (Paryż, Warszawa i Genewa), w których kręcono kolejne części cyklu. Trzy ważne festiwale, na których je później pokazano. No i trzy aktorki w głównych rolach: Juliette Binoche, Julie Delpy, Irène Jacob.
Do pracy nad trylogią zaangażowano głównie Francuzów. Filmy powstawały równocześnie, a na każdy z nich Kieślowski dostał 45 dni zdjęciowych. Tempo pracy musiało być zatem szybkie oraz intensywne. Dni na planie przeplatały się z długimi godzinami w montażowni.
Jako pierwszy światło dzienne ujrzał „Niebieski”, czyli opowieść o wolności à rebours i stopniowym oswajaniu żałoby. Bohaterka filmu, Julie (Juliette Binoche) po dramatycznej śmierci męża i córki w wypadku samochodowym oraz po zaniechanej próbie samobójczej postanawia usunąć ze swojego życia wszystko, co może wywołać ból.
Przyjaźń, miłość, ale i negatywne emocje, takie jak zazdrość czy chęć zemsty, dla niej są pułapkami prowadzącymi do cierpienia. Wierzy, że dopiero stan całkowitej pustki może przynieść wolność. Cytowany w biografii Surmiak-Domańskiej pisarz Jerzy Sosnowski w zachowaniu bohaterki dostrzega typowe objawy depresji reakcyjnej. Zastosowanie niebieskich barw i skupienie kamery na pozornie nieistotnych detalach, takich jak łyżeczka do herbaty czy szklane paciorki żyrandola, stanowią odzwierciedlenie samopoczucia bohaterki, której wszystko wydaje się równie ważne i jakby oglądane po raz pierwszy. Julie stopniowo odkrywa, że towarzyszącą jej pustkę na różnym poziomie odczuwają wszyscy. Stanowi ona pełnoprawny element egzystencji, który można stłumić, ale którego nie da się całkowicie usunąć.
„Niebieski” odniósł natychmiastowy sukces, a po premierze w Wenecji owacje na stojąco trwały kilkanaście minut. Pierwsza część trylogii została nagrodzona Złotym Lwem, Juliette Binoche dostała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą, a Sławomir Idziak – za najlepsze zdjęcia.
Śmiech ze ściśniętym gardłem
Kolejna części cyklu, „Biały”, dotyczyła idei równości. To również jeden z najbardziej osobistych filmów Kieślowskiego. Z założenia miał być komedią o realiach kształtowania się w Polsce kapitalizmu, choć według Tadeusza Sobolewskiego efekt końcowy jest raczej „komedią kręconą ze ściśniętym gardłem”. „Biały” opowiada o próbie przekroczenia własnych ograniczeń, zarówno indywidualnych, jak i społecznych. Głównym bohaterem jest mieszkający w Paryżu fryzjer Karol (Zbigniew Zamachowski), który po rozwodzie z żoną (Julie Delpy) wraca do Warszawy i rozpoczyna nowe życie; szybko dorabia się jako spekulant ziemią. Dziś „Biały” odczytywany jest przede wszystkim jako komentarz na temat relacji Polski z Zachodem.
Film został nagrodzony w Berlinie Srebrnym Niedźwiedziem za najlepszą reżyserię. To sukces, ale już nie tak oszałamiający jak filmu „Niebieski” w Wenecji. Kieślowskiego wciąż postrzegano jako mistrza kina. Ku zaskoczeniu wszystkich po berlińskiej premierze reżyser poinformował, że nie będzie już robić filmów. „To było jak nagłe podanie się rządu do dymisji”, skomentowała tę decyzję reżyserka Márta Mészáros.
Niebieski jest smutny, czerwony bywa smutniejszy
Bohaterką „Czerwonego”, ostatniego filmu tryptyku, jest modelka Valentine (w tej roli największa muza Kieślowskiego – Irène Jacob). Pewnego dnia dziewczyna przypadkowo poznaje emerytowanego sędziego (Trintignant), który spędza dnie, podsłuchując rozmowy telefoniczne sąsiadów. Stopniowo ich relacja komplikuje się. Równolegle toczą się losy sąsiada Valentine – Auguste’a, młodego studenta prawa, którego codzienność przypomina przeszłe życie sędziego. W finale losy najważniejszych bohaterów trylogii splatają się.
