Czy Wanda Rutkiewicz była wybitną himalaistką, czy przede wszystkim niezwykłą fotografką? Może już niedługo nie będzie łatwo odpowiedzieć na to pytanie dzięki wystawie na Vintage Photo Festivalu w Bydgoszczy. Wydarzenie otwiera zapomniane archiwa, bada kobiece narracje, zderza je z męskim spojrzeniem. Zaprasza tych, którzy wybierają alchemię ciemni zamiast cyfrowych zdjęć, pielęgnuje pamięć o tradycyjnych technikach fotograficznych. Rozmawiamy z dyrektorką i kuratorką festiwalu Katarzyną Gębarowską.
W fachowym języku rynku sztuki fotografia vintage to odbitka wykonana ręką artysty w ciągu pięciu lat od powstania negatywu. I gdy w Desie odbywa się aukcja fotografii kolekcjonerskiej, możecie być pewni, że prace spełniają te sztywne kryteria. Ale bydgoski festiwal, który startował jeszcze w czasach, zanim rynek zachłysnął się modą na vintage, prezentuje więcej – nie tylko zdjęcia z czasów przedcyfrowych. Promuje też powrót do szeroko pojętych technik tradycyjnych oraz przywołuje niepowtarzalny, zmysłowy aspekt rękodzieła, jakim była fotografia, zanim pojawiła się cyfra.
W newsach liczy się „szybkostrzelność”, fotoreporterzy nie wrócą już do analogu. Co innego fotografia autorska. Trochę jak z książkami – wielu z nas wciąż woli obcować z papierem, który jest sensualny, szeleści, pachnie, skrzypi; ekrany nie dają tej zmysłowej przyjemności. Analog współczesnym fotografom i fotografkom oferuje unikalną materialność światłoczułych filmów, kontakt z realną magią ciemni, obcowanie z wywoływanym powoli światłem i cieniem – to wszystko dla niektórych twórców staje się wręcz duchową ścieżką, co udowadnia Vintage Photo Festival.
W Bydgoszczy będzie można oglądać zdjęcia z nieznanych wcześniej archiwów Wandy Rutkiewicz i Małgorzaty Potockiej, portrety irańskich surferek fotografowanych przez Giulię Frigieri, prace, które zapewnią świeże spojrzenie na mistrzów Tadeusza Rolkego i Elliota Erwitta, widzianych okiem aparatu młodych fotografek Tamary Pieńko i Adriany López Sanfeliu.
Nieprzypadkowe miejsce Vintage Photo Festival: Bydgoszcz to Foton
Nie bez przyczyny festiwal o takim profilu odbywa się właśnie w Bydgoszczy. Pomysłodawczynią wydarzenia jest bydgoszczanka: kuratorka, fotografka i historyczka fotografii Katarzyna Gębarowska. – Kiedy dekadę temu wymyślałam tę imprezę, zainteresowanie powrotem do fotografii analogowej raczkowało, sceptycy mówili, że to chwilowa moda – wspomina Kasia. – Ja czułam, że cyfra i analog mogłyby istnieć równolegle, na równych prawach. Ważna była też spójność z miejscem: skoro ma to być kolejny festiwal foto na mapie Polski, musi mieć historię i korzenie.
Tak się składa, że 100 lat temu właśnie w Bydgoszczy Marian Dziadkiewicz założył słynną fabrykę Alfa, po wojnie przemianowaną na Foton (o czym Gębarowska wraz z Małgorzatą Czyńską napisały książkę „Kobiety Fotonu”). Tam produkowano papiery Foton-brom, na których cała Polska wywoływała zdjęcia. Kuratorka poszła więc tropem dziedzictwa kulturowego i wszystko zaczęło się układać w spójną historię o namacalności fotografii, która łapie to, co nienamacane – światło.
