Dobra wiadomość jest taka, że im jesteśmy dojrzalsze, tym bardziej wzrasta nasz poziom samoakceptacji i jest nam ze sobą lepiej. Gorzej, że młodość upływa nam na próbach wpasowywania się we wzorce i walce z kompleksami. Alicja Długołęcka opowiada nam, jak zdefiniować kobiecość, uciekając od stereotypów.
– Nie bójmy się kobiecości! – mówi na początku naszej rozmowy Alicja Długołęcka, doktor nauk humanistycznych, edukatorka seksualna, terapeutka i wykładowczyni, zapytana o dziewczyństwo konkurujące dziś z kobiecością. – Jako terapeutka patrząca całościowo na życie kobiety, uważam, że ‒ jako osoby dorosłe ‒ jesteśmy jednak kobietami z waginami, a nie dziewczynami z cipkami. Dziewczyństwo to ważny etap lub pewna składowa kobiecej tożsamości, a może kolejna etykietka. Chciałabym miewać cipkę i czasem zakładać trampki, ale niekoniecznie musieć chodzić w nich non stop. Chciałabym być wolna w swoich wyborach.
Ale jak to jest z byciem kobietą na własnych zasadach? – Prawda jest taka, że zawsze żyjemy w określonej rzeczywistości, która stwarza jakieś ograniczenia – przypomina Alicja Długołęcka. – Wolnością jest więc wybór pewnych form zniewolenia, czyli wzorców zachowania itp. Wydaje mi się jednak, że dzisiaj łatwiej być sobą niż 20 czy 30 lat temu. Na przykład osoby nieheteronormatywne mogą zmienić miejsce zamieszkania na bardziej przyjazne, otwarte czy zapewniające anonimowość, mogą znaleźć w sieci wsparcie czy partnerkę albo partnera. Zaszła ogromna zmiana. Nasze babcie, zyskując dostęp do antykoncepcji, wykształcenia i pracy, stały się niezależne. Z kolei naszą rzeczywistość zmieniła globalizacja związana z dostępem do internetu. Z jednej strony, otworzyło to nas na różnorodność i pomogło w odkrywaniu swojej autentycznej tożsamości. Z drugiej jednak, spowodowało rozprzestrzenienie się komercyjnych wzorców, które powodują olbrzymią presję.
Presja dotyczy przede wszystkim kobiet. Niby coraz więcej możemy, ale też sporo wciąż się od nas oczekuje. Bycie kobiecą nadal oznacza odpowiedni wygląd, bycie w odpowiednim wieku, zachowywanie się w określony sposób. – Te opresyjne wzorce bardzo wpływają na dziewczynki i nastolatki, które nie są jeszcze zdolne zdystansować się wobec nich, nasiąkają nimi w okresie dojrzewania, a co za tym idzie, zostają z tymi trudnymi do wyplenienia wzorcami na długo. Według badań 80 proc. młodych Polek ma zarzuty do swojego wyglądu i wagi. 20-, 30-latki – oczywiście uogólniając – są bardzo niepewne siebie, maskują to ogromnym kosztem i czują się zobowiązane do bycia perfekcyjnymi na każdym polu. Z perspektywy mojej pracy mogę na szczęście powiedzieć, że im starsza kobieta, tym większy poziom samoakceptacji głębokiej.
Według Alicji Długołęckiej da się stworzyć pozytywną definicję kobiecości, która nie bazuje na stereotypach, lecz otwiera pole do autoeksploracji i opiera się na słuchaniu siebie. Może wydawać się to trudne, bo trzeba wyłączyć wewnętrznego cenzora, by usłyszeć swoje potrzeby. Poza tym nie jest to coś gotowego, pewien wygodny schemat, lecz podróż przez życie, dopuszczając do głosu ciało i emocje. – Kobiecość to fascynujący proces, to nieustanne stawanie się, poszukiwanie autentyczności, które kończy się dopiero ze śmiercią. Oczywiście dotyczy to bycia człowiekiem w ogóle, ale dla mnie – przez to, że żyję tu i teraz, ta herhistoryczna perspektywa jest dla mnie szczególnie ważna – kategoria kobiecości stanowi elementarną część mojej ludzkiej tożsamości – mówi ekspertka.
