Zbigniew i Anna są dziadkami od siedmiu lat. Jak podkreślają, kochają wnuczkę i czują się zaangażowani w jej wychowanie, ale nie zamierzają ulegać presji i podporządkowywać młodszemu pokoleniu swojego dotychczasowego życia. – Jeśli dziadkowie czują realizację w wypełnianiu tradycyjnej roli, to wspaniale, jeśli nie, nie powinni tego robić, podobnie jak nikt nie może od nich tego oczekiwać – mówi Anna. – Mamy przed sobą kilka, może 10 lat, we względnym zdrowiu. Możemy ten czas wykorzystać na wiele różnych sposobów – dodaje Zbigniew.
Zbigniew i Anna są dziadkami od siedmiu lat. Jak podkreślają, kochają wnuczkę i czują się zaangażowani w jej wychowanie, ale nie zamierzają ulegać presji i podporządkowywać młodszemu pokoleniu swojego dotychczasowego życia. – Jeśli dziadkowie czują realizację w wypełnianiu tradycyjnej roli, to wspaniale, jeśli nie, nie powinni tego robić, podobnie jak nikt nie może od nich tego oczekiwać – mówi Anna. – Mamy przed sobą kilka, może 10 lat, we względnym zdrowiu (…). Możemy ten czas wykorzystać na wiele różnych sposobów – dodaje Zbigniew.
Jak wspominają państwo dzień urodzenia wnuczki?
Z: Bardzo dobrze, już w dniu, kiedy dowiedzieliśmy się, że Joasia jest w ciąży, czułem się bardzo szczęśliwy. Mogę nawet powiedzieć, że czekałem na ten moment od wielu lat. Chciałem, żeby nasza rodzina rosła. Dzieci wnoszą radość.
A pani?
A: Przyznam, że byłam zaskoczona. Kiedy Joasia pokazała mi USG, jeszcze bez słów, w pierwszym momencie pomyślałam, że ma rozpoznanie jakiejś choroby. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że jest w ciąży, więc ta nowina była radosna dwa razy bardziej.
Po kilku miesiącach pojawiło się dziecko. Czy zaangażowaliście się państwo w pomoc?
A: Zabraliśmy do siebie psa na kilka tygodni, żeby odciążyć Joasie i Kubę, jeszcze przed porodem. Później odwiedziliśmy Joasię i Zosię w szpitalu, byliśmy w stałym kontakcie.
Z: Nie było potrzeby, żeby udzielać się bardziej. Zosią była malutka, ciągle przy matce, karmiona piersią. Domem, zakupami zajmował się Kuba.
A: Zresztą, cały czas byliśmy i jesteśmy aktywni zawodowo. Kiedy urodziła się Zosia, czyli 7 lat temu, pracowaliśmy 5 dni w tygodniu. A po sześćdziesiątce to daje w kość.
Kiedy po raz pierwszy opiekowaliście się państwo Zosią sami?
Miała już kilka miesięcy, raczkowała. To była godzina, może dwie. Joasia musiała coś załatwić, Kuba akurat był w podróży służbowej. Poprosiła, więc zgodziłam się, ale pamiętam, że trochę ze sobą walczyłam.
Dlaczego?
A: Bo to duża odpowiedzialność. Owszem, wychowywałam dziecko, ale takim malutkim zajmowałam się przeszło 30 lat temu. Miałam inną sprawność, refleks. Teraz dokuczają mi problemy ze stawami, moje ręce są znacznie słabsze. Czasami mam bóle.
Z: W dodatku współcześni rodzice na wszystko mają swoje teorie – nosić tylko w chuście, podnosić w określony sposób. I to jest deprymujące. Kiedy na działce chciałem pójść z wnuczką na spacer, cały czas byłem strofowany. W końcu straciłem zapał.
W regularną pomoc włączyli się państwo dopiero wtedy, kiedy Zosia poszła do żłobka.
A: Tak, potrafiła chodzić, komunikować się. Nie była już taką kruchą istotką, a my czuliśmy się pewniej. Ten czas był dla nas bardzo cenny. Obserwowanie, jak szybko się rozwija, było bardzo wzruszające.
Z: Odbieraliśmy Zosię ze żłobka raz w tygodniu, w piątek, i proszę sobie wyobrazić, że na przestrzeni tego tygodnia zmieniała się jej twarz albo sposób mówienia, albo zabawy. Rosła w oczach.
A: Mieliśmy też swoje zwyczaje – ulubione miejsce w parku, drożdżówka po drodze.
Z: Lepiej o tym nie opowiadaj, bo to przecież zakazane.
Co ma pan na myśli?
Z: Rodzice mają swoje zasady – słodycze tylko w weekend. Cytrusów nie wolno, bananów też nie. A jeśli jabłka, to tylko ekologiczne. Szkoda słów, dziadkom nawet nie wolno kupić ciastka.
Zosia widzi, jak inne dzieci pałaszują lody, a ja mam jej odmawiać, choć nie widzę w tych lodach nic złego.
Czuje się pan ograniczany?
Bardzo.
Ale przecież chodzi o dobro dziecka. W ten sposób można uniknąć nawykowego sięgania po cukier, alergii pokarmowych.
Z: Wcale nie jestem pewien, że żelazne zasady to jest metoda. Nie da się kontrolować całego świata.
Wróćmy więc do państwa piątkowych spotkań z wnuczką. Czy Zosia u państwa nocowała?
A: W żłobku nie, była jeszcze za malutka. Budziła się często w nocy z powodu kolek. Myślę też, że była bardzo przywiązana do mamy, tęskniłaby.
Może na początku, tak samo jak w żłobku, ale z czasem uznałaby nocowanie u dziadków od czasu do czasu za normę. Rodzicom, którzy pracowali i wychowywali malutkie dziecko, takie wsparcie na pewno bardzo by pomogło.
