Wejście w mroczny las, odkrycie rzeczywistości „pod spodem” i spotkanie „poza czasem”. We Wrocławiu można oglądać wystawę fotografii Łukasza Rusznicy. Jego i naszymi przewodnikami na tej drodze są bóstwa, duchy i potwory z japońskiej mitologii. Równie realne jak burza, kamień i człowiek.
W 2016 roku Łukasz Rusznica wyjechał do Japonii, żeby wziąć udział w projekcie „European Eyes on Japan”. Rok później jego japońskie zdjęcia przyniosły mu nagrodę dla najlepszego autorskiego portfolio Miesiąca Fotografii w Krakowie. Na tegorocznej edycji festiwalu przyjęły formę opatrzonego esejem Olgi Drendy photobooka. Zjawiskowo wydana Subterranean River („Rzeka podziemna”), doceniona też na prestiżowych targach fotograficznych Cosmos w Arles, jest już dostępna w księgarniach artystycznych od Warszawy po Tokio.
Spotykamy się w ciemny, duszny, deszczowy dzień w „Ur”, ulubionej wrocławskiej kawiarni Łukasza. W tle fototapeta ze zdjęciem mrocznych (polskich!) leśnych ostępów. Słuchać szum spadających kropel. Idealna scenografia dla rozmowy o tym, co artysta znalazł w podróży do Japonii. Jak zaznacza, nigdy nie był „fetyszystą” Kraju Kwitnącej Wiśni. Zanim został tam zaproszony na rezydencję artystyczną, irytował go przypisany Japonii popularny sztafaż orientalnej egzotyki i perwersji. Są obszary, w których Japonia i jej dziwność jest ekscytująca – uważa fotograf – ale zatrzymuje europejskiego obserwatora na powierzchownych schematach. To już na wejściu sprawia trudność. Przyłączyć się do chóru apologetów Japonii, czy znaleźć własny język opisu? Dla fotografa, miłośnika folkloru, kluczem okazała się być japońska mitologia.
Przygotowywałeś się do podróży do Japonii?
Na początku mówiłem, że nie będę się specjalnie przygotowywać, bo bardzo często mapa zamienia się w terytorium. Bałem się, że stworzę sobie jakąś konstrukcję myślową wokół tego tematu, a potem, jak rzeczywistość nie będzie mi do tego pasowała, będę ją odruchowo naginał do pierwotnego pomysłu. Ale Mikiko Kikuta, kuratorka, które mnie tam zaprosiła, powiedziała: „Łukasz, fajnie, że tak myślisz, ale musisz mieć choćby luźno nakreślony plan. Jak sobie nie znajdziesz jakiejś obsesji, japońska rzeczywistość cię przygniecie”. Zacząłem więc szukać w tamtejszym folklorze czegoś, co byłoby próbą złapania tej rzeczywistości za podszewkę, opisania, tego, co jest pod spodem. A folklor ten jest bardzo wdzięczny, bo są w nim rozmaite gatunki stworzeń, nieskończone hierarchie bytów, które funkcjonują równolegle z gatunkiem ludzkim. I tak np. magiczne lisy mają swój odrębny świat, swoje społeczeństwo, które momentami przenika się i wchodzi w interakcje z ludzkim. Do tego, co ciekawe, te byty są trochę jak ludzie – i dobre i złe. Niejednoznaczne, chaotyczne, reagują na spotkanie z drugą osobą i w ramach tego spotkania negocjowane jest, czy będą dla ciebie złośliwym draniem, czy pomocnym opiekunem.
Czym są yōkai i kami pojawiające się w twojej książce?
Pod wspólną nazwą yōkai rozumie się rozmaite potwory: zjawy, odmieńce, demony, widma, chochliki, wodniki i wiele innych stworzeń, np. te o monstrualnie długich szyjach i językach. Potrafią pojawiać się pod postacią zjawisk atmosferycznych, roślin, zwierząt, ludzi, a nawet przedmiotów takich jak imbryk. Z kolei kami to bóstwa. Traktuję je jako wszystko to, co wyrywa cię z twojego ludzkiego doświadczenia. I pokazuje, że nie jesteś „koroną stworzenia”. Kultura tzw. zachodnia, której dziećmi jesteśmy, mówi nam nieustannie: bądź indywidualistą, bądź najważniejszy, kochaj się. To są piękne rzeczy, ale pod warunkiem, że nie doprowadzają nas do momentu, w którym stajemy się bandą cholernych narcystycznych indywiduów, które uważają, że ich opinie powinny rządzić światem.
Japończycy tacy nie są?
