Kobiety w Afganistanie pod rządami talibów odzierane są z podstawowych praw
Afganistan już wcześniej nie był łatwym miejscem do życia dla kobiet. Teraz jednak talibowie odbierają kobietom kolejne prawa: do edukacji, swobodnego poruszania się, a nawet używania głosu na ulicy. Wraz z ograniczaniem wolności w Afgankach gaśnie także nadzieja.
Kiedy 15 sierpnia 2021 roku talibowie wkroczyli do Kabulu, po dwóch dekadach przejmując władzę w państwie, Mina miała 19 lat i była studentką drugiego roku biznesu i administracji. Nie wierzyła, że sytuacja kobiet mogłaby stać się na powrót taka, jak za poprzednich rządów talibów w latach 90., gdy zostały niemal całkowicie wymazane z życia publicznego. Zbyt wiele zmieniło się w ciągu dwóch ostatnich dekad, sądziła. Trzy lata i dziesiątki wymierzonych w kobiety dekretów później została odarta ze złudzeń. – Czuję się jak w więzieniu – tak Mina opisuje dziś swoje życie pod rządami talibów.
– Jako kobieta to zrozumiesz – powiedziała mi przez telefon ze swojego domu w Kabulu. – Żyjemy w kraju, w którym nigdy nie mogłyśmy robić tego, co chciałyśmy, nawet przed talibami. Musiałyśmy ubierać się w określony sposób, nie mogłyśmy robić rzeczy, które były dozwolone przez prawo, ale nieakceptowalne społecznie. Ale wciąż mogłam się uczyć, wciąż widziałam swoją przyszłość w tym państwie. Gdy mi to odebrano, straciłam nadzieję.
Odebrane twarze i głosy
Już wcześniej eksperci zgodnie uważali Afganistan za najgorszy dla kobiet kraj na świecie. Za sprawą przepisów wprowadzanych stopniowo od 2021 roku Afganki nie mogą: uczyć się powyżej klasy 6. szkoły podstawowej, studiować na uniwersytetach, podróżować na odległość większą niż 72 km bez mahrama, czyli tzw. męskiego opiekuna. Kobietom nie wolno chodzić do parków ani odwiedzać parków narodowych, nie mogą uprawiać sportów, pracować w wielu sektorach. Talibowie zdelegalizowali działalność salonów piękności, które wielu kobietom zapewniały nie tylko pracę, lecz także jedno z nielicznych miejsc odpoczynku i socjalizacji w ultrapatriarchalnym, konserwatywnym środowisku.
Wymazywanie kobiet odbywało się nawet na poziomie symbolicznym. Ich twarze są zamalowywane na plakatach i billboardach; nie widniały nawet na salonach piękności, gdy te jeszcze funkcjonowały. Z czasem sprzedawcy zaczęli zakrywać plastikowymi workami głowy kobiecych manekinów. Twarze prezenterek telewizyjnych i gościń w programach zostały zasłonięte co najmniej maseczkami. Teraz do listy wrogów dołączył kolejny: kobiecy głos.
Artykuł 13. nowego dokumentu dotyczącego „promowania cnót i przeciwdziałania występkom” stanowi: „Jeśli dorosła kobieta opuszcza dom z powodu pilnej potrzeby, jest zobowiązana, by ukryć swój głos, twarz i ciało”. Nie wiadomo, co oznacza to w praktyce – czy, jak sądzą niektórzy, kobietom nie wolno będzie śpiewać lub recytować, czy też nowe przepisy powstrzymają je nawet przed podaniem listy zakupów sprzedawcy w sklepie spożywczym lub też adresu kierowcy taksówki. Afganki obawiają się, że pozbawiono je głosu nie tylko w wymiarze symbolicznym, lecz także w sensie najbardziej dosłownym.
Edukacja za cenę życia
Zdaniem talibów restrykcje są motywowane religijnie. Zabihullah Mudżahid, rzecznik Islamskiego Emiratu Afganistanu, ogłosił, że nowe przepisy są „głęboko zakorzenione w nauczaniach islamu i zostały wywiedzione z jurysdykcji hanafickiej (szkoła islamu praktykowana w Afganistanie – przyp. aut.). Tafsir Sijohpusz absolutnie się z tym nie zgadza. – Ich perspektywa jest całkowicie przeciwna nauce islamu. W islamie edukacja i zdobywanie wiedzy są obowiązkowe zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn – tłumaczy bizneswoman i wykładowczyni uniwersytecka.
