Te wybory to więcej niż doraźna polityka. To plebiscyt w sprawie wizji Polski. Wybór takiego czy innego prezydenta zdeterminuje następne lata, nie tylko najbliższą kadencję. Dlatego musimy uwierzyć, że każdy głos ma moc – mówi pisarka Anna Dziewit-Meller. W przedwyborczym tygodniu pytamy znane osoby, dlaczego warto głosować.
Gdzie głosowałaś w pierwszej turze?
W Warszawie. Specjalnie wróciłam z Mazur, gdzie od paru miesięcy spędzam większość czasu, bo chciałam być w swoim okręgu wyborczym, z moimi sąsiadami, z rodziną. Dla mnie wybory zawsze są dużym przeżyciem. Zwykle umawiamy się z przyjaciółmi i moimi rodzicami na wspólne wieczory wyborcze. W tym roku, z oczywistych względów, ograniczyliśmy skład, ale ze wszystkimi byliśmy na łączach.
Poszłam głosować już przed ósmą. Stałam w długiej kolejce, w której wszyscy byli dla siebie bardzo mili. Śródmieście Południowe spisało się na medal. Fajnie spotkać się z ludźmi, którzy idą realizować swój przywilej, swoje prawo.
Przywilej?
Tak. Moja prababcia Lola, urodzona w Warszawie w 1900 roku, przez 18 lat żyła w rzeczywistości, w której kobiety były pozbawione praw wyborczych. Jestem z takiej feministycznej szkoły, która lubi przypominać ten bolesny fakt, że kobiety mają prawo wyborcze od zaledwie stu lat. Wywalczyły je dla nas niesamowite bohaterki. Za swoją aktywność płaciły nieraz wielką cenę. Warto skorzystać z tego, co nam dały.
W dzieciństwie zawsze chodziłam na wybory z rodzicami, a odkąd skończyłam 18 lat, nie zdarzyło mi się opuścić głosowania. Wychodzę ze staroświeckiego założenia, że skoro mam przywilej, to lubię z niego korzystać.
Włączyłaś się w akcję „Dziewczyny wybiorą”. Na Instagramie przekonujesz obserwatorki, by poszły głosować.
Tę akcję wymyśliła między innymi moja koleżanka socjolożka, Elżbieta Korolczuk. Przeanalizowała, jak głosowała młodzież w pierwszej turze. Wyraźnie widać, że młodzież – szczególnie chłopaki – oddaje głosy na coraz bardziej skrajną prawicę. Z wielu badań wynika za to, że młode polskie dziewczyny mają znaczenie bardziej progresywne poglądy, są otwarte, bardziej tolerancyjne niż osoby starsze i chłopcy. Jednocześnie wydaje się, że wiele z nich nie jest aktywnych politycznie. Jak gdyby zapomniały, że mają prawo decydować o tym, jak ma wyglądać Polska. Wydaje mi się, że trzeba im uzmysłowić, że przecież szykują kraj dla siebie. Chcemy przekazać im poczucie, że w ich rękach jest nasza przyszłość, że mogą zmienić wynik wyborów, jeśli zagłosują.
Obserwatorki zareagowały?
Tak. Mam duży odzew, fajnie komentują. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że one są z mojej bańki. Ale też zachwycam się tym, jakie są mądre i świadome.
Rozmawiają o zdrowiu reprodukcyjnym, mają na ten temat wyraziste zdanie. Dyskutują o roli kobiet w społeczeństwie, o parytetach, o udziale kobiet w strukturach władzy – w polityce i w biznesie. Ja w ich wieku nie zastanawiałam się nad tym, nie było po prostu tych kwestii w przestrzeni publicznej. To oznacza, że jednak jako społeczeństwo dojrzewamy. Dziewczynom z mojego pokolenia w wielu przypadkach nie przyszłoby do głowy, że w ogóle mamy prawo zabrać głos. To odważne zabieranie głosu przez młode dziewczyny jest dla mnie czymś rewolucyjnym.
Dlaczego w niedzielę trzeba pójść na wybory?
Bo to coś więcej niż wybór prezydenta, dużo więcej niż doraźna polityka. To plebiscyt w sprawie wizji świata. Polska zmienia się, jest na rozdrożu. Wybór takiego czy innego prezydenta zdeterminuje następne lata. Zmiany, które mogą zostać wprowadzone lub zatrzymane, zdeterminują to, jakim społeczeństwem będziemy za 10 czy 15 lat.
