Murale mogą mieć dużą moc, są ważnym elementem otoczenia, potrafią stać się istotnym symbolem, atrakcją turystyczną - mówi Tytus Brzozowski, polski akwarelista, architekt. Niedługo na warszawskiej Woli pojawi się mural jego autorstwa.
Kochasz Warszawę?
No pewnie, uwielbiam jej zagmatwanie i wielowątkowość. To nie jest łatwa relacja, Warszawa nie oferuje zauroczeń od pierwszego wejrzenia. To raczej uczucie, które przychodzi po jakimś czasie, gdy już się trochę poznamy i dowiemy się więcej o sobie.
Gdy byłem za granicą – spędziłem dwa lata w Finlandii – bardzo tęskniłem za Warszawą, za konkretnymi fragmentami miasta: Alejami Jerozolimskimi, Mokotowską, Placem Trzech Krzyży, Saską Kępą, za jeżdżeniem trasą Łazienkowską. Zawsze bardzo emocjonujące były dla mnie powroty do tych miejsc.
Warszawa na twoich obrazach jest podrasowana, to taki farbowany lis…
Bardzo rzadko maluję to, co jest, uważam, że to stracona szansa, żeby coś powiedzieć. Zawsze uważałem, że Warszawa nie jest tylko tym, co widać, ale również tym wszystkim, co było kiedyś, a czego już nie ma, tym, co mogło się wydarzyć, a finalnie się nie stało. Bardzo ważna jest tu nostalgia, sentyment, marzenia i aspiracje, całe to kulturowe i historyczne nawarstwienie.
Rzeczywiście, można powiedzieć o Warszawie z moich akwareli, że jest podrasowana. Uwielbiam poszukiwać jej wielkomiejskiego ducha, ekscytują mnie jej dawne gmachy. Łączę ze sobą elementy z różnych fragmentów miasta i różnych czasów, budując nowe światy, które mimo swej nierealności ciągle są tutejsze, nasze, ale zawsze wybieram budynki najbardziej spektakularne i okazałe. Wyciągam je w górę, dodaję im kolorów, szukając miasta bardziej spektakularnego – moje prace to trochę kadry ze snu. Oprócz tego nigdy nie „maluję źle o Warszawie”, wychodząc z założenia, że zamiast narzekać lepiej pokazać, jak chcielibyśmy, żeby coś wyglądało.
Chciałabym, żeby Polska wyglądała tak, jak Warszawa na twoich obrazach: czerwone dachy, żadnych reklam, piękna architektura, urbanistyczny porządek. Czy taki efekt można osiągnąć tylko na obrazach?
Polska bardzo się uporządkowała. Oczywiście, przed nami jeszcze masa pracy, ale jest już zupełnie inaczej niż 10 i dramatycznie inaczej niż 20 lat temu. Niedawno Internet ekscytował się materiałami nagrywanymi przez rosyjskich youtuberów, którzy wrzucali ludzika z Google maps na losowo wybraną uliczkę polskiego interioru i porównywali widok z dowolną ichniejszą. Nie mogli wyjść ze zdumienia, że przecież wyszliśmy z jednego kołchozu, a teraz jesteśmy zachodnim krajem z równymi trawniczkami, przystrzyżonymi żywopłotami i porządnymi chodnikami. Każde miasteczko ma równy ryneczek, deptak i fontannę, jest czysto, schludnie. Pojawiło się dużo kawiarni, restauracji i życia na ulicach. Trochę celowo nawiązuję do wschodu, bo my nigdy nie będziemy mieli ładu przestrzennego Szwajcarii, jesteśmy pośrodku i do pewnego stopnia z tym bałaganem musimy się godzić, bo mamy go we krwi. Polska zawsze będzie lekko chaotyczna, indywidualizm nie pozwala nam podporządkować się zbyt wielu regulacjom.
Nie zmienia to faktu, że oczywiście nie cierpię wielkoformatowej reklamy, pastelozy polskiej termomodernizacji, miast w całości zastawionych samochodami czy ohydy pooblepianych folią witryn – całego tego „polskiego outdooru” i „wrzasku przestrzeni”. Jeszcze dużo przed nami, ale jestem pewien, że uda nam się z tym wygrać, bo czuć, że już do tego dojrzewamy.
Byłeś architektem przez lata, pracowałeś w Jems Architekci. Rzuciłeś to. Dlaczego?