Przez lata pracy w Afganistanie poznałam najsilniejsze i najbardziej inspirujące dziewczęta i kobiety, jakie kiedykolwiek spotkałam. Wojna i akty terroru, których na ulicach afgańskich miast dopuszczało się m.in. Państwo Islamskie Chorasanu, sprawiały, że najzwyklejsze czynności – jak chodzenie do szkoły – zawsze były obarczone ryzykiem. Często śmiertelnym. Choć terroryści upodobali sobie ataki właśnie m.in. na placówki edukacyjne, a wiele dziewczynek straciło koleżanki i przyjaciółki w jednym z zamachów, nie powstrzymywało ich to przed powrotem w szkolne mury.
W maju 2021 roku, po brutalnym ataku na liceum Sejjed al-Szuhada w zachodniej dzielnicy Kabulu, rozmawiałam w szpitalu z 17-letnią Tarą, która została ranna w wybuchu. – Gdy tylko zupełnie wyzdrowieję, wrócę do szkoły – powiedziała mi. – To moje prawo, żeby się uczyć.
We wrześniu 2022 roku zamachowcy wtargnęli do centrum edukacyjnego Kadż, gdzie setki uczniów – głównie dziewcząt – pisało próbny egzamin. Strzelając i detonując ładunki wybuchowe, zamordowali 53 osoby, w większości nastoletnie dziewczynki. Jedną z rannych była 18-letnia Fereszta. Spotkałam ją w jej domu, gdzie leżała podłączona do kroplówki pod czujnym okiem swoich rodziców. W zamachu straciła najlepszą przyjaciółkę, Zeinab. Choć w jej ramieniu wciąż tkwiły kula i odłamek bomby, a za kilka tygodni miała przejść kolejną operację, była zdeterminowana, by kontynuować naukę.
Talibowie dokończyli jednak to, czego nie zdołały zrobić bomby. Nie rozmawiałam z Feresztą po tym, jak kilka miesięcy później ogłosili, że kobietom nie wolno już studiować na uniwersytetach, o czym tak marzyła. Trudno mi wyobrazić sobie, jak musiała się poczuć. W kolejnych miesiącach poznałam wiele dziewcząt, których studia zostały brutalnie przerwane – często w momencie, gdy zaledwie semestr czy wręcz kilka egzaminów dzieliło je od uzyskania dyplomu. Niektóre z nich zaangażowały się w prowadzenie tzw. tajnych szkół, samoorganizując się i ucząc młodsze dziewczynki tego, co same jeszcze pamiętały.
Dla wielu była to jedyna ucieczka od poczucia całkowitej beznadziei i rezygnacji. – Przychodzenie tutaj ratuje mnie od całkowitego załamania – powiedziała mi 17-letnia Zahra, uczennica jednej z tajnych szkół w Kabulu. Kształcenie siebie i innych stało się aktem rebelii, jedną z nielicznych dostępnych form oporu.
Organizacją tajnych kompletów dla dziewcząt zajmuje się także Mina. Dzięki niej nastolatki, które ukończyły już sześć klas podstawówki i nie mogą odbierać formalnej edukacji, spotykają się z byłymi studentkami lub nauczycielkami, które niegdyś uczyły w szkołach dla dziewcząt. Rodzice, z którymi mieszka, nie mają pojęcia, co robi córka – Mina nie chce ich martwić. Wie, że wystarczy, by ktoś doniósł talibom o jej działalności, a mogłyby jej grozić poważne konsekwencje.
– Myślałam o wyjeździe z kraju, ale powstrzymała mnie myśl o tych dziewczynkach. Pomyślałam o mojej ośmioletniej kuzynce, o tym, co ją czeka, kiedy ukończy szóstą klasę. Co wtedy zrobi? Skoro nikt niczego dla nas nie robi, możemy wciąż same zrobić coś dla innych dziewcząt. Jeśli wiąże się to z ryzykiem, akceptuję je, bo nie ma innego wyjścia. Nie robię niczego złego, to nasze prawo – zadeklarowała w rozmowie z „Vogue”.
Przeciw apartheidowi płciowemu
Prowadzenie potajemnych lekcji to niejedyny rodzaj protestu, w który zaangażowały się Afganki. Od ponad trzech lat kobiety wychodzą na ulice, by tam wyrazić swój sprzeciw wobec nakładanych na nie ograniczeń i restrykcji. Oczywiście to też wiąże się z ryzykiem – zgromadzenia bywają rozpędzane przez talibów strzałami w powietrze i nawet dziennikarze, którzy je relacjonują, ryzykują pobicie i aresztowanie.
Jak jednak wołać o swoje prawa, gdy sam głos kobiety nie może być publicznie słyszany pod groźbą złamania prawa? – To nowa sytuacja – komentuje dr Ewelina Ochab, z Instytutu Praw Człowieka Międzynarodowego Stowarzyszenia Adwokatów (International Bar Association's Human Rights Insitute) i autorka specjalizująca się w prawach człowieka i międzynarodowym prawie karnym. – Na przestrzeni ostatnich trzech lat kobiety były w stanie wychodzić na ulice i protestować. Oczywiście to wiązało się z ryzykiem, ale obecnie stało się zupełnie niemożliwe – mówi.
