Znaleziono 0 artykułów
06.02.2025

„Wczoraj byłaś zła na zielono” – neuroatypowy świat trafia na deski teatru

06.02.2025
Fot. Karolina Jóźwiak

Adaptacja brawurowej autobiograficznej książki Elizy Kąckiej o relacji matki z córką w spektrum trafia w lutym na scenę Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pierwszy spektakl pod nową dyrekcją to fuga na cztery aktorskie głosy – w reżyserii Anny Augustynowicz – o spotkaniu i próbie zrozumienia innego, także w sobie samym.

„Niektóre matki odliczają od urodzin do urodzin. Ja odliczałam od zdania do zdania” – stwierdza narratorka książki o relacji z córką – Rudą. Dziewczynka o ognistych włosach swoim pojawieniem się w życiu młodej matki – najpierw warszawskiej studentki literaturoznawstwa z Lidzbarka Warmińskiego, potem doktorki literatury i pisarki (Kącka: „Znałam koszty rezygnacji z siebie, dlatego tego nie zrobiłam”) – rzuca rodzicielce wyzwanie. Już samodzielne macierzyństwo to w Polsce wyczyn, a Eliza w bonusie otrzymuje jeszcze zetknięcie z tym, co odmienne, choć niby bliskie. Różne, choć tak podobne. Czasem łatwiejsze dla kochającej matki niż dla otoczenia (bo niezrozumiałe i nieprzystające do ustalonych schematów). Jest to wyzwanie mozolnego szukania właściwych ścieżek komunikacji, budowania wzajemnego zrozumienia poza standardowym zestawem gestów. Wielki eksperyment miłości i akceptacji, ostrożna eksploracja nieznanego kosmosu wewnątrz wewnętrznego, gdzie tak trudno się dostać. Z usunięciem na bok diagnozy, która w pewnym momencie się pojawia (jako zdarzenie, nie nazwa), lecz z myślą o człowieku obok. I o sobie, w tej najważniejszej potyczce życia.

Fot. Karolina Jóźwiak

Dla tego doświadczenia Kącka znalazła swój własny, osobny (a jakże) język opisu. Za jego pomocą napisała książkę będącą brakującym ogniwem w zrozumieniu neuroróżnorodnego świata, którego istnienie powoli sobie od jakiegoś czasu uświadamiamy – niektórzy, jak Eliza i Ruda, testują go na sobie. Dzięki spotkaniu autorki z cenioną reżyserką – Anną Augustynowicz, które czujnie zaaranżowała Julia Holewińska (dramaturżka i połowa, obok Wojciecha Farugi, nowej dyrekcji Teatru Dramatycznego w Warszawie), ta fenomenalna książka wchodzi do teatru w adaptacji pisarki i zespołu. Na scenie staje czwórka aktorów: Anna Moskal, Marianna Linde, Karol Wróblewski, Mirosław Guzowski i skrzypaczka, Maria Wieczorek. Staje, by pokazać Elizę i Rudą w ich cudownej, choć nie zawsze łatwej unikalności.

Anna Augustynowicz: Jak zrozumieć innego

– Moją fascynacją jest język narracji – mówi Anna Augustynowicz, wybitna reżyserka teatralna, w latach 90. pionierka europejskiej dramaturgii na polskiej scenie, laureatka Paszportu „Polityki” i wielu innych nagród. – To właśnie poprzez język następuje rozpoznanie Elizy, bohaterki naszego przedstawienia. Ona nas prowadzi i z nią wchodzimy w przestrzeń książki. Nie jest to historia linearna, ale jak mówi sama autorka – fuga czterogłosowa, w której aktorzy przejmują od siebie nawzajem narrację, tworząc afabularne „ćwiczenia”.

Przedstawienie skonstruowane jest jak utwór muzyczny, w którym naprzemiennie pojawiają się różne motywy i głosy. Kształtowane właśnie od strony języka, ponieważ dla reżyserki to język jest najbardziej istotny w komunikacji aktora. 

