Znaleziono 0 artykułów
16.10.2024

„Kolekcjonerka” – zjawiskowe hafty ze zbiorów Teresy Szwedkowicz w Muzeum Etnograficznym w Warszawie

16.10.2024
Fot. Materiały prasowe

Nauczycielka plastyki z Opoczna w haftach wiejskich kobiet dostrzegła artystyczny kunszt i pokazała go światu, a kolekcjonowanie ludowej „mody” uczyniła sposobem na życie. Jest bohaterką wystawy „Kolekcjonerka. Teresa Szwedkowicz (1930–2001)”. Tę wielobarwną, pełną miłości do sztuki haftu i tworzących go kobiet opowieść można właśnie prześledzić w warszawskim Muzeum Etnograficznym.

W trzypokojowym PRL-owskim mieszkanku haftowane obrusy, koszule, poszewki, ręczniki obrzędowe czy wełniaki zajmowały każdy kąt, wypełniały kredensy, wersalkę, tapczany. Na nich spały córki Teresy Szwedkowicz i jej mąż, a na półkach stały oprawione w płótna – haftowane samodzielnie przez właścicielkę – albumy z próbkami tkanin i katalogi jej kolekcji, która w pewnym momencie zawierała przeszło 5 tysięcy obiektów (!) i była prawdopodobnie największym takim zbiorem w Polsce. Dodajmy, że zbiorem starannie obfotografowanym, ponumerowanym i opisanym przez kolekcjonerkę. 

Fot. Materiały prasowe

Kolekcja przejęła kontrolę nad całym mieszkaniem Szwedkowiczów – śmieje się kuratorka wystawy Joanna Bartuszek. – Dlatego właśnie nawiązaliśmy scenografią wystawy i meblami z lat 70. i 80. do wnętrza mieszkalnego z tego okresu. Chcieliśmy pokazać, jak pani Teresa przechowywała tę kolekcję, jak ją opracowywała i opisywała. 

Kolekcjonerka nie tylko dostarczyła muzeum unikalnych eksponatów, lecz także na równi z nimi stała się bohaterką wystawy. Podobnie jak jej kilkudziesięcioletnia, niezwyczajna pasja kolekcjonerska.

„Kolekcjonerka”: Jak rodzi się kolekcjonerska pasja

Wychowywała się w Januszewicach koło Opoczna, gdzie jej rodzice prowadzili wiejską szkołę, do której chodziła też Teresa i w której nawiązywała przyjaźnie z koleżankami ze wsi. 

Przyglądała się, jak haftują te dziewczyny czy ich matki, które nierzadko były znanymi w miejscowości krawcowymi. I to od nich, już jako dziewczynka, zaczęła zbierać ścinki i fragmenty haftów – opowiada Bartuszek. – Pasję do tej małej ojczyzny i lokalnej wspólnoty rozbudził w niej ojciec, także zafascynowany wiejskim folklorem.

Bardziej świadomie Teresa zaczęła kolekcjonować około 1954 roku, kiedy już jako nauczycielka sama objęła szkołę w Januszewicach. Potem przeniosła się do Opoczna, gdzie uczyła w liceum ogólnokształcącym jako nauczycielka wychowania plastycznego i technicznego. Uczniowie pomagali organizować swojej „pani od plastyki” wystawy ludowego rękodzieła opoczyńskiego z jej zbiorów i sami na tych obiektach uczyli się artystycznej wrażliwości.

Ta fascynacja rosła – mówi kuratorka. – Szwedkowicz gromadziła kolekcję przez prawie 40 lat swojego życia. Ostatni obiekt, jaki mamy w posiadaniu, to pisanka z roku 2001, w którym Teresa Szwedkowicz zmarła. 

Już za życia część obiektów kolekcjonerka wypożyczała albo sprzedawała do muzealnych instytucji. W warszawskim Muzeum Etnograficznym znajduje się 1270 obiektów (także tzw. fotografia chłopska) zakupionych od córki Teresy Szwedkowicz.

Fot. Materiały prasowe

Młoducha i Młody: wiejska moda weselna

Kolekcjonerkę oczarowały zdobienia tkanin i ubiorów opoczyńskich: haftowane koszule, elementy strojów (własnoręcznie szyte, dziergane, tkane przez kobiety staniki, wełniaki, krajki, chusty, kołnierzyki) czy tekstylne akcesoria wyposażenia domu (poduszki, serwety, obrusy, ręczniki, kapy na łóżko). Starała się sięgać jak najgłębiej w przeszłość: na wystawie najstarsze są białe pończochy szydełkowane lnianą nicią z 1895 roku. 

To część ślubnego stroju młodego i młoduchy, jak zwano w regionie młodą parę, bo Szwedkowicz najchętniej gromadziła elementy stroju ślubnego i tzw. wiana panny młodej. Czyli posagu, którego dużą część stanowiły wykonane i ozdobione przez dziewczynę tkaniny osobiste i domowe, w tym haftowane misternie koszule ślubne dla niej i przyszłego oblubieńca. Pomagały im w tych pracach ręcznych siostry czy matki, bo im więcej jak najładniejszych tekstyliów, tym większa była wartość wiana, ale i samej kobiety. Najzdolniejsze hafciarki mogły odrabiać szyciem pracę w polu, inni zamawiali u niej stroje, stawała się swego rodzaju „artystką na etacie”. Szwedkowicz uznała, że to właśnie w tych obrzędowych akcesoriach przejawia się najwięcej niepowtarzalnych rysunków haftów. 

