Przedwojenny pensjonat odzyskał blask i stał się jednym z najmodniejszych miejsc na mapie Trójmiasta.
– Gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy ten budynek, a było to zimą 2016 roku, przypominał pustostan. Chwilę wcześniej mieszkała tam tylko jedna rodzina. W części okien były powybijane szyby, a tynk fasady pękał i odpadał – mówi architekt Maciej Ryniewicz, który we współpracy Rafałem Kaletowskim zamienił podupadającą przedwojenną willę w modny gdyński hotel.
Historia budynku sięga międzywojnia. Nie przetrwały informacje o autorze projektu czy właścicielach: – Wiemy tylko, że dawna inwestorka starała się o kredyt na wybudowanie pensjonatu, więc można powiedzieć, że przywróciliśmy budynkowi dawną funkcję – uśmiecha się Monika Domańska, PR manager willi Wincent. Czy przedwojenny hotelik zdążył przyjąć pierwszych gości, tego też nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że najpierw mieściły się tu koszary, a po 1945 roku wnętrza przerobiono na małe mieszkania kwaterunkowe. W ten sposób willa stała się domem dla wielu rodzin. Ostatnia z nich wyprowadziła się trzy lata temu. Dopiero wtedy ruszył gruntowny remont, który przywrócił budynkowi dawną świetność.
Założenie projektantów było jasne: ocalić jak najwięcej z charakteru i detali starej architektury. Oddać prostotę i funkcjonalizm modernizmu lat 30. – Zawalczyliśmy o historyczną klatkę schodową. Była cała drewniana – lite stopnie, poręcz i balustrada. Na podłodze, spocznikach i piętrach dębowa jodełka. Spod wielu warstw olejnej farby odsłonili rysunek nieregularnych słojów i gładkie powierzchnie przez lata bezwiednie rzeźbione dłońmi kilku pokoleń mieszkańców.
– Nie wiemy, jak ta klatka wyglądała oryginalnie, bo nie zachowała się żadna dokumentacja, ale schody zestawione z fakturą ceglanej ściany, odkutej z tynku i pomalowanej na biało, przeszły nasze oczekiwania, wyglądają świetnie – przyznaje z dumą Ryniewicz.
Architektom zależało na połączeniu skrajności: chcieli zachować oryginalną tkankę, lecz jednocześnie stworzyć autorski projekt. Przywołać dawną estetykę, ale już w nowoczesny, wpisujący się w trendy sposób. W efekcie – elementy, materiały czy motywy, które zastali w willi, zostały nie tylko odrestaurowane, lecz także zacytowane w ich autorskich projektach mebli. Np. oryginalne drzwi wejściowe zbudowane z listewek wracają jak echo we frontach współczesnych szaf.
Na pierwszy rzut oka trudno je rozpoznać, bo w oczy rzucają się kolory – groszkowa albo szmaragdowa zieleń, piaskowa żółć, czerwień wpadająca w bordo. Te odcienie pojawiają się też w obiciach mebli i kolorach ścian, i nie mają nic wspólnego z historyczną wizją.
– Chcieliśmy przełamać biel ścian i szarość lamperii, wprowadzając do środka trochę koloru wciąż tak rzadko spotykanego we wnętrzach mieszkań. Wybraliśmy kilka barw, które przewijają się w całym budynku – za każdym razem w innych proporcjach i zestawieniach. Dzięki temu wszystkie pokoje i apartamenty mają swój unikalny charakter. Wytraciliśmy powtarzalność tak charakterystyczną dla hoteli – mówi Ryniewicz. – Zależało nam bowiem, by stworzyć wrażenie, że ta przestrzeń jest mieszkaniem, a nie hotelem czy pensjonatem. Dlatego każde z 24 wnętrz ma autorsko zaprojektowane meble i imponującą kolekcję vintage’owego wzornictwa – zaznacza.
Białe lampy-kule, fotele z lat 60., modernistyczne komódki czy owalne stoliki kawowe: – Na te rzeczy polowaliśmy w internecie, właściwie wszędzie – na OLX-ie i portalach typu Patyna czy Yestersen. Szukaliśmy konkretnych modeli, które pasowałyby do naszego projektu.
Jednym z najciekawszych obiektów tej wyjątkowej kolekcji jest fotel z rogami, który stoi w apartamencie na trzecim piętrze. To wierna replika kultowego projektu autorstwa prof. Edmunda Homy: – Gdy szukaliśmy czegoś lokalnego, co wpisuje się w modernizm, ale też głębiej – w lokalną historię, trafiliśmy na wyjątkowego projektanta.Do modernistycznej Gdyni Homa przeprowadził się z wyboru, zaraz po studiach. Najpierw projektował lokalne neony i witryny, później zaczął karierę na gdańskiej ASP. W latach 60. pracował dla Fabryki Mebli w Gościcinie. Specjalizował się w siedziskach. I choć odnosił międzynarodowe sukcesy, do końca życia mieszkał właśnie w Gdyni: – Nasze rogate krzesło to prawdziwa perełka. Prawdopodobnie jest jedynym egzemplarzem w Polsce – podsumowuje z dumą Ryniewicz.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.