– Intuicja mnie nie zawiodła – śmieje się. – Spójrz na świat mody. Kiedy studiowałam w łódzkiej szkole filmowej, robiliśmy zdjęcia głównie analogowo, natomiast koledzy pracujący w branży modowej już mieli pierwsze cyfry, mówiono, że są przyszłością branży. Minęło 17 lat i dziś znów większość znanych fotografów mody robi sesje na analogu, by wymienić choćby Sonię Szóstak czy Wiktora Frankę, który na festiwalu poprowadzi warsztaty fotograficzne. Ludzie zachłysnęli się cyfrą, nastąpiło upowszechnienie aparatów w komórkach, ale właśnie dlatego robienie sztuki na cyfrze straciło trochę rację bytu, doceniono powrót do rzemiosła, niepowtarzalność każdej odbitki.
Fotografia jest kobietą: XIX-wieczna metoda Mary Somerville
Profil festiwalu pozwala grzebać w archiwach, a to ogromna pasja Katarzyny Gębarowskiej – temu poświęciła swoją pracę naukową. Jak mówi, dziś wszystkie kobiety mają dostęp do fotografii cyfrowej, ale kiedyś tak przecież nie było. Festiwal pozwala wydobyć z cienia wiele dawnych kobiet artystek, jak choćby Wandę Rutkiewicz.
– Jak pokazuje historia fotografii, kobiety często troszczyły się bardziej o archiwa mężów czy ojców niż własne – zauważa. – Nie uznawały, że to, co robią, jest wyjątkowe, nie dbały o atrybucję, nie podpisywały prac. Kiedy trafiamy do takiego archiwum jak Wandy, nie mamy żadnych informacji. Potrzebne jest długie dochodzenie, nierzadko pasjonujące i prowadzące do odkryć.
Takie odkrycie zdarzyło się, kiedy do festiwalu zgłosiła się Katarzyna Nawara (wyróżniona w ramach konkursu Vintage Grand Prix). – W tym roku pokazuje projekt pod tytułem „Praktyki niewieście”, prezentuje swego rodzaju zielnik – opowiada kuratorka. – Kasia uważa zielniki za archiwa gromadzące przez stulecia znane kobietom (naszym babkom, prababkom) zioła do uśmierzania kobiecych cierpień: przy poronieniu, menstruacji, ciąży.
Skoro można te zioła sfotografować komórką, dlaczego Nawara robi to w stylu vintage? – Dotarła do metody, o której nawet ja nie wiedziałam – odpowiada Gębarowska. – Wynalazczynią jest szkocka badaczka Mary Somerville, która obserwowała pochłanianie promieni słonecznych przez soki warzywne. Przyczyniła się do powstania jednego z pierwszych procesów fotograficznych nazywanego antotypia, od greckiego Antos – kwiat. To XIX-wieczna metoda tworzenia obrazu przy użyciu światłoczułej emulsji z materiału roślinnego. Genialne! My wciąż znamy tylko ojców fotografii: Daguerre’a, Talbota i innych, a gdzie są matki? Pomijana jest na przykład Anna Atkins, która zrobiła pierwsza fotoksiążkę w cyjanotypii, a Mary jest w ogóle nieznana. Jej odkrycia przypisano Johnowi Herschelowi. Ona podsyłała mu wyniki swoich badań, których jako kobieta nie mogła publikować, a on to ogłaszał pod swoim nazwiskiem. Dlaczego? W kanonie pisanym przez mężczyzn przez ostatnie 200 lat nie uwzględniano kobiet. Jesteśmy być może jedynym fotograficznym festiwalem w Polsce, który zachowuje proporcje płci, jeśli chodzi o wystawianych twórców i twórczynie.
Archiwum sprzed 30 lat: Pierwsza wystawa Wandy Rutkiewicz
Czas wkroczyć na szczyty fotografii z himalaistką Wandą Rutkiewicz – czy jej scheda to raczej ciekawostka, czy artystyczne osiągnięcie?
