Dlaczego kolekcjonerzy są zachowawczy? Bo artyści tacy są. Ten pierwszy krok należy do nas. To my musimy zaoferować coś nowego i odważnego. Być może trudnego, ale rozwojowego – mówi Dawid Radziszewski, współtwórca targów Warsaw Spring. Przez trzy dni 16 wyselekcjonowanych galerii w Warszawie otwiera się dla szerokiej publiczności, żeby pokazać najciekawsze prace reprezentowanych przed siebie artystów. Razem z Justyną Kowalską (Galeria BWA Warszawa) i Dawidem Radziszewskim (Dawid Radziszewski Gallery) rozmawiamy o nowych szansach, wyzwaniach i odpowiedzialności, jakie ostatnie lata przyniosły prywatnym galeriom w Polsce.
Kto przychodzi dziś do prywatnej galerii?
Justyna: Ostatnio prawdziwe tłumy. A wśród nich wielu nowych klientów. Z jednej strony to osoby, które szukają czegoś „na ścianę”, z drugiej tacy, którzy zaczynają o sobie myśleć i mówić: „Jestem kolekcjonerem sztuki współczesnej”. To pokazuje, jak wielką zmianę przeszedł w ostatnich latach polski rynek sztuki. Teraz można powiedzieć, że wypada mieć na ścianie Martynę Czech czy Agatę Słowak. Ale nie wszyscy przychodzą, żeby kupować, na przykład ostatnia wystawa Małgorzaty Mycek w BWA Warszawa przyciągnęła publiczność w wieku powiedzmy od 19 do 25 lat, która była głęboko zainteresowana pracami. Przyszła po prostu zobaczyć wystawę, której nie miałaby okazji zobaczyć teraz w innej instytucji, na przykład państwowej.
Dawid: Profesjonalni kolekcjonerzy, których teraz znacznie przybywa, wcale nie wpisują się w wielkomiejski stereotyp nudnych snobów. Szacuję, że połowa pochodzi spoza Warszawy, z miast, takich jak Częstochowa, Malbork, Zielona Góra czy Łuków. Ci klienci sięgają więc po sztukę bardzo świadomie. Wiedzą, czego chcą, są konsekwentni w decyzjach.
Mówisz o dużych cenach, które nie odstraszają?
J: Jeszcze cztery lata temu, przed pandemią, razem z Michałem Suchorą, z którym prowadzimy galerię, szacowaliśmy, że przeciętny klient jest gotowy na wydatek rzędu 20 tys. zł. Dziś próg oceniłabym na 50 tys. zł, ten wzrost to znacznie więcej niż inflacja, on pokazuje prawdziwą rewolucję w postrzeganiu sztuki, ta rewolucja właśnie się dzieje.
W czasach kryzysu sztuka okazała się dobrym sposobem lokowania kapitału. Rynek przyciągnął inwestorów, niekoniecznie koneserów, i dla galerii to chyba duże wyzwanie.
D: Myślę, że rynek jest już tak duży i zróżnicowany, że tego rodzaju klientów przechwytują inne galerie albo domy aukcyjne, te, które mają bardzo prostą intelektualnie ofertę, oczywiście w moim poczuciu nie są to żadne inwestycje.
Dla mnie sztuka nie jest tylko obrazem do domu, to idea, która przybiera materialną formę. Jeśli ktoś nie jest zainteresowany takim myśleniem, to patrząc na instalację, składającą się z „patyka pomalowanego farbą”, czuje się po prostu oszukany. Nawet z najlepszym doradcą nie potrafi zainwestować w trudniejszą pracę i jeśli ma inwestować, decyduje się na coś zachowawczego – najlepiej malarstwo figuratywne, konie albo inne nudne rzeczy. To są peryferia rynku sztuki, rozległe, ale wciąż peryferia i zawsze nimi będą, zgodnie ze swoją naturą.
Nasze galerie są beneficjentami innego zjawiska – dojrzewającego rynku. Jeszcze 10, 20 lat temu konkurowaliśmy między sobą programem. Sprzedaż była ważna, bo musieliśmy się utrzymać, ale nikt nie liczył na wielkie zyski. Teraz, kiedy przypłynęły pieniądze, praca galerii nie ogranicza się już wyłącznie do opracowywania wystaw. Oferujemy cały serwis, opowiadamy o sztuce, poznajemy kolekcjonerów z artystami, współfinansujemy katalogi, opracowujemy merytorycznie twórczość. Ostatnio też doszły nawet atrakcje towarzyskie, nazywam to „zwrotem gastronomicznym”. Średnio dwa razy w tygodniu w Warszawie odbywa się elegancka kolacja organizowana przez jakąś galerię.
Życie towarzyskie kwitnie, konsoliduje się środowisko. To chyba pozytywne zjawisko.
D: Tak, ale ważne są proporcje i żeby nie tracić z oczu tego, w czym jesteśmy najlepsi, a nie jest to z pewnością gastronomia.