– Gdy pracuję z kobietami, przyglądamy się kobiecości w czterech obszarach. Pierwszym, absolutnie podstawowym jest ciało. Często nie kontaktujemy się z nim, a to bardzo ważny i szeroki obszar ‒ z natury swej albo męski, albo kobiecy ‒ może też być niesprecyzowany czy dwoisty. Bycie w tym ciele, a nie w innym, oznacza samo życie. Nie istniejemy bez ciał, jesteśmy obecnością ucieleśnioną. Do kontaktu z ciałem odnosi się projekt „Wdzięczność” składający się z intymnych zdjęć Tamary Pieńko i takich też rozmów przeprowadzonych przez Alicję Długołęcką. Wzięły w nim udział starsze i młodsze kobiety o najróżniejszych ciałach. Warunek był jeden: miały się czuć kobietami. Spotkanie z własnym ciałem w przyjaznych warunkach, poza normami i oceną, okazało się bardzo potrzebne. Pozwalało też wyłączyć autocenzora, który – według Alicji Długołęckiej – najsilniej działa u młodych kobiet i powoduje, że zamykają się one na doznania płynące z ciała, słuchanie go i czerpanie przyjemności z bycia w nim. – Chodzi o oddychanie pełną piersią, dotykanie się z czułością, a nie oceniające, sprawdzające, czy uda nie za grube, czy łydki dogolone. Istotne są też uważność, pozwolenie sobie na odczuwanie wszelkich bodźców, co jest możliwe właśnie dzięki ciału!
Tymczasem zwykle na początku naszej relacji z ciałem postrzegamy je jako narzędzie – ma dobrze wyglądać, ma być sprawne, silne, nie boleć. – Ciało ma prawo do tego, by czasem bolało, było takie, a nie inne, bo np. wpływają na nie geny, których nie zmienimy. Poza tym od wczesnego dzieciństwa, od około 5. roku życia, wewnętrzny krytyk zaczyna działać i nas hamować – dodaje współtwórczyni „Wdzięczności”. – Przecież nawet jeśli nie w domu, to w szkole czy od sąsiadki lub w telewizji usłyszałyśmy, że mamy się nie wiercić, nie mądrzyć, nie brudzić itd. To syndrom grzecznej dziewczynki oparty na byciu miłą i dzielną, co jest hiperopresyjne na poziomie ciała, bo blokuje emocje związane z tym, że się nie zgadzamy z czymś, chcemy zrobić inaczej, potrzebujemy wyrazić złość czy smutek. Tymczasem mamy być cały czas jakieś neutralne, nieautentyczne. Dzielne – na siłowni, na depilacji, na dwóch etatach i podczas porodu. Kumulujemy więc mnóstwo napięć, które nas blokują, co szybko się ujawnia, nawet już w wieku 20 lat, i naturalnie wpływa na wszystko, a więc i na seksualność. Klientki przychodzą do mnie z problemami na polu seksualnym, ale zaczynamy od pracy nad odczuwaniem przyjemności w ogóle ‒ np. z picia herbaty czy mycia się ‒ aby nawiązać relację z ciałem i odnaleźć w sobie pozytywne emocje.