– To będzie odkrycie roku! – emocjonuje się dyrektorka festiwalu. – Gdyby żyła teraz, mówilibyśmy może o wybitnej fotografce gór, która oprócz tego z sukcesami wspinała się. Prawie nikt tych slajdów i negatywów nie widział przez 30 lat. Nie wiedziałam, jakie zdjęcia robiła, kiedy postanowiłam w roku Wandy Rutkiewicz zrobić ich pokaz. W internecie trafiłam tylko na wystawę jej czarno-białych fotografii gór, ale nikt nie wiedział, gdzie są oryginały.
Katarzyna nie mogła się z tym pogodzić, ale już następnego dnia dokumentalistka Eliza Kubarska przysłała do niej e-maila: „Szukam pomocy do digitalizacji ocalałego archiwum Wandy”.
– Zatkało mnie! – śmieje się Kasia. – Dogadałyśmy się z siostrą Wandy, Janiną Fis, że to my zrobimy pierwszą wystawę Rutkiewicz. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że zdjęcia Wandy są zupełnie inne od tych prezentowanych w Muzeum Sportu. Okazało się, że kurator tamtej wystawy po zeskanowaniu kolorowego materiału „uszlachetnił“ go na czarno-białe kadry w stylu Ansela Adamsa. Oryginały w niczym nie przypominały kadrów amerykańskiego fotografa. Wanda była sobą! Rzeczywiście w świecie męskiego kanonu przez długi czas kolor był traktowany jako kicz, materiał nadający się najwyżej do reklamy. Muszą być czerń i biel, żeby to była sztuka. A ona kochała kolor, co zresztą widać w jej przemyślanych strojach. Piękna kobieta, zawsze starannie ubrana, estetka w każdym calu, zupełnie inna w stylu od hipisowskich koleżanek z Zachodu. Wewnątrz bardzo silna, na zewnątrz miała aurę romantycznej, tajemniczej panny z dworu. Jej pejzaże są niezwykle nacechowane emocjami. To nie reportaż. Nasuwają skojarzenia ze słynnym górskim obrazem Caspara Davida Friedricha i pejzażami romantyków. Mają w sobie niemal mistyczny nastrój, w jakim człowiek łączy się z otaczającą przyrodą.
Kuratorka pokaże wybór 35 fotografii z zachowanych tysięcy. Chce przede wszystkim odzyskać dla Wandy kolor zakłamany w jej fotograficznej historii, pokazać baśniowość scenerii, w której himalaistka przebywała i którą widziała w określony sposób.
Gębarowska jest pewna, że fotografowanie było dla Rutkiewicz ważne: – Pamiętajmy, że każdy dodatkowy kilogram sprzętu w tak wysokich górach, szczególnie w przypadku słabszej fizycznie kobiety, to megawyzwanie. A ona te ciężkie aparaty dźwigała! Do tego miała umysł ścisły, skończyła politechnikę, była świetna z matematyki, fizyki, co bardzo przydawało się w fotografii w tak ekstremalnych warunkach. Negatyw przyjmie błąd, slajd – nigdy. Jak prześwietlisz albo nie doświetlisz kliszy, możesz jeszcze w wywoływaniu to zmienić, przy slajdach – nie da rady. Musisz zrobić zdjęcie w punkt. I takie są zdjęcia Wandy, niesamowicie precyzyjne. My tylko je czyścimy z kurzu, nie kadrujemy, nie koloryzujemy. Tak jak była ambitna w każdej dziedzinie, tak też w fotografii. Wiedziała, co robi.
