Flandria jest jak bombonierka. Nie dość, że pachnie czekoladą, to jeszcze w miastach i miasteczkach skrywa same skarby – wielką sztukę, zapierającą dech architekturę i prostą, satysfakcjonującą kuchnię.
Choć Flandria to kraina historyczna położona na terenie Belgii, Francji i Holandii wzdłuż wybrzeża Morza Północnego, najczęściej określa się tą nazwą Region Flamandzki – północną część Belgii. To dobry cel na krótki wypad dla tych, którzy uwielbiają spacerować i podróże traktują swobodnie. Pobyt we Flandrii można, owszem, zaplanować co do minuty, łącząc ze sobą trasy kolejowe, godziny otwarcia muzeów i poszczególne zabytki, ale można też spędzić go na leniwej włóczędze po klimatycznych uliczkach i zadbanych parkach w kilku najważniejszych miastach regionu.
Co ważne, to dobry cel także na gastroturystykę – smakosze nie będą się nudzić. XVII-wieczne obrazy szkoły flamandzkiej przedstawiające mieszczańskie uczty ani trochę nie kłamały – Belgowie nadal lubią porządnie i syto zjeść, może dlatego, że w tym regionie często pada i bywa chłodno, jak to nad morzem. Pokrzepienie przynosi chociażby doskonałej jakości czekolada, którą można wypić lub zjeść w butikach i cukierniach oraz przywieźć kilka tabliczek w bagażu podręcznym, a także piwo, które w Belgii zdecydowanie króluje wśród trunków. W barowych menu warto wypatrywać takich gatunków jak flamandzkie Red Ale, Strong Golden Ale, lambik, kriek czy piwa trapistów – każde z nich ma specjalną szklankę, która pozwala zachować jego właściwości i podkreślić smak.
Spacerując, mamy szansę natknąć się na kuszący street food w postaci pachnących już z daleka gofrów z kremem speculoos lub czekoladą czy gorących frytek z majonezem. Przy ulicznych stoiskach, zwłaszcza w pobliżu głównego placu, targu czy portu, sprzedaje się świeże ostrygi w parze z kieliszkiem zimnego białego wina, do konsumpcji na stojąco.
Większy głód zaspokoi carbonade Flamande (po flamadzku stoverij), czyli pożywny gulasz wołowy z piwem, musztardą i cebulą, zagęszczany chlebem lub piernikami i podawany, a jakże, z frytkami. Waterzooi to z kolei gęsta zupa rybna (lub z kurczakiem) z warzywami i białym winem, zaciągana żółtkiem i śmietaną i wręcz stworzona do zagryzania bagietką. Ryb i owoców morza jest tu w restauracjach i sklepach sporo, a do najpopularniejszych, oprócz ostryg, należą małże, langusty, węgorze, sola i śledzie. Te ostatnie można odkryć na nowo, zwłaszcza gdy odwiedzi się Flandrię w sezonie na matiasy (na początku lata). Młode, dziewicze śledziki są srebrzysto-różowe. Schowane w białej miękkiej bułce razem z posiekaną cebulką sprzedaje się na targach.
Antwerpia. Moda, diamenty i ciastka
To jedno z najładniejszych miast w Belgii i tutejsza stolica mody. Znajdziemy tu wiele ciekawych sklepów sieciowych, również tych niedostępnych w Polsce, a także setki małych butików z niezależną modą i dizajnem oraz sklepów vintage.
Na wstępie przybywających do Antwerpii urzeka jednak dworzec. Monumentalna Kolejowa Katedra łączy w sobie przepych neobaroku i elementy nowoczesne. Co ciekawe, klasyczna kamienna fasada połączona została ze szkłem i stalą ponad 100 lat temu. Gdy uda się już oderwać wzrok od sklepienia, warto skierować się ku Staremu Miastu. To tam miejskie uliczki mają najwięcej uroku, a pomiędzy nimi kryją się trzeciofalowe kawiarnie, butiki i muzea.
Warto odwiedzić The MoMu, czyli muzeum mody, a także dom Rubensa, który mieszkał i tworzył w Antwerpii przez większość życia. Najstarszym budynkiem w mieście jest średniowieczny i bardzo malowniczy zamek Het Steen, zbudowany około 1200 roku. Wrażenie robi także port, drugi co do wielkości w Europie. Miał ogromny wpływ na rozwój miasta, które w XIV wieku było najbogatszym ośrodkiem handlowym i finansowym na Starym Kontynencie.
Na herbatę i ciastka jak z przyjęcia u Marii Antoniny warto wstąpić do pudrowo-różowej cukierni Domestic Cuisinette. W wiekowej piekarni Goossens można skusić się na charakterystyczną dla Flandrii bułkę najeżoną czekoladą lub ciastko francuskie z masą frangipane. W Chez Fred, przytulnym i bezpretensjonalnym bistro z kuchnią belgijską, zjemy mule z frytkami, krokiety krewetkowe, langustynki czy stoverij.
Co przywieźć z Antwerpii oprócz nowej garderoby i gadżetów do domu? Czekoladki lub ciastka w formie małych rączek, które są jednym z symboli miasta, podobnie jak diamenty. Aż 80 procent wszystkich światowych diamentów przechodzi przez antwerpski port. Sklepów jubilerskich jest tu więc mniej więcej tyle, ile tych z czekoladą.