Kobiecość to także szacunek do naszych części intymnych i wyznaczanie seksualnych granic, co nie oznacza tylko mówienia „nie”, ale również mówienie „tak”: chcę, lubię, pożądam. – Przychodzi nam to jednak z trudem – mówi ekspertka. – Często jako dziewczynki mamy pupę, i na tym koniec. Rzadko praktykuje się u nas afirmację łechtaczki, wulwy i waginy, wymyślanie własnych przyjaznych nazw. W mojej „Zwykłej książce o tym, skąd się biorą dzieci” posługuję się określeniem „gilgotka”, które wymyśliły same dziewczynki. W wieku przedszkolnym wiele z nas bowiem odkrywa, że dotykanie łechtaczki jest przyjemne. Potem dopiero jako 30-, 40-letnie kobiety odkrywamy łechtaczkę na nowo, przekonujemy się do masturbacji. Zaczyna się często od warsztatów czy wizyty w gabinecie seksuolożki/seksuologa, gdzie kobietom zaleca się trening masturbacyjny. Niestety, panie przychodzą z intencją, by w związku działo się lepiej. Często nie myślą o sobie, a to jest zaprzeczenie pracy z kobiecością. Warto zacząć od bycia w kontakcie ze sobą. Naszą bazą do otwarcia się na drugą osobę jest poznanie siebie i swoich potrzeb.
Drugi obszar związany jest z tym, jak zostałyśmy wychowane i co nam przyniosła kultura, w której wzrastałyśmy. Kluczowa na naszej drodze stawania się kobietami jest samoświadomość naszych mam i babek – to, jak prezentowały swoją kobiecość, co nam w związku z tym przekazały, jak siebie nawzajem traktowały. – Obserwujemy, identyfikujemy lub ustawiamy się w opozycji – na zasadzie, że nie mogę być taka jak moja mama, a nie, że jestem dobra taka, jaka jestem. Te rodzinne skrypty wpływają też na to, jak w dorosłym życiu traktujemy inne kobiety, jakie mamy z nimi relacje – mówi Alicja Długołęcka.
Trzeci obszar to odkrywanie siebie i kontaktowanie się z emocjami. – Można go nazwać samorozwojowym – proponuje ekspertka. – Przychodzi taki dzień – bywa, że jesteśmy wtedy w średnim wieku – gdy zadajemy sobie pytania: kim jestem i czy chcę być tą właśnie osobą, czy to, co czuję, jest zgodne, spójne z tym, co robię. Zwykle zatrzymujemy się, kiedy dzieje nam się jakaś krzywda, być może same do tego doprowadziłyśmy, zajechałyśmy się w jakiś sposób, ciało krzyczy, czujemy, że coś jest nie tak, lub bliscy dostrzegają, że wyglądamy na zmęczone, smutne lub rozdrażnione. Inspirujące, pomocne w zadawaniu sobie pytań o potrzeby i uczucia mogą być np. książki – moje pierwsze skojarzenie to „Histeryczki” Roxane Gay – czy spektakle, np. „Cząstki kobiety” w TR Warszawa lub „Sonata jesienna” w Teatrze WARSawy, albo nasza „Wdzięczność”. Słowem: sztuka. Chodzi o wyjście ze schematów, poszerzenie horyzontów, co pomaga w odkryciu siebie jako kobiety w sposób głęboki i zindywidualizowany ‒ byciu wreszcie na swoich zasadach.
Czwarty obszar, wynikający z poprzednich, związany jest z siostrzeństwem – może mieć wymiar zarówno intelektualny, jak i duchowy. – Dla mnie to spojrzenie na kobiecość jako wspieranie się, a nie rywalizowanie, zajmowanie się przyszłością kolejnych pokoleń, myślenie o świecie w sposób matczyny, troszczenie się o niego – wylicza Alicja Długołęcka. – To także rodzaj energii, którą wytwarzamy jako kobiety. Możemy tutaj wrócić do dziewczyństwa wpisanego w kobiecość jako ekspresyjność, energia, radość z bycia skontaktowaną ze swoim ciałem. Takie zrozumienie, że bycie dziewczyną/kobietą jest super. I w końcu poczucie się cząstką społeczności, wspólnoty, świata, a nawet ‒ powiem wręcz romantycznie i metaforycznie – częścią natury, która rządzi się swoimi prawami, rozwija się i przemija, jest piękna w każdym wymiarze.
Materiał powstał dzięki marce Cisowianka Perlage.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.