Małgorzata Potocka: Autoportrety artystki
Kolejną interesującą fotografką okazuje się Małgorzata Potocka – aktorka, reżyserka, a także żona oraz muza najpierw awangardowego artysty Józefa Robakowskiego, potem Grzegorza Ciechowskiego. Tym odkryciem zajęła się kuratorsko Marika Kuźmicz z Fundacji Arton, od lat badającej archiwa kobiet awangardy. Co zobaczymy na wystawie „Nie potrzebujemy innych światów, gdy mamy lustra”? Czarno-białe odbitki vintage, powiększenia twarzy. Autoportrety. Tak się eksperymentowało wtedy, również na Zachodzie: ze swoim ciałem, z wyglądem. I ten nurt autoobserwacji wciąż trwa. Szerokie wejście fotografii było o tyle ważne, że umożliwiło kobietom, po raz pierwszy na tak szeroką skalę, zwrócenie aparatu na same siebie. Przez wieki nie mogły studiować sztuk pięknych, malować, rzeźbić; aparat umożliwił im nową drogę twórczości. Mogły przyjrzeć się sobie, zadać pytania: Kim jestem? Co się ze mną dzieje? Jak się zmieniam? Czy Małgorzata Potocka, która jako nastolatka wystąpiła w pamiętnym epizodzie „Wszystko na sprzedaż” Wajdy, jest kimś innym od Małgorzaty tworzącej sztukę w środowisku łódzkiej awangardy, a ta – inną od Potockiej w kocich okularach i opartowej sukience, towarzyszącej Ciechowskiemu na scenie, a te Małgorzaty jeszcze inne od Potockiej reżyserki i matki dwóch dorastających córek?
– Podobnie jak w przypadku Rutkiewicz, to ojciec uczył Małgorzatę fotografii – opowiada Gębarowska. – Szły drogą wytyczoną od zarania fotografii, na której przeważnie kobieta uczyła się zawodu przy mężu czy ojcu. W Warszawie istniała jeszcze w XIX wieku szkoła fotografii Nowaczyńskiej – tylko dla kobiet, ale powszechna stała się inna tradycja. Sama Potocka przyznaje, że była za bardzo skupiona na swoich mężczyznach i „zapomniała siebie” jako artystkę. Dopiero teraz w wywiadzie z Mariką Kuźmicz mówi: „Kurczę, przecież tworzyłam z Robakowskim Galerię Wymiany, byłam tam, a moje nazwisko zostało wymazane z tej historii”. Po latach zrozumiała, że musi się o to upomnieć. Niestety, często w świecie sztuki wciąż tak jest, że kobieta daje się pochłonąć domowemu ognisku i uważa, że to, co robi partner, jest ważniejsze – jak w sztandarowym przykładzie z Katarzyną Kobro i Strzemińskim. Bardzo się więc cieszę, że zostaną pokazane właśnie autoportrety Potockiej, bo to jest takie „stawianie na siebie” i pokazywanie: teraz ja jestem w centrum. W tym nurcie mamy też w tym roku wystawę artystki lokalnej, z Bydgoszczy – Zofii Kiepuszewskiej, zapomnianej prekursorki fotografii artystycznej Bydgoszczy, która fotografowała w podobnych latach akty kobiece.
Zdjęcia Giulii Frigieri: Kobiety surfują po wolność
Kiedy rozmawiamy z Katarzyną o tym, co mogły kobiety, a czego nie, nie sposób nie przywołać kolejnej prezentacji festiwalowej. Chodzi o wybitny reportaż fotograficzny Giulii Frigieri, przedstawiający ruch hidżabskich surferek i surferów w Balochistanie w pustynnym i autorytarnym Iranie. Nieprawdopodobna historia, a do tego analogowo i czule sfotografowana przez włoską fotografkę.
Katarzyna Gębarowska: – Frigieri pasjonuje się Bliskim Wschodem. Jeździła fotografować do Bejrutu i Teheranu. W podróży natrafiła na irańską surferkę, charyzmatyczna kobietę – Shalę Yashimi. Zbliżyły się do siebie i na bazie przyjaźni powstał projekt o tym, jak Shala zmienia świat wokół siebie za pomocą deski surfingowej, pokazując, że „się da”. Zdjęcia Giulii wykraczają poza ramy zwykłego reportażu, dlatego że te kobiety stworzyły prawdziwą więź, opartą na bliskości i zaufaniu. Żaden mężczyzna nie wykonałby tych fotografii w tym czasie i miejscu, tu jedna kobieta dopuszcza inną kobietę do swojego intymnego świata i to się czuje. Dlatego te zdjęcia są takie dobre.
