Znaleziono 0 artykułów
10.04.2025

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska: Miłośnica astrologii, jogi i szybkiego życia

10.04.2025
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (Materiały prasowe)

Małgorzata Czyńska w swojej najnowszej książce przedstawia życie poetki przez kosmograficzny pryzmat. Pokazuje jej cierpienie, ale również niezaspokojenie w miłości i życiu. Wyjaśnia też, dlaczego środowisko literackie nie akceptowało Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.

Czytając „Zgiełk serca”, co chwilę łapałem się na myśli, że Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, ze swoim zainteresowaniem astrologią i zielarstwem bardzo wpisuje się w dzisiejsze trendy. 

Zdecydowanie! Do niedawna odbieraliśmy ją wyłącznie jako tę nieco „zakurzoną” poetkę, poszukiwaczkę wielkiej miłości, tęskniącą za uczuciem, żyjącą, by kochać mężczyzn i być przez nich kochaną. Ale gdy odkryłam, jak wiele miała współczesnych nam zainteresowań, jaka była otwarta, moje postrzeganie jej całkowicie się zmieniło.

Pomyślałam więc, że warto pokazać poetkę właśnie z tej strony. Poprosiłam wróżkę Polę Godot, by spojrzała wstecz na kosmogram Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i postawiła dla niej karty na kilka momentów jej życia. Ten motyw w książce jest mocno podkreślony, bo był ważny dla mojej bohaterki. Przewija się w jej poezji, dziennikach – ta chęć sięgnięcia głębiej, zrozumienia tego, co niezrozumiałe. I to, bez wątpienia, jest nadal aktualne.

Tych powiązań jest więcej, np. czasami też nie jadła mięsa, ćwiczyła jogę.

Zgłębiała te tematy, czerpiąc wiedzę z podręczników czy zagranicznych dzienników, bo zawsze była na bieżąco z nowinkami z zakresu stylu życia. To właśnie wydaje mi się najbardziej współczesne – coś, co do mnie przemawia i, mam nadzieję, trafi także do czytelników i czytelniczek. Pora zdjąć z Lilki, jak na nią mówiono, ten zakurzony woal romantycznej miłośnicy i dostrzec ją jako świadomą kobietę, dążącą do rozwoju – duchowego i fizycznego. Bo wygląd był dla niej ważny, tak samo jak kondycja psychiczna. Do końca życia nie chciała pozwolić sobie na zaniedbanie.

Piszesz, że miała pewną ułomność – garba, który wpędzał ją w kompleksy. Z drugiej strony ojciec, Wojciech Kossak, od dzieciństwa wpajał Marii, że kobieta musi być atrakcyjna.

Po II wojnie światowej Magdalena Samozwaniec niesiona falą sentymentalizmu i ogromnej tęsknoty za swoją starszą siostrą przybliżyła nam jej bardzo romantyczny i wyidealizowany obraz – mimochodem wspomina także o dysfunkcji fizycznej, ale jednocześnie sławi urodę Lilki. W listach Wojciecha Kossaka do żony można odnaleźć ślad wielkiego zmartwienia z powodu ułomności córki, we wspomnieniach współczesnych są opisy, że było ono widoczne. Od 10. roku życia nosiła gorset ortopedyczny. Przeszła bolesne leczenie, rehabilitację. Jej sylwetka musiała być zdeformowana – i to nie tylko przez samo skrzywienie, lecz także przez ten gorset, który wypychał klatkę piersiową w nienaturalny sposób. To był wielki kompleks Lilki. Lechoń doskonale to uchwycił – pisał, że była zawsze jakby zastrachana, ciągle ukrywająca swój garb. Maskowała go starannie dobranymi strojami, doprowadziła ukrywanie do perfekcji. Ale świadomość tej deformacji odcisnęła piętno na jej charakterze i pewności siebie. Widać to w jej relacjach ze światem i w jej twórczości.

Czuła się niewystarczająca?

Tak, pisała o tym w kontekście ukochanego i wspierającego ojca, który tak uwielbiał świetność i doskonałość, a przyszło mu kochać córkę „nieświetną, niedoskonałą”. Uważała, że wmawiał w nią urodę. Dla mnie ten garb to nie tylko kwestia fizyczna. To również ciężar psychiczny. Wychowana w epoce, w której uroda była atutem kobiet ważniejszym niż dyplomy, umiejętności czy talent, dorastała przy ojcu wielkim adoratorze kobiecych wdzięków. Być atrakcyjną oznaczało być młodą. Już jako nastolatka obsesyjnie śledziła pierwsze zmarszczki na swojej twarzy.

To wszystko jest w jej wierszach, w dramatach, w dziennikach. Szukam źródeł tego lęku w jej domu rodzinnym, w relacji z Kossakiem, w dynamice między nim a jego żoną, Maniusią. Lilka nasiąknęła tym od dziecka. I dlatego jej dbałość o wygląd nie była zwykłą próżnością – to był głęboki psychologiczny problem.

Fot. Materiały prasowe
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska podkoniec lat 30. XX wieku (Materiały prasowe)

Wymykała się obrazowi kobiety, nie tylko ówczesnemu, lecz również dzisiejszemu.

