Znaleziono 0 artykułów
02.09.2024

Wypalenia można uniknąć. Jak wyzwolić się od toksycznej presji sukcesu?

02.09.2024
Wypalenie zawodowe, rodzicielskie i życiowe wiąże się u milenialsów z presją sukcesu (Fot. materiały prasowe)

Nie, wcale nie musisz – twierdzi Mikołaj Marcela, który w swojej książce o wypaleniu radzi, jak wyzwolić się z presji sukcesu. Jego „Nie musisz. Od kultu osiągnięć do wypalonych pokoleń” pokazuje milenialsów jako goniących w piętkę, przebodźcowanych, zmęczonych. Jaką rolę w kształtowaniu naszych postaw pełni edukacja? Jak inaczej wychowywać młode pokolenia? Jak zmienić priorytety? 

Utożsamiasz się z naszym pokoleniem? Identyfikujesz się jako milenials?

Ukształtowały mnie konkretne przemiany społeczne, gospodarcze, kulturowe, edukacyjne. W latach 90., gdy pojawiła się telewizja satelitarna, uczyłem się na przykład angielskiego z kreskówek na Cartoon Network jak wielu moich kolegów. Swoje zrobiły też gry komputerowe i telefony komórkowe. Te zmiany technologiczne to także z pewnością ważne doświadczenie pokoleniowe generacji milenialsów, o czym piszę w „Nie musisz”. Ale bardziej niż z milenialsami identyfikuję się ogólnie z „młodymi pokoleniami”.

Pokoleniami przełomu?

Tak, pokoleniami, które przyglądały się transformacji ustrojowej, obserwowały rozwój kapitalizmu w Polsce, a wraz z nim odczuły ryzyko nagłej utraty pracy, brak stabilizacji, problemy finansowe. Najpierw kryzys bezrobocia, potem kryzys gospodarczy 2008 r. Nasze pokolenie kształtowała utrata pewności. Gdy szedłem na MISH (Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne), wszyscy się łapali za głowę. Nikt nie wierzył, że jako humanista znajdę pracę. Na początku na uniwersytecie na pół etatu zarabiałem mniej niż tysiąc złotych na rękę, a wcześniej trzeba było zrobić doktorat – stypendia były wtedy symboliczne. Nic dziwnego, że ciągle myślałem o czymś dodatkowym – na przykład o jakimś rodzaju pasywnego przychodu. Po tamtych czasach zostało mi to do dziś, jak i wielu milenialsom.

Wzrastaliśmy w przekonaniu, że będzie ciężko, ale damy radę. Pracując, osiągniemy sukces.

Tak, przekaz był prosty: jeśli damy z siebie wszystko, osiągniemy sukces. Przerzucono na nas odpowiedzialność, także za porażki. A przecież nie wszystko od nas zależy. Wzrastaliśmy w kulcie osiągnięć indywidualnych przy jednoczesnym braku zaufania do instytucji. Słyszeliśmy, że nie ma rzeczy niemożliwych. Taką filozofię zaczęli kształtować boomerzy w latach 70. XX w. w Stanach Zjednoczonych, do Polski siłą rzeczy dotarła z opóźnieniem – w latach 90. kultywowała ją generacja X. Dlatego milenialsi wyrośli w przeświadczeniu, że radzą sobie sami – musimy jak najszybciej zacząć pracę, nie powinniśmy liczyć na zabezpieczenia socjalne, powinniśmy za to odkładać na emeryturę od 20. roku życia. Postępująca prywatyzacja, coraz poważniejszy kryzys idei państwa opiekuńczego, brak wsparcia też ze strony rodziny. To prosta droga do wypalenia.

Jak ty sobie z tym radzisz?

Mam mocno anarchistycznego ducha. Wciąż się buntuję, o czym wielokrotnie przekonali się moi zwierzchnicy. Oburza mnie konieczność rozliczania się z osiągnięć – to obciążające, a może nawet poniżające. Choć robię naprawdę dużo, nie uważam, żeby osiągnięcia mnie definiowały. Wiele z moich doświadczeń pokazuje, że my możemy bardzo dużo próbować zrobić, ale jeśli nie mamy szczęścia, wsparcia, nie przebijemy głową muru. 

