Jeszcze nie bank z nagrodami. Kathryn Bigelow wciąż pozostaje jedyną kobietą z Oscarem za najlepszą reżyserię. Jednak większość najlepiej zarabiających filmów wszech czasów wyreżyserowanych przez kobiety miało premierę w mijającej dekadzie. To już bardzo wyraźny trend – kobiety w filmie sięgają po więcej niż kiedykolwiek.
7 marca 2010 r. Kathryn Bigelow została pierwszą kobietą nagrodzoną Oscarem w kategorii najlepszy reżyser. Do dziś pozostaje ona jedyną kobietą, która otrzymała tę nagrodę, a nominacje zdobyły jedynie cztery inne: Lina Wertmüller („Siedem piękności Pasqualino”, 1993), Jane Campion („Fortepian”, 1993), Sofia Coppola („Między słowami”, 2003) i Greta Gerwig („Lady Bird”, 2017).
Kathryn Bigelow: punkt zwrotny
Mimo to zwycięstwo Bigelow stało się punktem zwrotnym dla reżyserek. W „The Hurt Locker” postawiła ważne pytania dotyczące wojny w Iraku. Film otrzymał owację na stojąco podczas premiery na Festiwalu Filmowym w Wenecji, zarobił 49,2 mln funtów i pokonał megaprodukcję „Avatar” w wyścigu po Oscara w kategorii najlepszy film. Co najważniejsze, ten sukces obalił panujące w branży przekonania dotyczące rodzajów projektów, jakie kobiety mogą i powinny reżyserować.
– Zdecydowanie mamy do czynienia ze zmianą – mówi Marielle Heller, reżyserka „Wyznań nastolatki”, „Czy mi kiedyś wybaczysz” i ubiegłorocznego „Cóż za piękny dzień”. Powołuje się Annenberg Inclusion Initiative (Uniwersytet Południowej Kalifornii), wiodący ośrodek badawczy zajmujący się zagadnieniami różnorodności oraz otwartości, który zbadał kobiecą reprezentację zarówno przed, jak i za kamerą. Postęp nie zachodzi liniowo — w 2018 r. zaledwie 3,6 proc. reżyserów 100 najbardziej dochodowych filmów stanowiły kobiety, co oznacza spadek w porównaniu z 7,3 proc. w poprzednim roku. Jednak założycielka ośrodka Stacy L. Smith wierzy, że branżę wreszcie czekają zmiany. – Wygląda na to, że w 2019 r. 12 filmów wyreżyserowanych przez kobiety znajdzie się w zestawieniu 100 najważniejszych. To, jak dotychczas, najwięcej – powiedziała ostatnio w „Variety”, dodając, że sytuacja z 2019 r. nie będzie jednorazowym wydarzeniem.
Szklany sufit pęka
W 2019 r. finansowy sukces odniósł m.in. „Kapitan Marvel” wyreżyserowany wspólnie przez Annę Boden i Ryana Flecka. Film zarobił ponad miliard dolarów w kinach na całym świecie i jest czwartym najbardziej kasowym filmem roku oraz najlepiej zarabiającym w historii filmem wyreżyserowanym przez kobietę.
Kolejne pozycje zajmują: „Kraina Lodu 2” Jennifer Lee i Chrisa Bucka (358 mln dolarów), „Ślicznotki” Lorene Scafarii (150 mln), „Little” Tiny Gordon (48 mln) oraz „Aniołki Charliego” Elizabeth Banks (44,1 mln). Bez wątpienia w mijającej dekadzie wielokrotnie rozbijano szklany sufit.
Okazuje się, że sześć z dziesięciu najlepiej zarabiających filmów wszech czasów wyreżyserowanych przez kobiety miało premierę po 2010 r., a wszystkie weszły na ekrany po roku 2000. Najważniejszy to „Wonder Woman” Patty Jenkins (2017) – jedna z pierwszych kobiecych produkcji o superbohaterkach. Sequel, „Wonder Woman 1984” (premiera zaplanowana na czerwiec tego roku), oznacza powrót Jenkins, a podwyżka z tym związana uczyni ją najwyżej opłacaną reżyserką w historii.
– To niewygodna prawda, ale pieniądz rządzi światem – mówi „Vogue” Lorene Scafaria, scenarzystka i reżyserka. – Wyniki sprzedaży biletów są istotne, ponieważ stanowią informację dla inwestorów, że warto na nas postawić. Tak naprawdę to jest loteria.
Ostatnie osiągnięcia pomogły przekonać właścicieli studiów, aby powierzali kobietom bardziej prestiżowe projekty. W 2020 r. Cathy Yan nakręci „Birds of Prey” z Margot Robbie w roli Harley Quinn, Niki Caro wyreżyseruje remake „Mulan” Disneya, Cate Shortland – „Czarną Wdowę” ze Scarlett Johansson, a Chloé Zhao kręci „The Eternals” Marvela. Biorąc pod uwagę, że większość kasowych hitów XXI w. to przedsięwzięcia franczyzowe, przyszłość kobiecej reżyserii wygląda obiecująco.
