Zdarzało mi się poznawać ludzi tak fascynujących, że chciałam zajrzeć do ich głów. Wyobrażałam sobie, jak wspaniale byłoby móc zrozumieć, w jaki sposób splatają się ich myśli, co je napędza, prowadzi do spektakularnego celu. Dokument „Ucieczka na srebrny glob” daje szansę zajrzeć w taki umysł. Do tego filmowe śledztwo dotyczące Andrzeja Żuławskiego i jego pracy zanurzone zostało w bogatym, intrygującym kontekście i przyprawione uczciwą dawką emocji. Jeśli był jakikolwiek sposób, by opowiedzieć tę historię nie do opowiedzenia, to właśnie taki.
Andrzej Żuławski w polskiej świadomości ma dziś specyficzne miejsce. Pamięta się doskonale jego międzynarodowe sukcesy, niewątpliwy artystyczny geniusz i wizjonerstwo. Reżyser zawsze miał łatkę skandalisty i gdy towarzyszyła ona nagrodom, udanym filmom, była chlubą. Gorzej bywało, gdy nie ostawało się nic poza tym wizerunkiem – jak w przypadku nieudanej „Szamanki”.
Z czasem publiczna opowieść o Żuławskim została też nierozerwalnie zatopiona w tabloidowej narracji, do czego przyczyniły się rozmaite, nie zawsze eleganckie, romanse i skandale z udziałem twórcy, częściowo opisane w autobiograficznym „Nocniku” z 2008 roku. W ostatnich latach swojego życia z czerwonego dywanu w Cannes twórca trafił na okładkę „Super Expressu”.
Film „Na srebrnym globie” Żuławskiego był wielką, ambitną produkcją
Tym bardziej cieszy perspektywa, którą w „Ucieczce...” przyjmuje Kuba Mikurda, filmoznawca, filozof, autor rozmaitych publikacji i reżyser („Love Express. Przypadek Waleriana Borowczyka”). Tworząc film o jednym z najbardziej fascynujących, brzemiennych w znaczenia epizodzie w polskiej kinematografii, jednocześnie rysuje zniuansowany portret autora całego zamieszania. Jest to spojrzenie wyzwolone ze stereotypów i uprzedzeń, otwarte i chłonne. Podszyte i uznaniem, i krytyczną czujnością.
O jakim epizodzie mowa? „Ucieczka...” to próba odtworzenia tragicznych losów powstawania pierwszego filmowego polskiego eposu science fiction, szaleńczo ambitnego projektu Andrzeja Żuławskiego „Na srebrnym globie”. W połowie lat 70. trzydziestopięcioletni reżyser powrócił do Polski po kilku latach wymuszonej emigracji. Jednak drugi (po „Trzeciej części nocy” z 1971 roku) film „Diabeł” (1972) wywołał negatywną reakcję cenzury, stając się tak zwanym półkownikiem. Władza najpierw wysłała Żuławskiego za granicę, potem pozwoliła wrócić, ale wciąż nie patrzyła na niego przychylnym okiem. Na domiar złego małżeństwo reżysera z Małgorzatą Braunek właśnie przechodziło do historii.
W eskapistycznym geście artysta postanowił dokonać niemożliwego – zekranizować „Trylogię księżycową” Jerzego Żuławskiego, swego stryjecznego dziadka, prekursora literatury fantastycznonaukowej. Rzucając się w projekt, o którym wiedział, że wchłonie go totalnie na długie miesiące, znalazł sposób na ucieczkę z rozczarowującej osobistej rzeczywistości. I postawił na szali karierę. Sukces oznaczałby wzmocnienie i uspokojenie jego sytuacji w kraju, być może także mocnego kopa na arenie międzynarodowej. Porażka mogła być końcem wszystkiego.
Projekt realizowany był w niespotykanej dotąd w polskim kinie skali – zagraniczne lokacje, skomplikowane kostiumy, droga, rozbudowana scenografia, wizjonerska charakteryzacja. Do tego firmowały go znane doskonale twarze. Po ponad roku wyczerpujących zdjęć, teoretycznie na dwa tygodnie przed planowanym ich końcem, władze wstrzymały produkcję. Wola polityczna, by „Ucieczkę...” skończyć, pojawiła się ponownie niemal dekadę później. Żuławski podjął się misji, ale dopięcie filmu w planowanym kształcie nie było już możliwe. Choć produkcja doczekała się premiery na festiwalu w Cannes, potem szybko zniknęła z ekranów. Największe z marzeń nigdy nie znalazło spełnienia.