Nadzy mistrzowie: Tadeusz Rolke i Elliott Erwitt w obiektywach Tamary Pieńko i Adriany López Sanfeliu
Mimo że na tegorocznym festiwalu bardzo mocno wybrzmi siła kobiet w fotografii, wspaniali fotografowie też się pojawią. Wśród nich – dwóch nestorów polskiej i światowej fotografii (analogowej, a jakże!), tyle że w historiach opowiedzianych przez koleżanki z innego pokolenia. Tadeusz Rolke, 93-letni wciąż aktywny twórca, w minionym roku był już gościem festiwalu, a w tym odbierze statuetkę Złotej Rolki (autorstwa rzeźbiarza Michała Kubiaka) za całokształt twórczości. A także otworzy wystawę „VII Symfonia”, której wyjątkowo był nie podmiotem, ale przedmiotem kobiecego spojrzenia – fotografki Tamary Pieńko. Wnętrza przeszło 100-letniego (vintage!) bydgoskiego hotelu Pod Orłem stały się scenerią swoistego przedstawienia z Tadeuszem Rolkem w roli głównej.
Druga para twórców to 94-letni Elliott Erwitt – amerykański fotograf klasycznych czarno-białych portretów (także psów), autor kadrów, dokumentujących codzienność, ale i modowych sesji, oraz dokumentalistka i fotografka Adriana López Sanfeliu, która towarzyszyła mu z kamerą przez kilka lat podczas pracy i prywatnych chwil. Powstał intymny filmowy portret fotografa „Elliott Erwitt – Silence Sounds Good”, którego pokaz specjalny odbędzie się na festiwalu w towarzystwie zaproszonej autorki. Będzie również wystawa tej artystki „Before I Croak”, czyli 27 czarno-białych kadrów z życia Erwitta.
– Pierwszy raz te zdjęcia zostaną pokazane w Polsce – mówi Katarzyna Gębarowska. – Dla mnie to szalenie istotne, ponieważ następuje odwrócenie perspektywy: tym razem kobieta fotografuje mistrza. To Adriana tropi z kamerą prywatność Erwitta, nie odwrotnie. To nie kobieta rozbiera się przed mistrzem, tylko mistrz rozbiera się przed Tamarą i leży przed nią półnago na hotelowych schodach. Fotografki kolejnych generacji przejmują narrację i sprawczość. ONE fotografują ONYCH. Wreszcie zamiana perspektywy!
Katarzyna Gębarowska uważa, że jesteśmy w trakcie procesu przepisywania historii sztuki i historii fotografii na nowo. – To bardzo ważne dla młodych początkujących artystek – mówi. – Będąc w szkole filmowej i nie mając kobiecego dziedzictwa fotograficznego za sobą – bo nie było jeszcze internetu, wystaw, publikacji – czułam się zagubiona. Uważam, że ten mój potencjał jako młodej matki, bo zdawałam do szkoły w ciąży, został kompletnie stracony. Właśnie przez brak mentorki, brak wzorców, które pozwoliłyby mi doświadczenie macierzyństwa przekształcić w temat artystyczny. Dopiero Karolina Lewandowska zrobiła pierwszą wyrwę w tym obszarze wystawą „Dokumentalistki” w Zachęcie, pokazując zapomniane fotografki dokumentalne. Potrzebujemy dla nas, kobiet z aparatem, naszej własnej kobiecej genealogii.
Vintage Photo Festival, 8. Międzynarodowy Festiwal Miłośników Fotografii Analogowej, Bydgoszcz, Kujawy i Pomorze, od 23 września do 2 października 2022; .
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.