Uważała, że to rodzaj mody i sztuki, bo nie ma dwóch takich samych haftów – mówi Joanna Bartuszek. – Pisała, że kobiety, które je wykonywały, wkładały w to „swoją duszę”. Każdą z nich do wykonania wyprawki ślubnej zobowiązywały norma i tradycje podtrzymywane przez wiejską wspólnotę. To właśnie w wyprawce twórczo się wyżywały. Każda więc chciała mieć najpiękniejsze rzeczy. Dobierały wyszywania kolorystycznie do wełniaków, czyli pasiastych wełnianych kiecek ze stanikami. Jedne koszule nosiły na procesje, inne na niedziele, jeszcze inne na różne święta itd. Konkurowały, ale i budowały wspólnotę, siedząc razem zimową porą nad wyprawkami, podpatrując od siebie wzory, dzieląc się doświadczeniami. Są na tych obiektach różne typy haftów: hafty krzyżykowe, liczone starszego typu, mamy też późniejsze koszule, wykonane już haftem płaskim – głównie kwiatowe motywy roślinne: modraki, niezapominajki, kłosy. 

Koszul jest w kolekcji najwięcej, ponieważ te ślubne miały w wiejskiej społeczności ogromne znaczenie, wiązały się z dawnymi wierzeniami. Uważano, że sprzedanie, oddanie lub zniszczenie takiej koszuli przyniesie nieszczęście w małżeństwie. Wierzono, że można uzdrowić kogoś, owijając go w koszulę ślubną, bo ma ona wielką moc. Dlatego nie pozbywano się ich, przekazywano z pokolenia na pokolenie. Joanna Bartuszek pokazuje mi wyjątkowy przykład koszuli odświętnej: 

To koszula męska z monochromatycznym haftem, należąca do starszego już mężczyzny. Płótno jest zwykłe, szare, ale ten mężczyzna zażyczył sobie, żeby wykład koszuli, czyli zdobienie przy kołnierzu, zostało przeszyte z koszuli ślubnej. Wiemy to z metryczki dołączonej przez panią Teresę.

Na wystawie można też obejrzeć m.in. chusteczki przygotowane jako zalotny podarunek dyngusowy. Dziewczyny wyszywały je i dawały wybranym kawalerom wraz z kraszankami. Na chusteczce z 1910 roku czytam: „Oczy zapomną, serce zapomnie, a ta chustka wszystko przypomnie”, na tej z 1914: „To pierwsze kochanie od Boga nadane. Maryja i Michał”. Trudno powstrzymać wzruszenie.

Kolekcjonowanie jako akt miłości i pracy

„Najważniejszą rzeczą jest odnaleźć swoją pasję” – napisała Teresa we wstępie do jednego z zeszytów, w którym katalogowała stroje ludowe ze swojej kolekcji.

Pięknie pisała, że jest wdzięczna, że może z tymi obiektami pracować, ona to kochała – dodaje kuratorka. – W jej katalogach są zdjęcia haftów, koszul, poszewek, ręczników, które opisuje. Każde zdjęcie ma numerek taki jak opis, więc można zidentyfikować obiekty. Na fotografiach składa te rzeczy jak origami, by wyeksponować fascynujące ją hafty, i tak też pokazujemy je na wystawie.

Każdy z obiektów ma też przyszytą „metryczkę”, spisaną odręcznie na kartce ze szkolnego zeszytu. Ich autorka używa pieszczotliwych zdrobnień oddających jej emocje: wszystkie te „szklane guziczki rzadko spotykane”, pliski i wstaweczki czy komentarze: „uwaga najpiękniejszy obiekt”. Podane są technika, materiał, przeznaczenie. Joanna Bartuszek mówi z niekłamanym podziwem: – Proszę sobie wyobrazić ten wysiłek i systematyczność, ona każdy obiekt z tych tysięcy opisała w ten sposób. To musiało być dla niej bardzo ważne. Po prostu – monumentalna praca!

To już nie jest hobby. To jest wielka fascynacja. To jest życie, w którym udział brała cała rodzina. Córki jako modelki fotografowane w ludowych kreacjach, mąż inżynier, który woził żonę „na wyszywki”, wycinał karty do zdjęć i robił podpisy swoim idealnym pismem technicznym. Sama też chwyciła za igłę z nitką, zbliżając się do swoich bohaterek-hafciarek. Wyszywała dla siebie kwiatkami chusty, w których wiejskie motywy łączyła z modą lat 70. A przy chustach, które zbierała po wsiach, z czułością notowała lokalne określenia barw: lekstryczny – czyli intensywny niebieski („elektryczny”), różowiutki, cybulkowy, kurczątkowy, wiatrowy (ciemny odcień zieleni) i wiele innych. W zapiskach wspomina, jak wyciąga z wiejskich bud stare szmaty, w które owinięty jest garnek, bo widzi, że jest tam jakiś fragment haftu i ona go potem pierze, rekonstruuje, wystawia. Czymże to jest, jak nie miłością?