Musimy uwierzyć, że naprawdę nasz głos jest ważny, że każda oddana karta do głosowania ma moc i że nasza rezygnacja z udziału w wyborach też jest wyborem. Moim zdaniem – wyborem złym.
Pisarze, artyści, ludzie kultury mogą w czymś pomóc?
Myślę, że niewiele, bo nasz głos się zdewaluował. Sami jesteśmy temu winni, bo ustawiliśmy się w roli osób, które na wszystko mają jedynie słuszne odpowiedzi. A kim my jesteśmy, żeby ludziom coś kazać? Myślę, że dobrze byłoby, gdybyśmy zamiast odpowiadać, zaczęli pytać, uważnie słuchać odpowiedzi, a potem je przemyśleć. Pytania są teraz ważniejsze od nieustannego dawania odpowiedzi. Być może one mogą sprawić, że ludzie na chwilę zatrzymają się w ideologicznym pędzie w jedną czy drugą stronę.
Mieszkasz częściowo na Mazurach. Obserwujesz zmieniającą się Polskę?
Bliscy sąsiedzi z mojej wsi poszli trzecią drogą, głosowali w większości na Szymona Hołownię. Gdy mówię o zmianie, to mniej myślę nawet o podziale politycznym, a więcej o tym, jak popękały tabu. Rzeczy, które dawniej zachowywaliśmy dla siebie, teraz mówimy głośno. I są to nieraz straszne rzeczy.
Jednocześnie, i to jest bardzo smutne, poglądy zastąpiły osobowość. Nie zastanawiamy się, jakim kto jest człowiekiem, tylko na kogo głosuje. To natychmiast określa wartość człowieka. Ja bardzo się przed tym bronię, ale przyznaję, że to nie jest łatwe. Uważam, że ta zmiana jest najgorsza.
Dlaczego aż tak się podzieliliśmy?
Wydaje mi się, że zgubiliśmy umiejętność rozmowy. Obejrzałam właśnie film „Tu nie chodzi o ludzi” – montaż wypowiedzi samorządowców debatujących nad wprowadzaniem stref wolnych od LGBT. Myślę, co takiego się stało z człowiekiem, że mógł pomyśleć, że gej jest dla niego jakimś zagrożeniem. Kiedy nastąpił w nim moment zmiany? Czy to jest wychowanie? Czy to jest jakieś zdarzenie życiowe? Ale też, dlaczego ja poszłam w taką, a nie inną stronę, dlaczego jestem tutaj. Na ile zawdzięczam to samej sobie, a na ile to splot okoliczności? Dużo o tym myślę, bo boli mnie wzajemna nienawiść.
Druga strona pewnie myśli: „Co takiego się stało, że oni nie cenią naszych wartości?”.
Wszyscy jesteśmy zakładnikami nie do końca naszych własnych opowieści o świecie. W interesie polityków jest nakręcanie konfliktu, podgrzewanie atmosfery, bo to im się sprawdza w sondażach. Nie jest w ich interesie, żebyśmy zadawali pytania i szukali własnych, a nie suflowanych przez nich odpowiedzi. Dlatego tak bardzo chcę, żebyśmy rozmawiali o polityce w ludzki sposób. Na małą skalę, nie na wielkich liczbach. Między sobą. Również o sobie.
Zatem, w ludzkiej skali, dlaczego każdy powinien zagłosować na prezydenta?
Dlatego, że to jest wybór na więcej niż jedną kadencję. Ja mam małe dzieci – syn ma osiem lat, córka sześć. Jeszcze mogę ich chronić, jeszcze nie są bardzo zanurzeni w systemie. Ale czas leci.
Syn, który pewnie dlatego, że my jesteśmy wkręceni w politykę, jest zaangażowanym chłopcem, ma swoje zdanie i je wyraża. Ostatnio powiedział, że jest ciekawy, jak wygląda polityka, kiedy nie ma w niej obecnego prezydenta. Nie pamięta żadnego innego, bo podczas poprzednich wyborów miał trzy lata. Zrobiło to na nas wrażenie. I tak chciałabym mu pokazać, że może być inaczej.
* Anna Dziewit-Meller – pisarka, felietonistka, blogerka. Prowadzi blog o literaturze Bukbuk.pl, publikuje felietony w „Polityce” i „Tygodniku Powszechnym”, nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazuje się właśnie jej nowa książka „Od jednego Lucyfera”
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.