Od prawie dwóch lat życie codzienne większości ukraińskich rodzin toczy się w kamerkach smartfonów. W ten sposób podtrzymują więzi w wojennej rzeczywistości. Temu niespotykanemu wcześniej na taką skalę modelowi rodzicielstwa postanowili się przyjrzeć białoruscy artyści – Julia Leidik i Żenia Kanaplev. Na wystawie „Tata w telefonie” w Galerii Promocyjnej w Warszawie można oglądać zdjęcia dokumentujące życie ukraińskich rodzin rozdzielonych przez wojnę.
Yuliia z dziećmi z Polohy w obwodzie zaporowskim uciekała pod ostrzałem. Mąż wywiózł ją na granicę z Rumunią i wrócił, by zabrać kolejne osoby.
Asia z ośmioletnią Olesią z Odessy uciekała pociągiem, zdążyły na ostatnią ewakuację. Mąż zdecydował, że zostaje. Nie mógł zostawić starzejących się rodziców.
Natalia, mama dwóch córeczek, na spakowanie miała pięć minut. Kiedy wsiadała do samochodu, usłyszała pierwsze eksplozje. Bała się spojrzeć za siebie. Mąż nie mógł wyjechać.
Hybrydowy model miłości
Historii ucieczek z Ukrainy jest tyle, ile istnień. Wszystkie są dramatyczne. Łączy je jedno: figura mężczyzny, który zostaje. Często nie z własnej woli, bo w Ukrainie trwa przecież ciągła mobilizacja. Bywa, że wybór jest powodowany poczuciem odpowiedzialności za ojczyznę, chęcią walki. Niekiedy na decyzję o pozostaniu wpływają praktyczne aspekty życia – trzeba przypilnować domu, opiekować się rodziną czy zadbać o biznes, dzięki któremu utrzymuje się cała rodzina.
Kobiety z dziećmi wyjeżdżają, a mężczyźni towarzyszą im zdalnie, w telefonach. Od prawie dwóch lat większość ukraińskich rodzin żyje w modelu hybrydowym. Widują się wcale albo rzadko, na co dzień rozmawiając na kamerkach, pisząc esemesy, nagrywając filmiki. W ten sposób podtrzymują związki, wychowują dzieci i budują trudną rzeczywistość.
Dać świadectwo
„Tata w telefonie” to wystawa fotografii białoruskich artystów – Julii Leidik i Żenii Kanapleva, którzy postanowili udokumentować ten niespotykany wcześniej na taką skalę model rodzicielstwa. – W Polsce mieszkamy od marca 2022 roku. Pomysł na cykl „Tata w telefonie” dojrzewał w nas kilka miesięcy. Pierwszym impulsem było zebranie w szkole naszej córki – Agatki, na którym byłem jedynym ojcem. Szybko zrozumiałem, że to nie jest wybór matek – tak wygląda życie większości ukraińskich rodzin – mówi Żenia i tłumaczy, że podczas zebrania zauważył skalę tego zjawiska, ale dopiero urodziny jego córki pokazały mu, jak to wpływa na dzieci. – Sonia, jej koleżanka z klasy, która pochodzi z Kijowa, po przyjęciu podeszła do swojej mamy i zapytała ją z wyrzutem, dlaczego tata Agatki z nią mieszka, a jej nie może. Kiedy to usłyszałem, serce mi pękło – dodaje Żenia i opowiada, że to był moment, kiedy zrozumiał, że nie może tego tak zostawić, że te dzieci, te matki, które dźwigają wszystko na swoich barkach, zasługują na bycie zauważonymi.