Brugia. Podróż w czasie
Stety lub niestety, to jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc w Europie, dlatego wizyta w Brugii może być najbardziej udana poza sezonem i tuż po weekendzie. Warto spróbować, bo wystarczy zboczyć z najpopularniejszych ulic, żeby zatopić się w tym klimatycznym zakątku Belgii. Średniowieczne, poprzecinane kanałami miasteczko o oryginalnym układzie ulic i zachowanymi całymi dzielnicami kamiennych domków i kolorowych kamienic robi bajkowe wrażenie. To kolebka malarstwa flamandzkiego, mieszkali tu i tworzyli m.in. Jan van Eyck i Hans Memling. Na spacer można wybrać się do pełnej gotyckich kamienic dzielnicy kupców (zaczynając od placu przy Vlamingstraat 35) czy na otaczające Stare Miasto zielonym pasem wały poprzetykane starożytnymi bramami wjazdowymi i wiatrakami.
Jeśli akurat kropi deszcz, z pomocą przychodzą małe, kuszące butiki – Juttu, Mais Oui czy Goûts et Couleurs, w których można się schować i przebierać wśród belgijskich, holenderskich i skandynawskich marek wnętrzarskich, kosmetycznych i modowych. Jak przystało na turystyczne miasto, Brugia pełna jest restauracji z kuchnią lokalną, ale często zbyt drogą i niezbyt smaczną. Wśród konceptów restauracyjnych wyróżnia się L.E.S.S., lokal z azjatyckim twistem i wspaniałym wystrojem, gdzie spróbować można zarówno najlepszego francuskiego Comté, jak i hiszpańskich croquetas i turbota po kantońsku.
Gandawa. Spacer, koncert i piwo
Zwana Florencją Północy, kompaktowa, uniwersytecka urocza Gandawa nie jest tak zatłoczona jak Brugia, a stanowi prawdziwą ucztę dla oczu. Wzdłuż kanałów i mostów można wędrować bez końca, podziwiając flamandzką architekturę, ozdobne kamienice z wykuszami i ornamentami przeplatające się z kamiennymi domami i nowoczesnymi budynkami kultury.
Na uwagę zasługuje nie tylko starówka, lecz także dzielnica Patershol, zwana kulinarnym sercem miasta, oraz dwa średniowieczne beginaże z niską, porośniętą bluszczem bieloną zabudową. W parku Citadel można zanurzyć się w zieleni (a jesienią w odcieniach złota i czerwieni), a potem w sztuce współczesnej, bo w samym jego środku mieści się muzeum S.M.A.K. mieszczące dużą kolekcję dzieł mistrzów gatunku.
Wędrówki po Gandawie można osłodzić sobie pudełkiem cuberdons, czyli malinowych nosków z cukru, z twardą skorupką i miękkim wnętrzem, które z drewnianych wózków sprzedawane są na Groentenmarkt. Na placu zjemy też frytki w ekskluzywnym wydaniu (frites atelier), kupimy drożdżowe bułki z czekoladą, gofry i praliny.
Tuż obok, zaraz przy kanale, znajduje się pub z największym wyborem piwa w mieście, Het Waterhuis aan de Bierkant. Na kufel można wpaść również na dziedziniec pobliskiego muzeum Huis van Alijn, gromadzącego nostalgiczne wzornictwo użytkowe minionych epok. Nieopodal, ukryty w ciasnej i nieco strasznej uliczce, znajduje się też wyjątkowy klub jazzowy Hot Club Gent.
Bruksela. Frytki i secesja
Formalnie stanowi odrębny region stołeczny i nie przynależy do Flandrii, ale z Gandawy, Antwerpii i Brugii jest tu rzut beretem.
Jak przystało na stolicę Unii Europejskiej, Bruksela pełna jest poważnych instytucji, ale zarazem zaskakuje pięknem, wysmakowaniem i luzem, przejawiającym się nie tylko w słynnej figurce siusiającego chłopca. Na La Grand Place zachwycają gotyk, renesans i barok flamandzki, a strzelisty ratusz i kamienice ociekają złotem i zdobieniami. Secesja pyszni się w różnych zakątkach miasta – wystarczy przejść się do Ixelles, zahaczyć o Rue Royale i plac Ambriorix.
Uciechę dla ducha zapewnią bogate zbiory stołecznych muzeów – Królewskie Muzea Sztuk Pięknych czy Dom Victora Horty, który pozwala zrozumieć istotę brukselskiego art nouveau.
Istotę belgijskich frytek z majonezem można z kolei pojąć, ustawiając się w kolejce do Chez Antoine na placu Jourdan, a potem przejść do parku Leopolda i zjeść je z widokiem na parlament. W Brukseli jest masa restauracji serwujących klasyczną lokalną kuchnię w eleganckim, nieco staroświeckim wydaniu, jak Les Brigittines czy Le Marmiton. Ta druga mieści się w XIX-wiecznym pasażu Galeries Royales Saint-Hubert, w którym window shopping smakuje lepiej niż gdziekolwiek indziej. Księgarnie, cukiernie i czekoladziarnie, sklepy z rękawiczkami i biżuterią łapią wzrok i wciągają na długo. Trochę miejsca w walizce dobrze jednak zostawić na łupy z targu staroci, który codziennie gości na Place du Jeu de Balle – sztućce stworzone do zdjęć na Instagram, stare książki i ryciny oraz modę vintage.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.