Nie godzę się na kompromisy, które musiałyby zostać wprowadzone w przypadku produkcji na większą skalę, nastawionej na wydajność i zysk. Moje obiekty straciłyby wówczas rzemieślniczy, autorski charakter – tłumaczy Jan Ankiersztajn. Rozmawiamy o tym, jak powstają jego wyjątkowe metalowe taborety, krzesła, stoły.
– Na tych obiektach widać gesty moich dłoni – mówi Jan Ankiersztajn pracujący z aluminium. – Fascynuje mnie kowalność tego materiału. Chcę wykorzystać całe spektrum jego możliwości. Nie tylko kolor i teksturę.
Najpierw studiował architekturę na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Stwierdził jednak, że w rodzinie wystarczy już architektów. – Ten zawód wykonują mój tato, mama i moje siostry. Czułem, że brakuje mi manualnej pracy i szybszych efektów. Na studia magisterskie wybrałem więc Contextual Design na Design Academy w Eindhoven. To mocno eksperymentalny kierunek. Projektowaliśmy, ale równocześnie wykonywaliśmy to, co powstało w naszych głowach. Toczył się równoległy proces. To, co wymyśliliśmy, należało zweryfikować w warsztacie, zobaczyć, jak bardzo pomysł jest oderwany od możliwości realizacyjnych. Gdy skończyłem studia, musiałem się odnaleźć, zastanowić, co właściwie pragnę robić. Początkowo współpracowałem z rodzicami przy projektach budynków. Ciągle jednak szukałem przestrzeni, by rozpocząć działania, które na początku w ogóle nie wiązały się z zyskiem. Czułem potrzebę pracy z materiałem.
W końcu cztery lata temu pojawiło się w jego pracowni aluminium. Jan rozpoczął eksperymenty. Jak wspomina, wynikało to z faktu, że – żeby zacząć cokolwiek tworzyć – nie potrzebował wielu narzędzi. Na początek wystarczyły młot i worek z piaskiem. I tak powstał pierwszy taboret. Przy spawaniu pomagał mu wtedy znajomy. Jan szybko kupił spawarkę i zaczął się uczyć fachu, by wszystko móc robić własnoręcznie.
Aluminiowe krzesła Jana Ankiersztajna
Związany jest z Poznaniem. Tu dorastał, tu wrócił po studiach. Dziś jego pracownia mieści się w zabudowaniach z 1905 roku, w jednym z byłych garaży dla karetek konnych łazarskiego szpitala. Jan powoli się tu urządza. To trzecia przestrzeń, w której pracuje. Na ścianie wisi jedyna ozdoba tego wnętrza: narysowany przez jego ojca szkic. Widać na nim wnętrze sztokholmskiego mieszkania, do którego Jan trafił po tym, jak podczas studiów licencjackich wziął udział w konkursie organizowanym przez firmę Electrolux. Stworzył wówczas projekt Aeroball – unoszące się kulki, które oczyszczają powietrze. Inspiracją do ich stworzenia były świetliki. Wygrał główną nagrodę, czyli staż w siedzibie marki. – Właśnie tam poznałem osoby, dzięki którym wybrałem ścieżkę bardziej eksperymentalnego projektowania i szkołę w Eindhoven. Nie było łatwo. Na pierwszym roku zaczynało 30 osób, a kończyło już tylko 15. Te studia wymagały bardzo dużego wysiłku i konsekwencji. Każda praca musiała się obronić. Nauczyło mnie to podejścia, że odbiorca powinien dostać projekt i wiedzieć, o co w nim chodzi, bo object should speak for itself.
Pierwsze aluminiowe krzesło Jan stworzył podczas studiów magisterskich. Był to dyplomowy projekt Soundscape. Jan skorzystał z aluminiowych rur o prostokątnych i okrągłych przekrojach. Stworzył mebel o bardzo prostej formie. Jednak forma to nie wszystko. Chodziło również o zaprojektowanie dźwięków, które wydaje obiekt. – Dźwięk to kryterium bardzo często pomijane w procesie twórczym. Projektanci opracowują formy, dobierają materiały, ale kierują się głównie ich wyglądem, barwą. Podczas pracy nad tym projektem doszedłem do wniosku, że chcę dodać dźwięk, który wpływa na charakter samego obiektu. Czyli zaprojektowałem dźwięki i całą interakcję użytkownika z przedmiotem – to, jak może konfigurować dany soundscape, czyli krajobraz dźwiękowy.
Blachę można kształtować, wykorzystując dość prostą technikę młotkowania. To jednak nie wystarczyło Janowi na długo, pragnął eksperymentować i testować inne metody. – Szybko podjąłem rozmaite próby strukturalne, pozwalające tworzyć bardziej skomplikowane kształty i podkreślać ich objętość. W warsztacie przybywało też sprzętów. Niedawno dotarło do mnie wykonane na zamówienie koło angielskie, na którym niegdyś tworzono karoserie spitfire’ów. Manipulacja grubością blachy i uzyskiwanie bardziej złożonych kształtów fascynowały mnie od dawna. Stwierdziłem, że chcę spróbować – sprawdzić, w jakim kierunku mnie to poprowadzi. Powstał pierwszy taboret, potem drugi... Były to bardzo improwizowane kształty. Nie do końca wiedziałem, jak będzie wyglądał efekt końcowy. Dziś działam już bardzo świadomie. Proces pracy z blachą jest skomplikowany i wymaga umiejętności czytania kształtów.