Tata na statywie
Na pomysł zrobienia rodzinnych fotografii z ojcem w telefonie umieszczonym na statywie wpadli razem z Julią. Chcieli, żeby zdjęcia jak najbardziej przypominały te klasyczne, jakie zwykle rodziny robią sobie na pamiątkę. Pozowane, na stojąco. – Niektórzy mieli potrzebę przytulić się do statywu, inni ustawiali go w bezpiecznej odległości od siebie, jakby bali się go naruszyć. Czasem lądował między matką a dziećmi, bywało też, że gdzieś z boku. Nic nie aranżowaliśmy, dawaliśmy się rzeczom dziać – opowiada Julia, która odpowiadała za koncepcję artystyczną i budowanie relacji z bohaterami. Żenia żartuje, że przy pracy nad tym projektem było jak w ich małżeństwie: on jest technicznym, a Julia rządzi. Stawał za statywem, ustawiał światło, uruchamiał aparat. Julia zapewniała bohaterom poczucie bezpieczeństwa i oswajała sytuację. – Szukanie bohaterów do projektu było nie lada wyzwaniem. Choć w ten sposób żyje większość ukraińskich rodzin, trudno było znaleźć takie, które chciały się otworzyć – tłumaczy Julia. I dodaje: – Przeszkodą było nasze pochodzenie. Ukraińcy nie mają do nas zaufania, bo Białoruś popiera wojnę. Fakt, że sami jesteśmy uchodźcami politycznymi i walczymy przeciwko reżimowi Łukaszenki, zbliżał nas, ale czasami to nie wystarczało. Często spotykaliśmy się z zarzutem, że chcemy zawłaszczyć ich cierpienie, a to przecież ich historia. Natomiast Białorusini mieli do nas żal, że nie zajmujemy się rodakami, którzy też przecież cierpią z powodu tej wojny.
Zrobienie zdjęcia poprzedzało zwykle kilka albo nawet kilkanaście spotkań. Na jedną z bohaterek czekali prawie pół roku – tyle czasu potrzebowała, by poczuć, że jest gotowa zapozować. Bo sesja fotograficzna jest zawsze bardzo intymnym doświadczeniem. Tym bardziej że Żenia i Julia towarzyszyli swoim bohaterom w codziennych sytuacjach. – Chcieliśmy poczuć, jak te rodziny żyją, jak sobie radzą. Byliśmy na urodzinach, gdzie telefon stał w honorowym miejscu, obserwowaliśmy, jak żona z mężem na kamerce robi syrniki [smażone placki z mąki, sera białego i jajek – przyp. red.]. On w swojej kuchni, ona dla siebie i dzieci. To były bardzo wzruszające momenty. W tych rodzinach normą jest, że z tatą w telefonie odrabia się lekcje albo bierze się go na spacer – opowiada Żenia, który w ten sposób od prawie dwóch lat żyje ze swoimi rodzicami.
Historie, które zostają na zawsze
– Jako ojciec dwójki dzieci wiem, jak ważna jest rola taty w życiu dzieci. Nawet przy największych chęciach nie da się tego uzyskać zdalnie, przez ekran. Podczas pracy nad projektem najbardziej wzruszyła mnie historia Yulii, której córka na skutek rozłąki z tatą zaczęła tracić wzrok. Od kilku miesięcy dziewczyny znów są w Kijowie. Co prawda mąż Yulii nadal jest na froncie, ale już sam powrót do kraju spowodował, że Maria odzyskała wzrok – opowiada Żenia, a Julia, która mamę Marii poznała na stacji metra, wtóruje mu. – Miałam napad ataku paniki, rozładowany telefon i poczucie, że kompletnie nie wiem, gdzie jestem. Chodziłam po stacji metra i szukałam ludzi mówiących po rosyjsku. Yuliia do mnie podeszła, odprowadziła do domu. Okazało się, że jest lekarką z Kijowa – wspomina Julia i dodaje: – Ta historia zostanie ze mną na zawsze. Kiedy rok temu zabieraliśmy się za ten projekt, to zakładaliśmy, że skończymy go w kilka miesięcy. Ale trudno przerwać ten proces, bo jesteśmy jego ważną częścią. Wojna nadal trwa, rodziny żyją w rozłąkach, a my cały czas poznajemy nowych ludzi i ich historie.
Yulia wraz z córką Marią wzięły udział w projekcie fotograficznym Julii Leidik i Żeni Kanapleva.
Wystawę „Tata w telefonie” można oglądać do 20 stycznia w Galerii Promocyjnej w Warszawie, Rynek Starego Miasta 2
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.