Festiwale otwierają drzwi
O ile publiczność docenia reżyserki, o tyle prestiżowe festiwale filmowe reagują zdecydowanie wolniej. W 2010 r. tylko trzy rywalizowały o Złotego Lwa na Festiwalu Filmowym w Wenecji, trzy o Złotego Niedźwiedzia w Berlinie i ani jedna o Złotą Palmę w Cannes.
W Cannes czara goryczy przelała się w 2018 r. Wtedy zaprotestowała przewodnicząca jury Cate Blanchett. Stanęła na czerwonym dywanie wspólnie z 81 kobietami – tyle reżyserek nominowano do głównej nagrody festiwalowej w 71 edycjach imprezy (mężczyzn – 1 645). – Domagamy się różnorodności i równości w miejscu pracy, tak, aby najlepiej odzwierciedlała świat, w którym żyjemy. Świat, który pozwala rozkwitać nam wszystkim przed i za kamerą – mówiła wtedy Blanchett. Organizatorzy wysłuchali jej głosu i odsłonięto nową kartę w historii festiwalu, mającą na celu poprawę parytetu płci w Cannes.
Od tamtej pory podobnym tropem podążają festiwale w Wenecji, Toronto i Berlinie. W 2019 r. kobiety stanowiły 53 proc. reżyserów w Sundance, a w Tribece połowa filmów nominowanych w trzech kategoriach została wyreżyserowana przez kobiety. W Cannes o Złotą Palmę walczyły cztery reżyserki – dla tego festiwalu to rekordowo dużo. Grand Prix zdobyła wtedy Mati Diop za „Atlantics”. To szczególny sukces, biorąc pod uwagę, że Diop była pierwszą czarnoskórą reżyserką biorącą udział w festiwalu.
Zwiększone uczestnictwo w festiwalach filmowych stworzyło więcej możliwości dla reżyserek o różnym pochodzeniu etnicznym — wiele z nich zostało pozbawionych możliwości ekspresji w dialogu toczącym się wokół nagród w latach ubiegłych. „Clemency” Chinonye Chukwu otrzymała Główną Nagrodę Jury w Sundance, „Queen & Slim” Meliny Matsouki otworzył AFI Fest, a „Harriet” Kasi Lemmons odbił się szerokim echem w Toronto. Jest jeszcze Lulu Wang, której gorzki dramat „Pożegnanie” stał się kasowym hitem. Wang jest najbardziej prawdopodobną kandydatką do oscarowej nominacji w kategorii najlepszy reżyser w 2020 r., razem z Gretą Gerwig, której „Lady Bird” jest adaptacją „Małych kobietek” w gwiazdorskiej obsadzie.
Kobiety za kamery!
Zarówno w przemyśle filmowym, jak i telewizyjnym, rok 2019 był przełomowy, jeśli chodzi o zakres projektów reżyserowanych przez kobiety – od uwielbianych przez publiczność komedii („Booksmart” Olivii Wilde) po intymne historie dorastania („The Souvenir” Joanny Hogg), niepokojące kryminały („Jak nas widzą” Avy DuVernay) po obyczajowe introspekcje („Słodziak” Almy Har’el). Jednak wiele pozostaje do zrobienia.
W lipcu „IndieWire” poinformował, że autorytet reżyserki „Małych kłamstewek” Andrei Arnold, został podważony, gdy jej materiał filmowy został przerobiony przez producenta wykonawczego i reżysera pierwszego sezonu, Jeana-Marca Vallée.
Ostatnio Ava DuVernay, pierwsza czarnoskóra reżyserka nominowana do Złotych Globów i Oscara, tweetowała, że pogratulowano jej stworzenia „Harriet” oraz „Queen & Slim”. „Co się działo, kiedy sprostowałam, że to nie moje filmy, że zostały nakręcone przez inne czarne kobiety? Nerwowy chichot. Przeprosiny. To miejsce jest w rozsypce” – pisała.
Czy rok 2020 rozpocznie się kolejnym Oscarem dla reżyserki? Lorene Scafaria nie jest pewna. – Zwycięstwo Bigelow było niewiarygodne, ale trzeba pamiętać o gatunku, w jakim ona pracuje – mówi. – Niektóre opowieści są nadal postrzegane jako bardziej wartościowe, bardziej widowiskowe niż inne, i zazwyczaj są to historie męskich doświadczeń. Oczywiście, reżyserki mogą pracować w każdej przestrzeni, a im więcej głosów i historii możemy zaprezentować, tym bardziej możemy udowodnić światu, że się myli.
Marielle Heller: – Wciąż bardzo niewielka grupa kobiet jest brana pod uwagę w większych projektach. Wkraczając w kampanię nagród za 2020 r., mam jednak szczerą nadzieję, że znajdzie się na scenie miejsce dla więcej niż jednej kobiety.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.