Nie chciała mieć dzieci. Taka decyzja do dziś budzi krytykę. Rzeczywiście poetka daleka była od standardów. Nawet gdy pojawia się mąż, Lilka nie marzy o ognisku domowym, o tym, by otaczać się wianuszkiem dziatek. Jej pragnienia były zupełnie inne, chciała emocji. W tym wszystkim jest taką zdrową egoistką. Wie, czego chce od życia, i nie próbuje dopasować się do oczekiwań epoki.

Była niezaspokojona w miłości, ale chyba też w życiu?

Była żądna przygody, emocji, adoracji. I znowu wracamy do ojca, do jego uwielbienia dla kobiet. Maria w tej adoracji innych mężczyzn szukała potwierdzenia swojej wartości. W dzienniku pisała: „Ja szaleję w miłościach”. Dla niej te wzloty emocjonalne i erotyczne były kluczowe. Zwykłe, codzienne pożycie małżeńskie? Śmiertelna nuda.

To znudzenie widać w relacji z pierwszym mężem, Władysławem Janotą-Bzowskim, który zwyczajnie nie mógł za nią nadążyć.

Upatrzył sobie fajną dziewczynę z dobrego domu, która kompletnie minęła się z jego wyobrażeniem o żonie. Dom Kossaków był przedziwny – niby ziemiański i tradycyjny, ale jednak panował w nim duch artystyczny. Patrząc na matkę Marii, mógł mieć wrażenie, że bierze za żonę dobrze wychowaną córkę, przygotowaną do życia małżeńskiego, do prowadzenia gospodarstwa domowego. A tu niespodzianka. Jak się nim znudziła, to koniec. A jak jeszcze zakochała się w Janie Pawlikowskim, to już w ogóle nie chciała myśleć o pójściu na kompromis i zostaniu przy Bzuniu. Gdyby nie Jaś, to pewnie prędzej czy później i tak dałaby nogę z tego małżeństwa. Bzowski nie miał szans.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (Fot. Materiały prasowe)

Z kolei zdrada Jana Pawlikowskiego była strasznym ciosem dla Lilki. Z zapisków wiemy, że była gotowa iść na wielkie kompromisy, byleby utrzymać ten związek, nawet adoptować jego nieślubne dziecko. Zatem to nie ono było bezpośrednim powodem ich rozstania, jak wmówiła nam Magdalena Samozwaniec. Po rozwodzie nadal się widywali i długo utrzymywali dobre stosunki. Z listów Lilki widać, że to głównie ona dbała o te resztki relacji – trudno jej było wypuścić Pawlikowskiego z życia. Była osobą skrytą, nie zwierzała się ludziom ze swoich problemów. Śladem jej ciężkich przeżyć są wiersze, głęboko autobiograficzne, ale pozbawione taniego sentymentalizmu. Nie tylko się nie zestarzały, ale zasługują na drugie odczytanie. 

Piszesz: „Przez całe życie czuła się niedocenioną kobietą i niedocenioną poetką, niezrozumianą, lekceważoną”. Czy świat literacki rzeczywiście spychał ją na margines?

Krytyka długo była miażdżąca. Porównywano ją do dzidzi-kolombiny, która pisze sobie wierszyki jak „papierki do zawijania kolorowych karmelków”. Co prawda szybko przyszło też uznanie ze strony wybitnych młodych poetów – Skamandrytów. Miała swoje miejsce w literackich kręgach, była elitarną postacią, co było dla niej ważne. Była świadoma swojego talentu, swojej wartości, więc niedocenienie bardzo ją bolało. Jednocześnie była bardzo samokrytyczna. I może właśnie dlatego, choć przez lata rozwijała się równolegle jako poetka i malarka, w pewnym momencie zrezygnowała z malarstwa i postawiła na poezję. Bo sama widziała, że to jest jej prawdziwa siła.

Twoja książka nie jest jednak biografią, a opowieścią. Dlaczego?

Internet jest pełen dat, kronikę życia Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej czytelnicy znajdą w innych książkach. Zależało mi, aby wniknąć w istotę postaci, odkryć Pawlikowską-Jasnorzewską – człowieka. To fascynujące, jak moja relacja z nią ewoluowała przez lata – od nastoletniego zachwytu przez moment dystansu aż do powrotu, ale już z nową, dojrzalszą perspektywą. Postanowiłam odejść od ram klasycznej biografii i pozwolić sobie na eksperyment literacki. To też świeże spojrzenie na Lilkę. Młode pokolenie mówi o niej, że nie jest „poetką miłości”, tylko „poetką depresji” i „poetką przyrody”. W jej wierszach widać, że była kobietą poszukującą, wymykającą się standardom epoki.

Okładka ksiażki Małgorzaty Czyńskiej o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Zgiełk serca” (Materiały prasowe)

Małgorzata Czyńska (Fot. Karpati&Zarewicz)

Małgorzata Czyńska – pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki, kuratorka wystaw. Stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, laureatka Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” w 2016 roku za „Kobro. Skok w przestrzeń”. Autorka trzech książek o bohaterkach słynnych obrazów „Kobiety z obrazów”, wywiadów: z Leonem Tarasewiczem „Nie opuszczam rąk” i Edwardem Dwurnikiem „Moje królestwo”. Biografka artystek: Mai Berezowskiej „Nagość dla wszystkich”, Tamary Łempickiej „Tryumf życia” i Julii Keilowej „Metaloplastyczka na nowe czasy”.

Jakub Wojtaszczyk
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska: Miłośnica astrologii, jogi i szybkiego życia
Proszę czekać..
Zamknij