Teresa Szwedkowicz – naturalna muzealniczka

Jak stwierdza z mocą Joanna Bartuszek, „Szwedkowicz znała wartość swoich zbiorów i była świadomą kolekcjonerką. W latach 70. jej zbiór był już znany wśród etnografów zajmujących się strojem ludowym, którzy odwiedzali kolekcjonerkę w domu. Szwedkowicz swoją kolekcję też popularyzowała. Jej fragmenty wysyłała na konkursy, jak wtedy, kiedy w 1977 roku nasze muzeum zorganizowało konkurs „Miłość i małżeństwo”, pytając o zwyczaje rodzinne.

Wzięła też udział w konkursie „Fotografia Polskiej Wsi do 1948 roku” zorganizowanym przez redakcję „Nowej Wsi” i kwartalnik „Fotografia”, gdzie zdobyła pierwszą nagrodę. Poza strojami Szwedkowicz kolekcjonowała również fotografię chłopską, także pokazaną na warszawskiej wystawie. Nie są to romantyzujące, młodopolskie fotografie robione przez mieszczuchów, ale zdjęcia wykonane z inicjatywy samych chłopów, którzy ubierali się w odświętne stroje i jechali całą rodziną do miasteczka do atelier. Albo też wędrowny fotograf stawiał ich w plenerze, przed chatą czy na tle prześcieradła, i uwieczniał dla przyszłych pokoleń. Są niezwykłej urody zdjęcia legitymacyjne pięknych, wystrojonych dziewczyn wiejskich, robione przez podróżujących portrecistów podczas okupacji. A także dokumentacja odpustów w Opocznie i prawdziwej „wiejskiej rewii mody”, która miała tam miejsce. Teresa pisała o tym tak: „Matce zależało, by jej córka wyglądała jak najładniej w kościele, na procesji, szczególnie na Wielkanoc i na Boże Ciało. Szczyciły się więc matki, gdy ich córki swoim strojem i pięknym haftem wzbudzały zachwyt innych dziewcząt”.

Przyczepiała te zdjęcia do kart, opisywała, numerowała – wyjaśnia Bartuszek. – Wiemy więc, kto jest na tych zdjęciach, co to za rodziny, jak się nazywają ci ludzie. Komentuje elementy stroju, wianki dziewczyn i z czego były wite. Szuka na zdjęciach akcesoriów i wzorów, których jeszcze w kolekcji nie ma, a nawet zleca znajomym hafciarkom wykonanie ich replik. Można też prześledzić ewolucje stroju opoczyńskiego czy wpływy miejskie.

Kolekcja jako opowieść o kolekcjonerce

Dopiero pod koniec kompletowania zbioru po kolekcjonerce kuratorka znalazła w domu jej córki rodzinne „kroniki”, dokumentujące na zdjęciach „całe życie z haftem” Teresy Szwedkowicz: – Zobaczyliśmy tam kolekcjonerkę przy pracy, jej mieszkanie, wnętrza, ale i zbierane wycinki z prasy, obraz tego, jak popularyzowała tę kolekcję. Trzy kroniki pokazujemy na wystawie, można je obejrzeć na ekranach cyfrowych.

Muzealnicy mają teraz komplet archiwaliów i dzięki temu mogą pokazać kolekcjonowanie Szwedkowicz jako zjawisko. Jak podsumowuje Joanna Bartuszek: – To nie są obiekty same w sobie, bo są naznaczone indywidualnym piętnem kolekcjonerki. Miała swój pomysł na kolekcjonowanie, gromadziła tylko pewnego typu artefakty, a metryczki, które wszywała, to także już muzealny obiekt. 

Fascynująca w postaci Teresy Szwedkowicz jest ta wielowątkowość. To nie jest po prostu nauczycielka, która gromadziła ciekawe rzeczy. To człowiek, który miał w sobie wielką ciekawość, wrażliwość i rozumiał wartość tego, co zbiera. Dlatego warszawska wystawa nie ma tytułu „Kolekcja”, ale właśnie „Kolekcjonerka”. Bez wyjątkowej kobiety, Teresy Szwedkowicz, która patrzyła na wiejskie hafciarki jak na artystki, a ich prace nazywała „plastycznym wyrazem izby opoczyńskiej”, nie moglibyśmy oglądać dziś tego całego piękna, które ocaliła.

„Kolekcjonerka. Teresa Szwedkowicz (1930–2001)”, Muzeum Etnograficzne w Warszawie, wystawa czynna do 25.02.2025.

Anna Sańczuk
  1. Kultura
  2. Design
  3. „Kolekcjonerka” – zjawiskowe hafty ze zbiorów Teresy Szwedkowicz w Muzeum Etnograficznym w Warszawie
Proszę czekać..
Zamknij