– W „ćwiczeniach” wykraczamy poza język – stwierdza Augustynowicz. – Eliza, narratorka, poprzez język próbuje wejść w przestrzeń innego. Nieobecnego innego, który „nie ma mowy”, bo postać Rudej jest paradoksalnie silnie obecna poprzez brak języka. A język staje się w doświadczeniu na scenie tyleż narzędziem, co przedmiotem badania w przestrzeni „laboratorium” na Małej Scenie Teatru Dramatycznego.

Fot. Karolina Jóźwiak

Jak dodaje Eliza Kącka, spektakl na swój własny sposób powtarza gest zawarty w jej książce. – Rozmawiając z Anną na próbach, zrozumiałam, dlaczego eksploatujemy tu w wyjątkowym stopniu samą książkę, a nie napisany na jej podstawie tekst – mówi. – A dzieje się tak, ponieważ potraktowaliśmy „Wczoraj...” jako laboratorium relacji – i to nie tylko matki z córką, bo role nie są tu sztywno zdefiniowane. W książce chodzi o formowanie dialogu z osobą, która czasami go odmawia, ale przede wszystkim o pokazanie, czym jest inność rozmawiająca z drugą innością. I o rozpoznanie inności w sobie. W jakimś sensie to temat, który przekracza horyzont mojej bezpośredniej relacji z dzieckiem i wkracza na szersze terytorium. 

– Ciekawi mnie inność – mówi Augustynowicz. – W większym stopniu niż wyreżyserowanie przedstawienia jako takiego. Tajemnica innego, zdolność aktora do przymierzania cudzej duszy i odkrywania potencjału inności w sobie. Próbujemy znaleźć narzędzia do przedstawienia przestrzeni innego. Innego – nieobecnego na scenie dramatu, który nie ma zdolności mimetycznych i nie może zagrać w powszechnie znane gry. Proces jest naszą fabulacją na ten temat. Nie wiadomo, w jakim stopniu my przeglądamy się w innym, a w jakim energia innego przyciąga i kształtuje nas. Ta relacja jest dla mnie pasjonująca: ciekawość inności i obawa przed nią. Obawa, że możemy raptem ujrzeć ją w sobie. 

Teatr jako poligon doświadczalny

W opisie spektaklu przygotowywanego przez Annę Augustynowicz znajduję podtytuł: „Ćwiczenia z pamięci poprzecznej niechronologicznej” (za powieścią). Jak tłumaczy reżyserka, chodzi o to, że wraz z aktorami konstruują świat sceniczny z wybranych fragmentów książki Kąckiej. 

– To impulsy, które każdemu z nas wydały się kluczowe dla powieści, własne intuicje. – wyjaśnia Anna. – Aktorzy mieli pozostawioną swobodę w doborze fragmentów, które chcą wypowiedzieć na scenie. „Ćwiczenia…” pozwoliły roztrenować każdemu własną pamięć emocjonalną i wejść w przestrzeń pamięci Elizy. Narratorka przywołuje pamięć w czasie skondensowanym. Bohaterka rozpisana na głosy istnieje na scenie w kilku czasach równocześnie. To próba podążania za nią w galopadzie myśli, w przestrzeni jej dynamicznej wyobraźni. Idąc za Elizą i podążając za sensem przez nią tworzonym, odkrywamy istotę rzeczy – niemożność wniknięcia do końca w przestrzeń innego.

Fot. Karolina Jóźwiak

Sama Eliza te aktorskie decyzje, który fragment wygłosić na scenie, nazywa wyborami wrażliwościowo-mentalnymi, nie zaś takimi, w przypadku których aktor brałby to, co pasuje do jego/jej płci, wieku, wyglądu. 

 Dopiero kiedy Ania dopuściła mnie do prób, zorientowałam się, że w tym spektaklu Rudą może być każdy ­– mówi pisarka. – I to się rzeczywiście dzieje! Nastąpił demontaż person scenicznych. W tym sensie, że raz ktoś jest matką, a chwilę później córką. Moja książka, która jest poligonem doświadczalnym, robi z tej czwórki aktorów także poligon doświadczalny. 

