Po raz pierwszy w historii pokazy haute couture odbywają się jedynie wirtualnie. Wracam więc myślami do tych, które miałem okazję obejrzeć. Nigdy ich nie zapomnę – pisze redaktor naczelny „Vogue Polska”.
Versace na sezon jesień-zima 1998-1999
To chyba pierwszy prawdziwy pokaz mody, na jakim byłem. Jako student London College of Fashion wziąłem udział w konkursie zorganizowanym przed dziennik „The Guardian” dla młodych dziennikarzy mody. W nagrodę za zwycięstwo pojechałem do Paryża na tydzień haute couture. Akurat minął rok od tragicznej śmierci Gianniego Versacego, a Donatella odważyła się wskrzesić linię Atelier. Basen hotelu Ritz został przykryty płytami z pleksi, po których przechadzały się Naomi, Amber, Shalom oraz debiutująca Gisele Bundchen. Z tego, co pamiętam, kolekcja była zjawiskowa – metaliczne suknie z końskiego włosia. A jeśli chodzi o sam pokaz, to trudno o lepsze wprowadzenie w świat wielkiej mody.
Chanel na sezon wiosna-lato 2001
Minęło kilka lat, ze studenta awansowałem na dziennikarza i zacząłem regularnie jeździć na pokazy. Ta kolekcja wydawała mi się wtedy szczytem wyrafinowania, apogeum kunsztu Karla Wielkiego. Przeglądając teraz zdjęcia, pozostaję tego przekonania - to rzeczywiście jedna z lepszych kolekcji Lagerfelda. Kubełek z logo Chanel, wypełniony świeżymi ciastkami i pozostawiony na każdym z siedzeń, w żaden sposób nie wpłynął na tę ocenę.
Iris van Herpen na sezon wiosna-lato 2018
Mój pierwszy pokaz van Herpen, i znowu lepiej nie mogłem trafić. W Galerii Mineralogii i Geologii zaprezentowała kreacje, które przypominały skamieliny, ale unosiły się wokół modelek niczym drżące z każdym krokiem obłoki. Miałem ten zaszczyt, że po drugiej stronie wybiegu, naprzeciwko mnie, siedziała Marina Abramovic. Pełne ekspresji reakcje artystki stanowiły pokaz sam w sobie.
Valentino na sezon wiosna-lato 2019
Każdy pokaz Pierpaolo Piccioliego to niezapomniany spektakl, ale ten był naprawdę wyjątkowy. Po pierwsze, obsada: od początku (Adut we wściekłoróżowym komplecie niczym chodzący bukiet) do końca (Naomi w prześwitującej sukni koloru gorzkiej czekolady) przeważały czarnoskóre piękności. Po drugie, perspektywa: posadzono mnie obok kominka, przed którym w ramach finału ustawiły się modelki z projektantem, więc miałem lepszy widok niż gość honorowy, Celine Dion. Tak się wzruszyła całym tym pięknem, że aż się popłakała. Tak samo Naomi. Nawet mnie coś do oka wpadło.
Dior na sezon jesień-zima 1998-1999
I na koniec powrót do samego początku, czyli do lipca 1998 r. Gaultier był w tym okresie niedoścignionym mistrzem szyku i poczucia humoru. McQueen wciąż szokował u Givenchy, ale pod względem pokazów takiego popisu jak Galliano dla Diora nie dawał żaden inny projektant. Mnie się trafił ten, który przeszedł do historii mody: prawdziwa lokomotywa wjechała, buchając parą na peron dworca Austerlitz. W recenzji dla „Guardiana”, ze zblazowaniem możliwym tylko u młodego dziennikarza mody, kręciłem nosem, że ubrania były „nie do noszenia”. Jakby u Galliano funkcjonalność była priorytetem. Tamten sezon jawi mi się do dziś jako coś zupełnie nieprawdopodobnego. Trudno mi uwierzyć, że tam byłem i wszystko to na własne oczy widziałem. Oto magia haute couture.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.