Dla nas kluczowe jest, żeby tę nową energię, która przypłynęła z kapitałem, skumulować i dobrze ukierunkować. Skoro nasi klienci mają potrzebę imprez i spotkań, należy na tę sytuację odpowiedzieć. Jaka jest odpowiednia formuła? To trzeba przetestować. Stąd właśnie inicjatywa targów Warsaw Spring. Zapraszamy 16 wyselekcjonowanych galerii, które pokażą najciekawsze prace swoich artystów z ostatniego czasu. Bez programu kuratorskiego wystaw, bez całego szumu. Tylko pojedyncze prace, eksponowane w galeriach i widownia.
Zapraszacie też zagranicznych gości.
D: Tak, na Warsaw Spring do Warszawy przyjedzie reprezentacja Art Basel, czyli jednych z najważniejszych targów sztuki ze Szwajcarii. Chcemy zaprezentować się sobie nawzajem, lepiej poznać, nawiązać kontakty, bo sytuacja geopolityczna zupełnie zmienia rozmieszczenie punktów ciężkości na mapie Art Worldu. Jestem przekonany, że wkrótce wojna się skończy i nasz region zacznie odgrywać ważną rolę.
J: I to zarówno jeśli mówimy o poziomie artystycznym, jak i samej sprzedaży. Niedawno rozmawiałam z włoskimi kuratorami o Artissimie [międzynarodowe targi sztuki w Turynie – przyp. red.] i usłyszałam narzekania na stagnację. To wielki paradoks, że kiedyś jeździliśmy za granicę obserwować dynamiczny rynek, a teraz okazuje się, że to u nas tętni życie. Więc z jednej strony zależy nam na promocji artystów, nawiązywaniu kontaktów i większej skali, a z drugiej bardzo doceniamy warunki, w jakich się znaleźliśmy. To lokalna sprzedaż daje nam energię do działania.
D: Mamy poczucie, że nasza reprezentacja na liczących się światowych targach jest wielokrotnie większa niż innych państw z regionu. Na wspomnianych Art Basel Polskę reprezentują dwie galerie, aż cztery są na targach Liste, które można uznać za młodszą siostrę Art Basel, równie ważną. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie kraje postkomunistyczne, naszych galerii jest więcej niż całej reszty razem wziętej.
Jak myślicie, skąd wynika ta specyfika? Dlaczego właśnie Polska, a nie na przykład Czechy?
J: Myślę, że z aspiracji. Przez wiele lat pracowaliśmy nad strukturami, które nawet jeśli nie miały silnego zakotwiczenia w ekonomii, były prężne i opiniotwórcze. A kiedy zmieniła się sytuacja ekonomiczna i pojawili się inwestorzy, okazało się, że te struktury są gotowe, żeby działać na nowym poziomie.
D: Dla mnie decydujące są dwa czynniki. Z jednej strony skala. Nasz kraj to 40 mln ludzi, co sprawia, że liczba osób zainteresowanych sztuką jest proporcjonalnie większa niż u mniejszych sąsiadów. Drugi element to historia. Tradycja awangardowej sztuki w Polsce przetrwała wojnę, a później była rozwijana w kolejnych pokoleniach, rozwinęła się też infrastruktura. W każdym mieście wojewódzkim znajdowała się przynajmniej jedna galeria sztuki współczesnej. Wokół tej osi zebrała się całkiem spora grupa ludzi. Wystarczy się przyjrzeć – my, galerzyści i galerzystki, jesteśmy z wykształcenia historykami sztuki i kulturoznawcami, gdyby nie pomysł, żeby założyć galerię, pewnie kuratorowalibyśmy wystawy albo pracowali w instytucjach kultury.
Czy to moment przełomu?
D: Myślę, że sytuację można porównać do transformacji w latach 90. – zachłysnęliśmy się sukcesem, ale już pora powiedzieć: „Proszę państwa, nie wygłupiajmy się, trzeba wrócić do wartości i zacząć je pielęgnować”.
J: Wszyscy wiemy, że teraz w centrum uwagi jest malarstwo. To malarstwo oglądamy na wystawach, malarstwo się sprzedaje. A ja czekam na moment, kiedy pójdziemy o krok dalej i zaczniemy rozmawiać o innych mediach – fotografii, obiektach, kiedy staniemy się bardziej wymagający.
D: A dlaczego kolekcjonerzy są zachowawczy? Bo artyści tacy są. Ten pierwszy krok należy do nas. My musimy zaoferować coś nowego i odważnego. Być może trudnego, ale rozwojowego.
Myślę, że sytuacja w Polsce dziś przypomina to, co działo się na rynku sztuki w Niemczech 30, 40 lat temu. Głęboko wierzę, że rynek nie pójdzie w stronę dosłownej komercjalizacji.
Targi Warsaw Spring rozpoczną się 31 marca, potrwają do 2 kwietnia 2023 r., codziennie od 12.00 do 19.00; warsawspring.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.