Język to nie tylko zasady gramatyczne, choć te są niezwykle ważne. Jest narzędziem do opisu świata, a nawet do jego tworzenia – wystarczy nazwać nienazwane, by zaczęło istnieć. Dlatego pojedyncze słowa, a nawet przyimki są tak istotne. Jak posługiwać się językiem z odpowiednią wrażliwością, zwłaszcza w tak trudnym dla naszych ukraińskich sąsiadów czasie?
Wojna w Ukrainie to ważna lekcja wrażliwości. Już w pierwszych dniach ataku Rosji na naszych wschodnich sąsiadów w mediach szybko zaczęły pojawiać się informacje na temat właściwego użycia przyimka opisującego miejsce rozgrywającej się tragedii. Wojna „w”, a nie „na” Ukrainie podkreśla „samoistność polityczną danego obszaru” – jak już kiedyś pisał językoznawca, prof. Mirosław Bańko z Uniwersytetu Warszawskiego w Poradni Językowej PWN. Chodzi o podkreślenie niepodległości, integralności i niezależności Ukrainy, bo zwykle przyimek „w” łączy się z państwami, natomiast „na” z nazwami ziem czy regionów. Dlaczego przywykliśmy popełniać ten błąd? To zaszłość historyczna. Mogłoby się wydawać, że to tylko przyimek, jednak to ważna kwestia nie tylko w języku polskim. Jak piszą na swojej facebookowej stronie „Językowe kontrowersje”: „Z zasady w odniesieniu do państw w językach rosyjskim i ukraińskim również używamy przyimka »w« (Polsce, Ukrainie, Rosji). Wszelkie wyjątki od tej zasady powstały w związku z historią danego obszaru albo na zasadzie analogii. Tak też było z Ukrainą, która była przez wiele lat obszarem zależnym. Jeśli chcemy symbolicznie wyrazić wsparcie, powinniśmy stawiać świadome użycie języka nad wolno aktualizujące się zasady słownikowe”. Zwracają też uwagę, że w swoich przemówieniach prezydent Rosji Władimir Putin zawsze mówi „na Ukrainie”.
„Ukrainiec” czy „pochodzący z Ukrainy”?
Wiele osób w Polsce może odczuwać dyskomfort, używając słów „Ukrainiec” i „Ukrainka”, mając poczucie, że mają pejoratywny wydźwięk. – Mam w swojej klasie… no właśnie, nigdy nie powiem „Ukraińca”, tylko „chłopca z Ukrainy” – mówi nauczycielka jednej z lubelskich podstawówek. Dziś, w związku z sytuacją, która wymaga od nas większej wrażliwości, próbujemy obejść językową niezręczność – mówimy albo piszemy „mieszkańcy Ukrainy”, bo brzmi bardziej elegancko i nie kojarzy się z nisko opłacanymi zawodami. Tymczasem „Ukrainiec” czy „Ukrainka” to taki sam wyraz, jak „Szwed”, „Francuzka” czy „Włoszka”. – Język zależy od jego użytkowników. Im więcej ludzi zaczyna mówić w określony sposób, tym szybciej wchodzi to do słownika. Wiem, że słowo „Ukrainiec” ma w języku polskim negatywne konotacje, natomiast jedyne, co możemy w tym kontekście zrobić, to poczekać, aż sytuacja na zawsze zmieni jego postrzeganie. Już powoli ma to miejsce, bo pomoc dla nas jest czymś, czym każdy Polak chce się dziś chwalić – mówi Yulia Krivich, mieszkająca w Polsce ukraińska artystka wizualna i fotografka, która od dawna zwraca uwagę na problematyczne kwestie językowe. (O „w Ukrainie” mówiła już w 2019 r., organizując happening przed warszawskim Dworcem Zachodnim, natomiast po tym, jak w lutym 2022 r. Rosja zaatakowała Ukrainę, ponowiła swój apel o uważne stosowanie przyimka „w” podczas relacjonowania wydarzeń w jej rodzinnym kraju za pośrednictwem swoich mediów społecznościowych). Warto dodać, że również prof. Jerzy Bralczyk postuluje, by „w miarę możliwości życzliwie używać słowa »Ukrainiec«”.