Z: Być może, ale są dorośli i zdecydowali się na swoje rodzicielstwo samodzielnie. Nikt z nami nie konsultował, czy chcemy zostać dziadkami i w jakim zakresie mamy być pomocni, dlatego chciałbym podkreślić, że chociaż bardzo kochamy Zosię i czasem się nią zajmujemy, to oczekiwanie, żebyśmy nagle przeszli na emeryturę i przeorganizowali całe życie, jest nieuprawnione.
Czują państwo taką presję ze strony córki i zięcia?
Z: Może nie mają aż takich oczekiwań, ale Joasia i Kuba często sięgaliby po naszą pomoc, nie zastanawiając się nad tym, czy to nie zaburza naszego życia. Przy dobrych wiatrach mamy przed sobą kilka, może 10, lat we względnym zdrowiu i wiem, co mówię, bo jestem lekarzem. Możemy ten czas wykorzystać na wiele różnych sposobów.
A: Drażni mnie, że świadczenie dla mam, które mają wrócić na rynek pracy po urlopie macierzyńskim, nazywane jest „babciowe”, choć oficjalnie ten program nazywany jest „Aktywna Mama” albo „Aktywny Rodzic”. Babciowe zrzuca odpowiedzialność na starsze pokolenie, które ma rzucić wszystko i wykonywać nieodpłatną pracę.
Mają państwo apetyt na życie.
Z: Tak i wnuczka, tak samo jak życie rodzinne, są jego integralną częścią, ale obok tej roli mamy też własny świat.
A: Zosią ma teraz 7 lat, chodzi do szkoły, przyjęliśmy więc zasadę, że odbieramy ją raz w tygodniu, spędza z nami regularnie kilka godzin w tygodniu. Nie wiem, czy to dużo, czy mało. To jest pewnie względne.
Ale latem, kiedy zrobi się ciepło i będziemy chcieli spędzać większość czasu na działce pod Warszawą, ten wymiar czasu się zmieni. Nie wiemy jeszcze jak, nie rozmawialiśmy o szczegółach.
Z: Swoją drogą ciekawe, że drudzy dziadkowie Zosi, którzy mieszkają na Śląsku, są praktycznie zwolnieni z obowiązków rodzinnych. Święta raz w roku, jakieś wspólne wakacje. Same przyjemności.
Tymczasem my, ponieważ mieszkamy w tym jednym mieście, jesteśmy łatwiejsi do zagospodarowania na co dzień. Nam stawia się oczekiwania – przyjedź, zawieź, siedź w domu przez tydzień, bo Zosia jest chora. Myślę, że to niesprawiedliwe, przedmiotowe postawienie sprawy.
A: Nie chodzi o to, że nie chcemy uczestniczyć w życiu wnuczki. Bardzo chcemy i robimy to, ale wymiar naszego udziału jest inny, niż się tego oczekuje. Tak jakby czasem nie można było wynająć opiekunki i rozwiązać powracającego tematu wyjścia rodziców gdzieś wieczorem.
Jak wyglądają relacje z wnukami u państwa przyjaciół?
A: Niektórzy nie mają wnuków i ci oczywiście nam zazdroszczą. Ale mamy też takich znajomych, których dzieci wyjechały za granicę i spotkania są sporadyczne i to jest zaakceptowane przez dwie strony. Oraz taką znajomą, która jest babcią 7 dni w tygodniu. Przeprowadziła się specjalnie na Mokotów, żeby być blisko dzieci. Zaprowadza wnuczka do przedszkola, potem odbiera, gotuje obiady. Ją to spełnia.
Wygląda na to, że każdy szuka swojego modelu.
A: Myślę, że to kwestia charakteru, potrzeb i rodzaju relacji rodzinnych. Jeśli dziadkowie czują realizację w wypełnianiu tradycyjnej roli, to wspaniale, jeśli nie, nie powinni tego robić, podobnie jak nikt nie może od nich tego oczekiwać.
Czy państwo otrzymali wsparcie od swoich rodziców, kiedy byli młodymi rodzicami?
A: W jakimś wymiarze tak, ale trudno porównywać czasy głębokiego PRL-u ze współczesnością. Kolejki w sklepach, kartki na jedzenie, w takich warunkach wszyscy musieli współpracować, żeby przetrwać. Dziś rzeczywistość rzuca nowe wyzwania, inne są też sposoby spędzania czasu i budowania więzi.
Jaką babcią chciałaby pani być dla Zosi?
A: Nowoczesną, czyli samodzielną babcią, która jest dostępna, ale ma też swoje życie, pracę i przyjaciół. Nie ukrywam, że łatwiej mi jest budować wieź z Zosią teraz, kiedy jest większa, rezolutna i rozmowna. Jeszcze 2–3 lata temu, na etapie jej przedszkola było to znacznie trudniejsze.
Na przykład bardzo lubię wracać z nią do domu i wymieniać się spostrzeżeniami. Wtedy naturalnie chcę jej coś pokazać, gdzieś ją zabrać, przeżywać coś razem z nią. I to jest według mnie właśnie rola dziadków – budowanie więzi, a nie wspomaganie rodziców w organizacji życia domowego. Bo, jak już powiedział Zbyszek, Joasia i Kuba są dorośli, podjęli decyzję o tym, żeby zostać rodzicami, i powinni sobie z tym zadaniem poradzić sami.
Z: Ja chciałbym być dziadkiem zadowolonym ze swojego życia. Takim, który opowiada ciekawe rzeczy, ma czas na zabawę i ciało na tyle sprawne, że może w niej uczestniczyć. Jest też w szczęśliwym związku z babcią. Staram się być właśnie takim człowiekiem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.