Mój sposób na radzenie sobie z wypaleniem czy też ryzykiem wypalenia? Próba przedefiniowania priorytetów. Dla mnie ważne jest ułożenie sobie życia tak, żeby mieć powolne poranki – zjeść z żoną śniadanie, iść z psem na spacer do lasu. Robię to, co lubię, jestem otoczony przez osoby, które kocham, z którymi lubię spędzać czas i właściwie na tym się koncentruję, mam czas wolny. To sprawia, że mogę sobie funkcjonować w miarę spokojnie w tym niespokojnym świecie. 

Ta możliwość wypisania się z wyścigu, przynajmniej częściowo, jest przywilejem?

Tak, nie wpisałem się w kulturę zapie*dolu, bo miałem wspierających rodziców, którzy pozwolili mi robić, co chcę. Nie rozliczali mnie z osiągnięć. Posłali do szkoły, która otworzyła mnie na nowe możliwości. 

Naszej wspólnej szkoły – eksperymentalnej podstawówki w Katowicach.

Tak, nasza szkoła była wyjątkowa, trochę w duchu dzisiejszych szkół wolnościowych czy demokratycznych. Wiedzieliśmy na przykład, że tydzień nauki może być czterodniowy, zanim ktokolwiek w Polsce zdołał o tym pomyśleć. Pamiętajmy, że w latach 90., gdy chodząc do szkół, przygotowywaliśmy się do „starej” matury, to o wynikach, testach, ocenach mówiło się mniej niż potem, gdy wszystko zostało poddane rygorom punktów i tabelek. Z czasem celem edukacji uczyniliśmy przygotowanie do egzaminów centralnych, które decydują o przyszłości młodego człowieka w ramach systemu. 

Szukamy na to antidotum od lat – pierwsze projekty, takie jak Summerhill, powstały przecież ponad 100 lat temu, a szkoły demokratyczne pod taką nazwą funkcjonują na świecie od 40 lat. Do tego mamy równie stuletnie rozwiązania, takie jak szkoły Montessori, waldorfskie czy korzystające z planu daltońskiego. Nowe formy edukacji powstają po to, żebyśmy oduczali się myślenia w kategoriach osiągnięć i wiecznej rywalizacji, a zamiast tego zastanowili się nad sensem tego, czego się uczymy. 

Uczysz się odpuszczania od najmłodszego pokolenia twoich studentów? 

Uczę się i od moich studentów, i od mojej żony, która jest zetką. Książkę zadedykowałem żonie i pieskowi, bo on jest moim mistrzem odpoczywania. Ale pamiętajmy też, że zetkom wcale nie jest tak łatwo – studiowanie w innym mieście wymaga teraz większych nakładów finansowych niż za naszych czasów. Zetki może i widzą, do czego doprowadziła kultura zapie*dolu, ale niekoniecznie potrafią się od niej uwolnić, bo to wynik dekad przemian na różnych poziomach: społecznym, ekonomicznym, kulturowym czy edukacyjnym. Moja książka ma tytuł „Nie musisz”, ale to „nie” zostało zatarte. Bo kultura zapier*olu sprawia, że wiele rzeczy musimy. 

Dla wielu z nas zapie*dol stał się sensem samym w sobie. Zadajemy sobie pytanie, kim będziemy, jeśli przestaniemy pracować, co będzie, gdy sukces zawodowy przestanie być wyznacznikiem naszej wartości. 

Wtedy będziemy potrzebować zupełnie innego systemu edukacji. Nasz system edukacji jest pracą, która przygotowuje do prawdziwej, dorosłej pracy – najemnej, podległej, wykonywania poleceń, trochę biurowej, trochę administracyjnej, trochę jak w XIX, trochę jak w XX w. A wszystko wskazuje na to, że nie zatrzymamy procesu robotyzacji, postępu AI. Praca ludzka – w dotychczasowym rozumieniu – będzie mniej potrzebna. Bezwarunkowy dochód podstawowy może okazać się koniecznością. Ośmiogodzinna codzienna praca przestanie nas definiować. A może wówczas – z poczuciem bezpieczeństwa – zajmiemy się tym, do czego mamy smykałkę? Bez presji. Na razie nie mamy nawet czasu się nad sensem naszej pracy zastanowić. Często brakuje nam alternatywy, bo musimy spłacić kredyty wzięte na 30 lat, wychować dzieci, wyjechać na wakacje.