Nie. Ale „Rzeka podziemna” to nie jest tak naprawdę „książka o Japonii”, a ja nie jestem ekspertem od Japończyków. Nie robię wiwisekcji japońskiej duszy. Mogę powiedzieć, że Japończycy są tak różni, jak bywamy my, ale warunki zmusiły ich do wytworzenia innych mechanizmów społecznych niż kultura zachodnia. To kraj rozrzucony na wyspach. Na małej wysepce liczącej kilkanaście domów ludzie muszą mieć świadomość, że są częścią społeczności. Wzajemnie od siebie zależą, a ich perspektywa musi brać pod uwagę innych. Wspólnota i relacja z innymi istotami jest ważniejsza niż twoje zdanie i twoja fantazja na własny temat.
Wracając do zdjęć, jedynym pomysłem wymyślonym jeszcze w Polsce, który udało się zrealizować prawie jeden do jednego, to był portret yōkaia Rokurokubi, czyli kobiecego demona z nienaturalnie długą szyją. Pomyślałem, że mogę twarz jednej osoby pomalować na czarno i połączyć materiałem z drugą, żeby stworzyć taką hybrydę. Wiedziałem od razu, że nie wykorzystam kostiumu, tylko najprostsze ingerencje w ciało. To ustawiło całą pracę.
Idziesz prze las i osady tropem duchów, bóstw, potworów, którzy stają się twoimi przewodnikami. Ale na zdjęciach przedstawiasz przecież żywych ludzi. Kim są?
To osoby, które poznałem na miejscu, moi przyjaciele. Z niektórymi mieszkałem w tym samym domu, w którym wynajmowałem pokój, byli też miejscowi artyści, jak malarz Ichiro, albo znajomi znajomych. Ludzie, z którymi się zżyłem. Chciałem im zrobić zdjęcia, ale nie wiem, czy to by się udało, gdybym zaproponował im pozowanie do portretów. Mam takie poczucie – ale podkreślam, że to moje własne fantazje na temat Japonii – że tam wstyd jest bardzo silnie działającą kategorią kulturową. Nikt ci nie powie wprost, że się wstydzi, ale jednocześnie sytuacja, gdy są w centrum uwagi, jest dla nich wysoce niezręczna. Gdy natomiast portretuję moją koleżankę Ayumi, jednocześnie fotografując jej „spektakl” odgrywania postaci mitologicznej, ona może się schować za tym jak za maską, a więc poczuć bezpiecznie. Tak samo mój kolega Daisuke, który wcielił się w Kitsune, magicznego lisa z dziewięcioma ogonami. Żeby się nim stać, był gotów stanąć nago na dachu domu w środku miasta o zachodzie słońca.
Jak więc udawało ci się ich namówić?
Robiąc zdjęcie, musisz przede wszystkim zbudować klimat. Stworzyć warunki, które z jednej strony będą coś wymuszały na tobie i osobie, którą fotografujesz, ale jednocześnie dawały przestrzeń dla swobodnej interakcji. Na przykład Ayumi odgrywa Yumababę, kobietę gór, która czasami jest piękną dziewczyną, a czasami odrażającą staruchą. Może być łagodna albo zabójcza. Szukaliśmy więc po domach koca z długim włosiem, a potem we czwórkę jechaliśmy nocą do lasu. Pełnia księżyca. Las był srebrzysty, ale nie wszystko było widać. Już samo to, że przedzieraliśmy się po ciemku przez chaszcze, wyjęci z naszej codzienności, budowało odpowiedni klimat. Było ciemno. Lampa błyskowa na ułamek sekundy rozświetlała otoczenie. Znaleźliśmy dobry kamień i tam powstało zdjęcie. Ayumi była pod kocem naga. Rozmawialiśmy, piliśmy herbatę z termosu. Atmosfera była luźna, ale równocześnie opanowało nas napięcie, trans, pobudzenie związane ze stresem, odpowiedzialnością za innych. Wróciliśmy stamtąd w stanie głupawki, śmiejąc się cały czas. Czuliśmy się niezwykle lekko. Niezwykłość polega na tym, że przez chwilę wyszliśmy poza nasze formy, klasyczne zachowania, to, co wypada i nie wypada. Mimo, że jestem biały i robię zdjęcia, daję bohaterom okazję, żeby na chwilę porzucili wszelkie konwenanse. To jest jakaś totalna przestrzeń spotkania. Możemy się zbliżyć do siebie, mimo że pochodzimy z różnych światów, kultur, tradycji, religii. Możemy mieć to wspólne doświadczenie, które każdy z nas ma też prawo odebrać po swojemu. Potem wiele razy rozmawiałem o tym z Ayumi. Do dziś pisze mi czasami, że właśnie sobie przypomniała tamten moment. I mi za niego dziękuje. Dla niej to też było wyzwalające przeżycie. A najbardziej podoba mi się, że te wszystkie „magiczne” sytuacje nie potrzebują wielkich dekoracji, ceremoniału, religii.