Określenie „doświadczenie emigracji” nie przypina łatki na zawsze
Yulia od 11 lat mieszka w Polsce. Gdy rozmawiamy o tym, co jeszcze sprawia jej ból, gdy pada z ust Polaków, wspomina o kwestii imigracji. – Nie wszyscy [Ukraińcy mieszkający w Polsce – przyp. red.] zgadzamy się z określeniem „emigrant” i „emigrantka”. Wolimy mówić o doświadczeniu emigracji, bo jest to jedno z wielu doświadczeń, które w życiu przeżyliśmy. Osobiście, jeśli już, czuję się bardziej postemigrantką. Chodzi o to, żeby nie przypinać ludziom łatek do końca życia. Mówmy więc „doświadczenie emigracji” – uczula artystka. – Unikajmy też takich słów, jak „konflikt”, a tym bardziej „kryzys” – kryzys mogą mieć co najwyżej mężczyźni w wieku średnim – dodaje. Gdy sugeruję, że najprawdopodobniej podświadomie chcemy unikać strasznego słowa „wojna”, punktuje: – Nie wolno od niego uciekać. W Ukrainie uciekaliśmy od niego przez lata, odkąd zaczęła się wojna na Donbasie. U nas nazywana była „konfliktem” albo wręcz „operacją terrorystyczną”. Wiemy, do czego to doprowadziło, dlatego dziś głośno krzyczymy, że jest to wojna, wojna w Europie Wschodniej, która podważa pokój na całym kontynencie – mówi Krivich.
Słowa mają moc
Prowadząc rozmowy na temat wojny, warto być maksymalnie uważnym i zaakceptować to, że nawet zwykłym pytaniem o samopoczucie możemy sprawić niepotrzebny ból mimo dobrych intencji. – Nie pytaj: „jak tam?”, „jak się czujesz?”. Jak może czuć się osoba, która ma rodzinę w kraju, w którym toczy się wojna? Moje emocje przeszły od pierwszego dnia przez całą skalę: była histeria, panika, lęk, złość, nienawiść, motywacja, chęć działania, znowu złość i smutek – mówi Yulia. Jak według niej powinno brzmieć pytanie okazujące troskę? – Na przykład: „Czy twoja rodzina jest bezpieczna?” – odpowiada i tłumaczy, że właściwe będą też zdania wspierające, takie jak „Jestem dla ciebie, gdybyś mnie potrzebowała, chciała porozmawiać”.
Yulia porusza jeszcze jedną ważną kwestię. – Nagle wszyscy stali się politologami i ekspertami od strategii wojennych. Po prostu nie mogę tego wytrzymać. Moi przyjaciele z Ukrainy czują podobnie. Wiem, że taka jest natura ludzka, ale warto przy tych wszystkich dyskusjach zwracać uwagę, czy obok nie stoi osoba bezpośrednio zaangażowana. Chyba na te rozmowy jest dla nas po prostu za wcześnie. Nie chcę tego, ze swojej perspektywy, nazywać traumą. O tym mogą mówić ludzie, którzy są teraz w Kijowie i muszą chować się w schronach. My, Ukraińcy i Ukrainki w Polsce, przeżywamy co najwyżej bardzo duży stres – mówi.
Artystka jest współautorką projektu „Słownik – otwarty stół o migracji”, który cyklicznie prowadzi w Świetlicy Nowego Teatru razem z pochodzącą z Donbasu i mieszkającą w Polsce od półtora roku Oleną Apchel. – To słownik różnych pojęć, opisujących doświadczenie migracji, które na żywo tworzą osoby z różnych krajów z różnymi przeżyciami. Każdy przynosi swoje słowa na spotkanie i rozmawiamy o nich przy okrągłym stole, nawiązując w ten sposób do najważniejszych politycznych debat. Sama mam wiele słów związanych z moim osobistym doświadczeniem migracji, np. słowo „przynależność”, które wiąże się z otrzymaniem przeze mnie Karty Polaka. To słowo bardzo długo mnie drażniło, bo przez całe życie chciałam wyjechać z Ukrainy i studiować na ASP w Warszawie, mimo że z kulturą i Polską jako krajem nigdy nie miałam styczności. Nie znałam nawet języka, tymczasem na egzaminie w Charkowie opowiadałam o historii Polski i śpiewałam jej hymn – wspomina artystka. Gdy pytam Yulię, jakie słowo jest teraz dla niej szczególnie ważne, odpowiada niemal bez namysłu: – Solidarność.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.