Znaczenie tradycyjnej blacharskiej techniki rzemieślniczej
Praca z narzędziami jest mu bliska od małego. Ze swojego pokoju w rodzinnym domu pamięta szufladę z przyborami potrzebnymi do majsterkowania. Strugał drewniane stateczki, małe konstrukcje, zrobił nawet szafeczkę dla mamy. – Miałem takie skłonności, ale nie pielęgnowałem ich zawsze. Teraz, od czterech lat, jestem naprawdę zadowolony, że robię to, co sprawia mi przyjemność. Ale ciężko na to pracuję. Staram się konsekwentnie tworzyć swój dorobek. Moje obiekty są dość eksperymentalne. Technika nie jest zoptymalizowana. Jednak nie godzę się na kompromisy, które musiałyby zostać wprowadzone w przypadku produkcji na większą skalę, nastawionej na wydajność i zysk. Moje obiekty straciłyby wówczas rzemieślniczy, autorski charakter. Na pewno można to zrobić dużo prościej. Ale nie o to mi chodzi. Ja robię to po swojemu, ponieważ mam nad tym pełną kontrolę. Efekt końcowy będzie skonfrontowany z rzeczywistością, z ograniczeniami warsztatowymi. Ostatecznie ja zarządzam tym projektem, co nie jest łatwe. Bo często jest to naprawdę bardzo trudny, męczący proces. Dodatkowo kosztowny, jeżeli jakiś kierunek się nie powiedzie.
Wraz z nabywaną wiedzą Jan zaczął odchodzić od początkowo prostych kształtów na rzecz bardziej złożonej geometrii, wymagającej doświadczenia. W ten sposób buduje unikalność swoich dzieł. Powstają minimalistyczne rzeźbiarskie obiekty, o których sam mówi, że wyglądają nowocześnie, a przy tym pierwotnie. Niektóre modele impregnuje woskiem, mają wtedy satynowe wykończenie. Inne pozostawia surowe, co sprawia, że materiał pracuje, zmienia się z czasem. – Większość klientów chce, by mebel pozostał idealny. Natomiast ja cenię, że ślady użytkowania stają się częścią obiektu.
Rzadko szkicuje, zazwyczaj dokładnie wie, co chce zrobić. Pracuje od razu z blachą, to w niej powstają trójwymiarowe szkice. Czasem wcześniej przygotowuje coś w programie komputerowym. – Ale to nie jest najważniejsze. Mógłbym pominąć ten etap. Dla mnie najważniejsza jest praca w warsztacie i możliwość eksperymentowania. Urodziłem się z wyobraźnią przestrzenną i pragnę to wykorzystać. Praca ze skomplikowanymi krzywiznami wymaga dobrej świadomości.
Zależy mi na tym, by każdy mój projekt miał duszę, był konsekwentny i nie do podrobienia. Żeby nie był zwyczajną generyczną formą. To moja autorska działalność. Tu chodzi o fascynację geometrią, tworzenie bardzo śmiałych brył, które są perfekcyjnie wykonane. Pomysły mogą być odważne, ale i ich realizacja musi osiągnąć najwyższy poziom. Spędzam bardzo dużo czasu, obserwując pracę innych. Dzięki temu doskonalę swoją technikę. I staram się projektować tak, by stworzyć możliwość jak najlepszego pokazania jakości realizacji.
Na Milan Design Week we współpracującej z Janem Rossana Orlandi Gallery pokazano jego najnowszy projekt organicznego w formie stolika S/N:2024.2. Tak jak w innych projektach Jana delikatność krzywizn kontrastuje tu z surową powierzchnią aluminium. Geometrię stołu uzyskał za pomocą tradycyjnej blacharskiej techniki rzemieślniczej sięgającej początku XX wieku, która polega na starannym walcowaniu cienkiej blachy przy użyciu koła angielskiego do momentu uzyskania trójwymiarowej formy. Następnie tak ukształtowane blachy zostały ze sobą zespawane w celu otrzymania zamkniętej bryły geometrycznej. Pod obłymi kształtami kryje się aluminiowa rama, która sprawia, że mebel jest stabilny i wytrzymały. Jak każdy obiekt wychodzący spod ręki Jana ma wybity numer seryjny i podpis autora.
Designer, który chce własnoręcznie wytwarzać swoje projekty
Każdy pomysł Jana przekłada się na wiele godzin spędzonych w pracowni. Najtrudniejsze, najbardziej męczące i wymagające konsekwencji są szlifowanie i polerowanie. – To praca bez końca. W masce, nausznikach i goglach. Najwięcej przyjemności sprawia mi kształtowanie blachy i planowanie procesu dochodzenia do złożonych form mebli. To zaspokaja moje geometryczne fascynacje.
Pytany, czy chciałby zrezygnować z uciążliwych etapów pracy, zdecydowanie odpowiada, że nie. – Nawet jeżeli jest to nieprzyjemne zajęcie, wieczorem, gdy wracam do domu, nie mogę się doczekać, kiedy znowu pójdę do warsztatu. Nie jest to najprostsza praca, ale trzeba ją wykonać. I na pewno nie chcę tego etapu wykreślić z całego procesu realizacyjnego. Na tym polega moja przewaga. Nie jestem odklejony od swojego dzieła. Podczas każdej realizacji przychodzą mi do głowy kolejne pomysły, które potem implementuję w nowych projektach. Jeżeli sam nie realizowałbym swoich projektów, gdybym miał tylko wizję, a realizacja byłaby niezależna ode mnie, moje dzieła okazałyby się tylko zwykłymi produktami.
Jan mówi, że tworzy dla siebie. To, czy ktoś nazywa jego dzieła designem kolekcjonerskim, czy ktoś zechce je nabyć, nie jest dla niego do końca ważne. Ważne są proces, doskonalenie techniki i weryfikacja pomysłów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.