Eliza Kącka: Tożsamości w gabinecie luster

„Lustra, odkąd pamiętam, magnetyzowały” – pisze Kącka, przywołując tajemniczą więź córki z lustrzanym światem. I dalej: „Lustra wyciszały ją i wiązały rozproszoną lub wycofaną uwagę w stan nowego skupienia, ekstazy wpatrywania się. (…) Pozowała, ale to pozowanie nie miało nic wspólnego z minkami starszych dziewczynek potwierdzającymi swój urok. Ona potwierdzała się w istnieniu”.

– Pytanie: co znaczy spojrzenie w lustro? – pyta Augustynowicz. – Przyglądając się sobie, można oderwać wizerunek ciała od własnej otchłani. Można zawiesić się w pustce, ale, co gorsze, w niej utknąć. Kiedy lustrem jest drugi człowiek, włącza się rodzaj zabezpieczenia przed „osunięciem w mrok, wejściem w ciemność”. To obecność innego, który przegląda się w nas, buduje relacje wzajemności, pozwala grać w społecznym teatrze, współtworzyć świat. Ruda została pozbawiona w dużej części takiej możliwości. Stawiamy pytanie, jak inność ma się wobec tak zwanej normy. Gdzie przebiegają granice, które są delikatne, niemal niezauważalne? Autorka daje bogatą materię do refleksji na temat współczesnego społeczeństwa, w którym coraz częściej jedna inność w drugiej nie umie, nie chce, a być może nie jest zdolna się przejrzeć.

Z kolei pisarka wspomina o „myśleniu lustrem”. – Nie tylko takim lustrem, w którym się bezpośrednio widzi siebie, ale też znacznie bardziej skomplikowanym układem luster tożsamościowych – wyjaśnia. – Coś takiego dzieje się za każdym razem, kiedy człowiek spotyka się z innym. Powstaje niejako „gabinet luster”. A w tym przypadku staje tu do gry lustrzanej inny „do potęgi drugiej”, ponieważ gada i myśli jeszcze dziwniej, niż możemy się spodziewać i sobie wyobrazić. Bym mogła to wszystko zmieścić w sobie czy w ogóle znieść w sensie życiowym – musiał się we mnie dokonać proces podziału. Ten „inny” wymagał wytworzenia we mnie jakiejś dodatkowej tożsamości, która na tę inność odpowie. Jednym zdaniem: operacja psychologiczna, która następczo stała się operacją literacką. Nauczyłam się znacznie baczniej przyglądać się sobie z zewnątrz, przeprowadzać nie tyle nieustanną autorefleksję, ile permanentną autonarrację: „Teraz widzisz Elizę, która prowadzi to dziecko. Teraz widzisz, że musisz przejść z nim przez tę ulicę. Teraz przechodzimy itd.”.

Fot. Karolina Jóźwiak

Na początku starała się „wyskakiwać z siebie”, żeby wytrzymać opresje rzeczywistości, żeby nie dotykały jej tak komentarze, reakcje innych na nietypowe zachowania dziecka czy problemy komunikacyjne z córką i jej wewnętrznym światem. Jednak w pewnym momencie ta zdolność ekstrapolowała, sama stworzyła scenę. 

– Człowiek sobie wtedy uzmysławia, że opowiada: raz – takie oto swoje ja, do którego nikt nie ma dostępu. Dwa – personę sceniczną, którą sobie wyświetla jako postać biorącą udział w jakiejś akcji. I trzy – jednocześnie wyświetla sobie personę tego innego, który jest tylko częściowo wyświetlalny, wsobny, zatarty. A on pewnie też ma w swojej głowie kolejnych pięć światów. I tak się realizują, ścigają te odbicia tożsamości w kolejnych lustrach.