Wracamy do tego „musisz”…

Tak, a praca to nie wszystko. Wypalenie wynika z tego, że wydaje nam się, że „musimy” biegać maratony, zwiedzać świat, doskonalić się i rozwijać. W mediach dominuje narracja, zgodnie z którą pokolenia milenialsów i zetek to pokolenie „narcystyczne”, bo ich przedstawiciele koncentrują się na sobie, ale ten trend rozpoczął się już od boomersów. Podróż w głąb siebie była przecież przedmiotem poszukiwań bitników w latach 60. XX w. Tak naprawdę nie ma w tym nic „narcystycznego”. Raczej młode pokolenia po tych dekadach widzą jeszcze więcej – wiedzą, ile muszą, znowu, przepracować. To może być wypalające, męczące, obciążające, ale to przejaw odpowiedzialności – za stworzenie szczęśliwego związku, wychowanie szczęśliwych dzieci, za budowanie zdrowych relacji w pracy. Czasami nie jest to możliwe bez terapii. A przecież terapia wymaga energii, a nikt nam nie daje wolnego, żebyśmy spokojnie przez ten proces przeszli. Nierzadko brakuje nam też na tej drodze wsparcia bliskich. Serial „Hacks” dobrze pokazuje starcie między zetkami a boomersami normalizującymi przemoc, której doświadczyli. Dla wielu z nich dostrzeżenie tej przemocy – w rozmaitych jej formach – byłoby zbyt bolesne, bo podważałoby sens wielu osiągnięć lub wymagałoby przyznania, że „roszczeniowość” młodych pokoleń jest słuszna pod wieloma względami.

Z jednej strony możemy wszystko, więc czujemy, że musimy, a z drugiej, mamy dużo obciążeń, które wynikają z tego, że cały czas jesteśmy rozliczani z naszych osiągnięć.

Musimy przemyśleć to, w jaki sposób jednak odbić się od tego, że wszystko zależy od nas i że tylko my pracujemy na swój sukces. I w jaki sposób tworzyć mechanizmy troski społecznej pozwalające nam zrobić sobie przerwę. Teraz to najważniejsze zadanie przed nami.

Nawet jeśli robimy przerwę od pracy, lista obowiązków jest długa – randka z Tindera, wycieczka rowerowa, kolacja, która dobrze wygląda na Instagramie. 

Jeśli dziś nas gdzieś nie ma, to tracimy życie. Rozmawiałem właśnie z żoną o nagraniu z TikToka, na którym kobieta mająca jeden dzień wolnego w tygodniu równocześnie robi sobie maseczkę, jedzie na rowerze, słucha muzyki, czyta książkę. Ta rolka dobrze pokazuje fiksację na punkcie tego, by wycisnąć z życia jak najwięcej.

Mikołaj Marcela (Fot. archiwum prywatne)

I z siebie.

Tak, żebyśmy stali się najlepszą wersją samych siebie. Cały czas musimy pracować nad ciałem, nad umysłem, jeść najlepsze rzeczy, uprawiać sport. Wszystko musimy robić na sto procent, żyć pełnią życia. A jeśli się od tego odłączamy, mówimy, że nie dajemy rady, starsze pokolenie uzna nas za słabeuszy, bo kiedyś to pracowało się po 16 godzin dziennie. A można funkcjonować inaczej – moim zadaniem jako edukatora jest tworzenie przestrzeni do doświadczenia rozmaitych alternatyw. To także moje zadanie jako pisarza i dlatego „Nie musisz” to nie tylko diagnoza współczesnych problemów, lecz także próba wskazania ich potencjalnych rozwiązań w przyszłości.

(Fot. materiały prasowe)

 

Anna Konieczyńska
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Wypalenia można uniknąć. Jak wyzwolić się od toksycznej presji sukcesu?
Proszę czekać..
Zamknij