Dyplomaci zareagowali na wprowadzenie kolejnych drakońskich praw. Roza Otunbajewa, szefowa UNAMA (oenzetowskiej misji w Afganistanie), opisała je jako „niepokojącą wizję dla przyszłości kraju”, dodając, że nowe przepisy pogłębiają „i tak nieakceptowalne już restrykcje wobec kobiet i dziewcząt”.
Dr Ochab należy do grupy prawników, którzy forsują ustanowienie nowej zbrodni przeciwko ludzkości – apartheidu płciowego. Apartheid jest w tej chwili prawnie definiowany jako „nieludzkie akty popełniane w ramach zinstytucjonalizowanego ustroju ukierunkowanego na systematyczny ucisk oraz przewagę jednej grupy rasowej nad jakąkolwiek inną grupą lub grupami rasowymi oraz dokonane w zamiarze utrzymania tego ustroju” – odnosi się zatem jedynie do pojęcia rasy, nie płci. Istnieje zbrodnia prześladowania ze względu na płeć, lecz, jak twierdzą dr Ochab i inni eksperci, jej definicja nie wyczerpuje sytuacji, z którą mierzą się Afganki.
Nowe przepisy regulują także uprawnienia pracowników Amr bi’l-ma’ruf, jak Afgańczycy w skrócie nazywają Ministerstwo ds. Promowania Cnót i Przeciwdziałania Występkom. Ubrani w białe stroje przypominające lekarskie kitle wysłannicy tego specyficznego resortu krążą po miastach i sprawdzają, czy nie dochodzi do aktów łamania prawa. Choć jeszcze dwa lata temu rzecznik ministerstwa, Mohammad Sadiq Akif, zapewniał mnie, że w takich przypadkach udzielają jedynie ustnej reprymendy i nie mają prawa do używania przemocy, teraz mogą arbitralnie zdecydować np. o aresztowaniu osoby łamiącej prawo na czas do trzech dni. Dodatkowo, jak donosi „The Telegraph”, ministerstwo miało zatrudnić kobiety, by szpiegowały wśród innych pań, co wzmacnia atmosferę opresji i dodatkowo gnębi kobiety psychicznie.
– Musimy być cały czas czujne, czy np. nie zsuwa nam się chusta. Nie możemy się śmiać, nie możemy rozmawiać tak, jak robiłyśmy to do tej pory – tłumaczy Mina. Dodaje, że wiele spośród nastolatek, które uczą się w prowadzonej przez nią szkole, ma myśli samobójcze.
Z dnia na dzień jest coraz trudniej
W miarę jak świat afgańskich kobiet i dziewczynek coraz bardziej się kurczy, stopniowo ograniczając się wyłącznie do czterech ścian ich domów, sytuacja rządu talibów wygląda dokładnie przeciwnie. Coraz więcej państw regionu przyjmuje w afgańskich placówkach dyplomatycznych talibskich dyplomatów, wysłannicy emiratu odbywają spotkania z głowami państw, a na początku lipca wzięli udział w spotkaniu w Dosze pod auspicjami ONZ z reprezentantami ponad 20 różnych krajów. Choć jeszcze żadne państwo świata nie uznało oficjalnie rządu talibów, obserwujemy swoistą normalizację ich władzy. Jak powtarza minister spraw zagranicznych Amir Chan Muttaqi, Islamski Emirat Afganistanu ma aspiracje, by stać się częścią światowego porządku.
Zwolennicy podejmowania dialogu z talibami argumentują, że izolowanie nowych władców Afganistanu nie tylko nie doprowadziło dotychczas do żadnych ustępstw z ich strony, lecz także pogarsza sytuację wszystkich Afgańczyków. Przeciwnicy – że talibowie nic nie robią sobie z konsekwencji swojej polityki dla wszystkich obywateli. – Nowe prawo pokazuje, jak niebezpieczne jest pozwalanie talibom na robienie tego, co im się podoba. W ostatnich miesiącach widzieliśmy, że społeczność międzynarodowa zmierza w kierunku pewnej normalizacji stosunków z nimi – komentuje dr Ochab. – Na dzień dzisiejszy, kiedy kobiety w Afganistanie są nadal prześladowane, normalizacja to współudział w apartheidzie płci.
Życzeniem Miny jest, by świat bardziej przejął się losem Afganek: – Chcę, żeby o nas myśleli, żeby zwracali uwagę na kobiety w naszym kraju, bo z dnia na dzień jest nam coraz trudniej.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.