Bardzo chciałbym wierzyć, że dalej nim jestem. To fajny zawód, który daje wiele możliwości, można go realizować na wiele sposobów, nie tylko budując domy. Tomek Bagiński jest architektem, był nim również Zdzisław Beksiński. Projektowanie było dla mnie bardzo ważne, poświęciłem temu dużo czasu i wysiłku, miałem ambitne plany i udało mi się dostać do zespołu renomowanej pracowni, gdzie spędziłem pięć lat. Mając codzienny kontakt ze świetnymi profesjonalistami, można się bardzo dużo nauczyć i jestem przekonany, że ten czas bardzo dużo mi dał, co nie zmienia faktu, że jest to bardzo trudna, wymagająca i często niewdzięczna praca. Malarstwo było dla mnie w tym okresie odskocznią. Po godzinach rysowania skomplikowanych planów budynków, które mogły nigdy nie powstać, wracałem do świata latających kamienic i to zawsze było bardziej satysfakcjonujące. Nie ma tu zawiłych regulacji, napiętego budżetu, trudnego inwestora i gromady branżystów. Nie ma stresu, terminów i ryzyka. Moje malarstwo zaczynało być dobrze odbierane, na wystawy przychodziły tłumy… Zrezygnowałem z pracy w JEMS dlatego, że nie byłem już w stanie wystarczająco profesjonalnie zajmować się zadaniami w wymagającej pracowni i rozwijać się jako artysta. Bardziej niż z architektury zrezygnowałem z etatu, który sam w sobie zawsze bardzo mnie krępował.
Nie lepiej było zmieniać realnie - wpływać na nasze otoczenie - a nie na obrazach?
Nie przeceniałbym wpływu architekta na otoczenie. Z pewnością ja jako element maszyny, jaką jest duże biuro projektowe, miałem na nie niewielki wpływ. Komuś, kto chciałby zmieniać świat, praca architekta może przynieść wiele frustracji. Jako artysta mogę z moimi pomysłami czy wizją miasta i architektury dotrzeć do tysięcy ludzi.
Niedługo w Warszawie pojawi się twój Mural. Opowiedz coś więcej o tym projekcie.
Bardzo się na to cieszę, szczerze powiedziawszy nie mogę się doczekać! Mural powstanie na budynku biurowym Spark na Woli, ściana ma ponad 35 metrów wysokości. To moment, w którym jako artysta mogę pojawić się z własną realizacją w mieście. Dotąd malowałem budynki, a teraz pomaluję budynek.
Murale mogą mieć dużą moc, są ważnym elementem otoczenia, potrafią stać się istotnym symbolem, atrakcją turystyczną, mogą pełnić w przestrzeni podobną rolę, co ważna dominanta, na przykład taką, jak charakterystyczny kościół.
Mój mural ma opowiadać o historii i teraźniejszości swojego najbliższego otoczenia. Bardzo liczę, że spotka się z sympatią lokalnej społeczności.
Pomysł na mural wziął się z mojej obserwacji, że w dwudziestoleciu międzywojennym zabudowa tego obszaru przechodziła szybką transformację, mniejsze budynki były wymieniane na eleganckie czynszowe kamienice, pojawiło się kino i kino-teatr. Podobne zmiany Wola przeżywa teraz, powoli przesuwa się tam centrum miasta, dzielnica staje się gwarna i pełna życia, powstaje bardzo dużo nowej zabudowy. Mural pokaże sekwencję nieistniejących już budynków, od najmniejszych zapomnianych już rogatek Wolskich, zabudowy parterowej i piętrowej oraz eleganckich czynszówek. Ponad tym wszystkim pojawią się współczesne wieżowce oraz dalekie plany warszawskiego Śródmieścia.
Co dalej, jakie masz plany?
Wydałem już książkę o mieście dla dzieciaków, w planach mam książkę dla dorosłych. Chciałbym, żeby było to coś więcej niż album, żeby pojawiło się tam sporo historii o Warszawie i tym, co mnie w mieście najbardziej pociąga. Myślę, że przyjmie to trochę podobną formę, co moje opowieści o Warszawie, które organizuję przy okazji wernisaży wystaw. Pokazuję wtedy slajdy z moimi pracami i snuję historię o tym, co było.
Tytus Brzozowski - architekt i akwarelista. Absolwent Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Studiował i praktykował w Finlandii. Pięć lat pracował w zespole warszawskiej pracowni projektowej Jems Architekci. W swoich pracach opowiada o mieście marzeń – pełnym zdobnych kamienic, wąskich ulic i strzelistych wież. Szuka nawarstwień historii, zestawia budynki z różnych miejsc i czasów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.