W skład teatralno-laboratoryjnego działania czy też poligonu doświadczalnego, jak nazywają to twórczynie, wchodzi też przestrzeń dźwiękowa tworzona przez obecną na scenie skrzypaczkę oraz kompozytora Jacka Wierzchowskiego, a także wizja plastyczna, którą buduje scenografia krakowskiego współpracownika reżyserki – Marka Brauna, kostiumy autorstwa Tomasza Armady, znanego zarówno ze świata mody, jak i teatru, oraz wideoprojekcje i światło zakomponowane przez Wojciecha Kapelę.

Każdy ma swój Lidzbark

Pierwszą scenerią wzajemnego poznawania się Rudej i Pingwina (tak mamę nazywa córka) jest rodzinne miasto autorki, a tam – lecznica weterynaryjna na skraju lasu współprowadzona przez jej ojca, ukochanego dziadka dziewczynki. Opisany tam czas pierwszy, dziki, na swobodzie, którą daje mieszkanie na uboczu, wydaje się rajem utraconym, powidokiem świata, gdzie każdy „inny” znajdzie swoje miejsce. Nabiera baśniowego wymiaru, z nieuchwytnym lisem, który znika w pobliskim lesie. Lisem, z którym Rudą, tę dziwną dziewczynkę, łączyła jakby tajemnicza nić porozumienia. Ale potem następuje skok do warszawskiego życia i bolesne zderzenie z realnym, pozbawionym skrupułów światem społecznym.

– Ten Lidzbark dzikich chaszczy, lasu i lisa czy naszych relacji z dziadkami to Lidzbark na poły magiczny, który ja dzięki swojemu dziecku odzyskałam – zamyśla się Eliza. – Natomiast jest jeszcze drugi Lidzbark, gdzie nazbierałam najwięcej trudnych do zniesienia głosów, które usłyszałam jako matka. To Lidzbark, który mi powiedział, że jak to tak – samotna matka? Pamiętam całe litanie porad od tych‚ którzy wiedzą lepiej („Dziecko nie ma żadnych poważnych problemów, gwarantuję pani, po prostu brakuje mu taty”, „Nie może pani za dużo oczekiwać”, „Ty jesteś za bardzo emocjonalna, dziecko wymaga trzeźwości”… itd., itp.). Paradoks polega na tym, że ten Lidzbark był znacznie trudniejszy do przetrwania niż Warszawa, w której się można schować. Krótko mówiąc, są dwa Lidzbarki. Od Lidzbarka leśnego ciężko mi było się oderwać, a ten społeczny wypłoszył mnie z Lidzbarka.

Każdy ma swój Lidzbark, komentuje reżyserka i dodaje: – Próbujemy stawiać pytanie, otwarte i skierowane do publiczności: w jaki sposób pojawia się w nas możliwość otwarcia na przyjęcie innego? Wydaje się, że to buduje sens naszego spotkania w procesie pracy nad tekstem „Wczoraj byłaś zła na zielono”.

– Ale chyba jeszcze nie padło to, co ważne – mówi na koniec Anna Augustynowicz. – Eliza Kącka – autorka, podnosi swoją relację z innym do godności piękna i dzięki temu RELACJA staje się wartością. Skierowana do siebie nawzajem twórczość dostaje szansę, by przekształcić się we wzajemność.

– Dlatego też spektakl nie „dociska”, nie szantażuje emocjonalnie – stwierdza Kącka. – Chociaż są momenty bolesne, bo i książka jest podszyta bólem, ba, czasem nie tylko „podszyta”. Natomiast spektakl nie wybiera wyprawy na biegun traumy czy cierpiętnictwa, lecz – podobnie jak moja książka – pozostaje przede wszystkim trudną afirmacją. I – jak pięknie powiedział pracujący z nami Tomasz – manifestem innego języka wygłaszanym na scenie (tak to zapamiętałam).

„Wczoraj byłaś zła na zielono”, Reżyseria: Anna Augustynowicz, Tekst: Eliza Kącka, Premiera: 7.02.2025 w Teatrze Dramatycznym im. G. Holoubka w Warszawie

Anna Sańczuk
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. „Wczoraj byłaś zła na zielono” – neuroatypowy świat trafia na deski teatru
Proszę czekać..
Zamknij