„Ucieczka na srebrny glob” przedstawia publiczne i prywatne życie Andrzeja Żuławskiego
Gdyby wyciągać wnioski tylko z rozmaitych festiwalowych opisów, „Ucieczka na srebrny glob” może jawić się jako film hermetyczny, ciekawostka tylko dla filmoznawców, badaczy historii polskiej kultury, może fanów twórczości Andrzeja Żuławskiego. Jednak już po kilkunastu minutach seansu staje się jasne, że film Mikurdy ma ambicję swoją magię roztaczać o wiele szerzej. To empatyczna, ale obiektywna podróż śladami myśli Andrzeja Żuławskiego, którego film nie gloryfikuje, choć jest bohatera niezmiennie ciekawy. Reżyserowi, także poprzez wypowiedzi zaproszonych do projektu gości, udaje się znaleźć wiarygodne wyobrażenie na temat stanu umysłu Żuławskiego. Dostajemy portret człowieka głodnego wielkości, pełnego pasji, wybitnie utalentowanego, ale też niezdatnego do funkcjonowania w codzienności narcyza z wybujałym ego, mężczyzny miotającego się nieudolnie w świecie uczuć, obowiązków i społecznych zależności – dr Jekyll i pan Hyde. Film z wyczuciem lawiruje pomiędzy Żuławskim prywatnym, a Żuławskim publicznym, znajdując ciekawe i wartościowe miejsca wspólne między jego twórczością a osobistymi historiami. Szczególnie poruszające są bezpośrednie świadectwa brata Mateusza i syna Xawerego, które oświetlają bohatera szerokim snopem światła. Delikatnie wplatają w narrację wątek o męskości, ojcostwie, rodzinie.
„Ucieczka...” to też przenikliwe spojrzenie na bardzo ciekawy moment w historii polskiej kultury, rozkładające go na części pierwsze zarówno w perspektywie społecznej, jak i politycznej. Mikurda przy wsparciu rozmaitych filmowców aktywnych w latach 70. (między innymi reżysera Janusza Zaorskiego, aktora Andrzeja Seweryna, operatora Andrzeja J. Jaroszewicza, scenarzystki i pisarki Marii Konwickiej) bada niuanse ówczesnych realiów, wskazuje potencjalne motywacje, odkrywa symptomatyczne dla tamtych czasów zakulisowe gry, między innymi ze strony kierownika Ministerstwa Kultury i Sztuki Janusza Wilhelmiego, który wydał decyzję o przerwaniu zdjęć. Choć film nie wskazuje jednoznacznie, czy zadecydowały o tym względy ekonomiczne, polityczne, artystyczne, czy osobiste, sama możliwość towarzyszenia w tym śledztwie jest ubogacająca i przeciekawa. Niesamowite są również spotkania z materiałami archiwalnymi, zdjęciami z planu. Skala nieukończonego projektu powala, mimo upływu lat. Świetnie podróżuje się też z Mikurdą za granicę. Rozmowy z dziennikarzami, dyrektorami festiwali czy krytykami pozwalają zrozumieć kształt ówczesnej mapy kinematografii i miejsce Polski na niej.
Podczas gdy tego typu dokumenty często wpadają w sidła nudy, twórcom „Ucieczki...” udaje się ochronić szaleńczą zaraźliwą energię przyświecającą projektowi w centrum opowieści. Film Mikurdy nigdy nie staje się tylko paradą mądrzących się gadających głów ani rozprawką dla nurzających się w swoim sosie przemądrzałych badaczy. To projekt napędzany miłością i fascynacją, uczciwy, ale niezmiennie empatyczny. Podobnie jak film, do którego się odnosi, ma w sobie wręcz baśniową charyzmę, głód eksploracji i uwodzicielską melancholię.
Za dystrybucję „Ucieczki na srebrny glob” Kuby Mikurdy odpowiada Against Gravity, premiera: 12 listopada.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.