To jest właśnie zanurzenie się w tej „podziemnej rzece”, którą umieszczasz w tytule książki?
Tak. To świat duchowy, poza religią i słowami, który cały czas jest obecny i cały czas działa. Dla mnie rzeka podziemna to coś, co istnieje bez względu na to, czy ma obserwatora. Jak układ krwionośny w człowieku, jak układ żył wodnych, oceanów i podziemnych zbiorników planety, ale też układ sił, energii relacji i tego wszystkiego, co się między nami dzieje. Zrozumienie, że świat naprawdę nas nie potrzebuje i jesteśmy tylko jego elementem, a nie stwórcą, jest wyzwalające. Bo dla mnie człowiek jest ważny, ale – tylko i aż – tak samo jak kamień i drzewo. One też mają na moich zdjęciach swoją osobowość, emanację, intensywność.
W tej książce, która korzysta z wielkiego bogactwa możliwości współczesnej fotografii i zaawansowanego druku – od czerni i bieli po neonowe kolory, a także różne formaty i faktury papieru, jednym z bohaterów jest też ciemność, która wędruje przez tę książkę. Dlaczego jest tak ważna?
Cień w kulturze japońskiej jest bardzo istotny. Wynika choćby z architektury, sposobu budowania przestrzeni. Ale nie jestem Japończykiem, więc używam jej inaczej. Ciemność na poziomie formalnym daje mi jako fotografowi możliwość, żeby coś oświetlić, czyli wskazać. Zwróć uwagę na zdjęcie z oświetlonym w nocy drzewem. Bez mroku to drzewo by nie świeciło. Faktycznie, lubię fotografować po ciemku. Noc to czas, kiedy zawieszają się prawa, złodzieje włamują się do domów, ludzie uprawiają seks. Gorset porządku się luzuje. Ale poza tym, tylko nocą, albo w bardzo ostrym świetle, jesteś w stanie narzucić na rzeczywistość swoje projekcje. Wtedy nasze oczy, nasza biologia, zaczynają zawodzić, a mózg ma więcej przestrzeni na interpretację. I ta „biologia” też jest ważna, bo dla mnie duchowość jest powiązana z biologią. Nie jesteśmy w stanie uciec od swego ciała. Ciemność jest straszna. Duchowość też czasem boli.
Natura jest duchowa?
Tak. Biologia, chemia, fizyka to podstawy duchowości. Wszystko jedno, czy idziesz ścieżką ekscesu, wyparcia, czy ascezy to nadal jest praca na formie biologicznej, jaką jest ciało.
O czym jest „Rzeka podziemna”, skoro nie zajmujesz się w niej Japonią i wiwisekcją japońskiej duszy?
O niewidzialnej sieci. O przeżywaniu świata. O mojej indywidualnej relacji ze światem, która jest tak indywidualna, że okazuje się wspólna nam wszystkim. Okazuje się, że nie różnimy się tak bardzo. I nie jesteśmy aż tak skomplikowani.
Wystawę „Rzeka podziemna. Łukasz Rusznica” można oglądać do 25 maja we wrocławskim Muzeum Współczesnym
„Subterranean River”
Zdjęcia: Łukasz Rusznica
Tekst: Olga Drenda
Projekt graficzny: Grupa Projektor (Joanna Jopkiewicz)
Język: angielski
Wydawcy: Fundacja Sztuk Wizualnych, Palm Studios, Łukasz Rusznica 2018
Partner: Art & Innovation Space Foundation
Łukasz Rusznica (ur. 1980) – fotograf, kurator i wykładowca fotografii. Ukończył studia na wydziale Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Jego prace były wystawiane w wielu galeriach w Polsce i za granicą. Autor książek fotograficznych „Smog”, „Near, Infra”, „Toskana” i zaprojektowanej przez Thomasa Schostocka – „Najważniejszego i tak Wam nie powiem”. Laureat Sekcji ShowOFF Miesiąca Fotografii w Krakowie 2012 roku oraz NAGRODY WARTO 2015. Uczestnik projektu European Eyes on Japan realizowanego w 2016 roku w Japonii. Laureat nagrody za najlepsze portfolio w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie 2017. Jest kuratorem galerii fotograficznej Miejsce przy Miejscu 14 prowadzonej przez Ośrodek Postaw Twórczych we Wrocławiu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.