„Czerwony” był głównym kandydatem do Złotej Palmy w 1994 roku. Krytycy i widownia pozostawali zgodni co do tego, że główna nagroda zostanie przyznana Kieślowskiemu. Jury przewodniczyli wówczas Clint Eastwood oraz Catherine Deneuve. Przyznanie Złotej Palmy „Pulp Fiction” okazało się niespodzianką i sensacją. „Czerwony” nie otrzymał żadnej nagrody. Starano się o tym mówić jak o zalecie produkcji – ten „canneński zgrzyt” miał przysłużyć się promocji filmu. Żałowano przede wszystkim nieprzyznania nagrody aktorskiej dla Trintignanta, a dyrektor Mk2 Marin Karmitz nigdy nie pogodził się z przegraną. Kieślowski starał się ukryć gorycz i rozczarowanie, ale przy wszechobecnej atmosferze poparcia dla filmu po ogłoszeniu werdyktu musiał odczuć zawód. Ból sprawił mu również fakt zwycięstwa zupełnie obcego mu kina, którego – jak sam przyznał – nie rozumiał. Nominacje do Oscara w trzech prestiżowych kategoriach (najlepszy reżyser, scenariusz i zdjęcia) okazały się tylko chwilowym pocieszeniem. „Czerwony” nie dostał żadnej statuetki.
Metafizyka w wersji pop
Oglądane dziś „Trzy kolory” nadal oferują pewną szczerość i specyficzną wrażliwość, której trudno szukać u większości współczesnych reżyserów. Poruszana w filmach tematyka, związana z doświadczeniem emigrantów i ciągłą koniecznością konfrontowania się z nierozwiązywalnymi dylematami oraz problemami tożsamościowymi, wydaje się aktualna. Zaproponowana przez Kieślowskiego wizja nieprzeniknionego świata, obfitująca w symbole i przypadkowe, ale znaczące spotkania jednak nie do wszystkich trafiała. Nawet przyjaciele, wśród nich Agnieszka Holland i Hanna Krall, bywali krytyczni. Symbole w filmach Kieślowskiego uznawano za nazbyt sztuczne, infantylne. Francuskie pismo „Cahiers du Cinéma” wytykało Kieślowskiemu „małość jego moralizatorstwa”, kicz, pompatyczność.
Dla większości francuskiej publiczności Kieślowski pozostał jednak wirtuozem kina. Pasował do romantycznej wizji Polaka; pochodzenie ze wschodniej Europy dodawało mu aury tajemnicy. Jego autorska i zmysłowa estetyka trafiła do wrażliwości mieszkańców Zachodu złaknionych metafizyki. Sukcesy „Trzech kolorów” i „Podwójnego życia Weroniki” zbiegły się ze wzrostem popularności gnostycyzmu i New Age. Filmy Kieślowskiego wpasowały się w te trendy, oferując poezję i niejednoznaczność w przystępnej wersji. Sposób patrzenia na świat przywodzi też na myśl metafizykę Jolanty Brach-Czainy opisaną w „Szczelinach istnienia”. Kieślowski, posługując się filmowym językiem, pokazywał, że nawet drobiazgi i prozaiczne wydarzenia mogą być postrzegane jako ważne symbole.
Fascynację kinem Kieślowskiego wiele z nas przechodzi w nastoletnim wieku. Ja za młodu najbardziej lubiłam „Czerwony”, moja mama często wracała do „Niebieskiego”. Wiele lat później, podczas studiów filmoznawczych, spotykałam się z krytyką późnych filmów autora „Przypadku”, uznawanych za zbyt pretensjonalne. Bardziej ceniło się jego oszczędniejsze formalnie dokumenty. Dziś myślę, że te oceny były zbyt surowe.
„Trzy kolory” w zrozumiały, wciąż poruszający sposób opowiadają o człowieku i jego moralnych dylematach, korzystając z poetyki, która może trafiać do wrażliwości widzów pod każdą szerokością geograficzną. Wpisany w tę rzeczywistość fatalizm zdaje się istnieć w podwalinach współczesności. To filmy, które każą zastanowić się, co by było, gdyby nasze losy potoczyły się inaczej. Podobne rozmyślania okazują się ponadczasowe – w dialog z twórczością Kieślowskiego wchodzą dziś między innymi Małgorzata Szumowska czy Jagoda Szelc.
Popularyzacją i reinterpretacją twórczości Kieślowskiego w nowoczesnych kontekstach zajmują się różnorodne podmioty oraz instytucje, między innymi fundacja In Situ, organizująca Festiwal Filmowy „Hommage à Kieślowski” w Sokołowsku czy filmoznawczyni Diana Dąbrowska w swoim podcaście „Kieślowski 2.0”. Kino Kieślowskiego wciąż mieni się kolorami, jak pokazywane przez niego szklane paciorki.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.