Chodzimy na terapie, by naprawić więzi rodzinne, czas więc na uzdrowienie relacji z matką, Matką Naturą. Na wystawie w warszawskiej galerii Jednostka dwie artystki przedstawiają swoje spojrzenia na związki człowieka z naturą: Dorota Buczkowska na te najbardziej osobiste, Karolina Grzywnowicz na te naznaczone ideologią i polityką.
Założycielka galerii Jednostka Katarzyna Sagatowska (fotografka i kuratorka) dużą część zawodowego życia poświęciła fotografii, ale zakładając swoje miejsce, poczuła, że bardziej niż samym medium jest zainteresowana kwestiami społecznymi i osobowościami artystycznymi. Być może zwrotem w myśleniu okazała się jej praca przy projekcie „Strajk” Rafała Milacha i to, jak jedno zdjęcie – ciemnoskórej młodej Polki z transparentem „Stop Calling Me Murzyn” – wpłynęło na publiczną debatę o wykluczającym języku. Pomysł na „Uziemienie” zakiełkował w pandemii, kiedy wszyscy uciekali do przyrody, a Kasia po raz pierwszy zrobiła wystawę do internetu dla Tbilisi Online Biennale. Był to „Love Letter to the Earth” – wyznanie miłości naturze i planecie.
– W pochodzie wartości, którym się teraz przyglądamy: wolność, porozumienie, czułe patrzenie na relacje międzyludzkie – respekt dla natury staje się kluczowy. Chcę, żeby „Uziemienie” było kolejnym ważnym głosem w temacie odejścia od antropocenu i podejścia z szacunkiem do roślin – mówi.
Otwierane w ramach Warsaw Gallery Weekend „Uziemienie” jest opowieścią o roślinach, które pełnią funkcję leczniczą na wielu poziomach – o czym opowiada cykl obrazów „Thus Spoke the Plant” Doroty Buczkowskiej, ale też o tym, jak wykorzystujemy je przedmiotowo – o tym mówią „Destylaty” Karoliny Grzywnowicz.
Buczkowska: Alchemia odbywa się w ziemi
Żeby porozmawiać z Dorotą Buczkowską, wyrywam ją na chwilkę (za pomocą internetu) z miejsca, w którym zakorzeniła się kilka lat temu, z dala od cywilizacji i miejskiej monokultury. Porzuciła Warszawę i żyje z partnerem w rumuńskim Banacie, na końcu łańcucha Karpat, na granicy z Serbią. W sąsiedztwie Dunaju i stanowisk archeologicznych, bo wokół odkrywane są pozostałości wielu kultur i kultów, które w centrum stawiały naturę. Tu Dorota doświadcza „uziemienia”, będąc w bezpośredniej relacji z naturą, ziemią, roślinami. Jak mówi, nie przypadkiem w praktykach, których szukamy, żyjąc w mieście, takich jak joga, pranayama, praca z ciałem metodą Lowena, bazowym ćwiczeniem jest właśnie uziemienie, czyli szukanie bazy, oparcia w tym, co pod stopami.
– Obcując z naturalnym rytmem dnia, pór roku, z otoczeniem gór, które mają w sobie piękno i monumentalną statyczność, doświadczam przemian, które są autentyczne: godzą się z rodzeniem i umieraniem – opowiada Dorota. – To weryfikuje sensy, którymi żyje miasto, machina nakręcająca własnymi trybami potrzeby, a jednocześnie wyjaławiająca, sprawiająca, że są powierzchowne. Dla mnie więc „uziemienie” na różnych poziomach dotyczy szukania korzeni i pokrewieństwa z innymi gatunkami. Grzebania w materii, która jest bazowa i w której te gatunki doznają przemiany. Z ziemi powstaje i do ziemi wraca wszystko, co organiczne. Ziemia jest miejscem, gdzie ta alchemia się odbywa.
Buczkowska: Tako rzecze roślina
Na warszawskiej ASP studiowała rzeźbę, ale sięgała w swojej twórczości po różne media – malarstwo, grafikę, instalacje, fotografię, rysunek. „Thus Spoke the Plant” to cykl obrazów abstrakcyjnych. Biblijny tytuł artystka zapożyczyła z książki Moniki Gagliano, australijskiej badaczki, która zajmuje się komunikacją ze światem roślin. Nadaje podmiotowość roślinom, traktując je jako istoty i w badaniach laboratoryjnych, i poprzez studiowanie starych tradycji, ceremonii – wchodzi z nimi w swego rodzaju duchowy dialog.
– Wydało mi się interesujące, że naukowczyni nowej generacji pozwala sobie na tak osobisty gest – tłumaczy Buczkowska. – To był punkt wyjścia dla mojego cyklu. Lubię dawać oglądającemu przestrzeń do interpretacji, bo jeżeli coś nie budzi wątpliwości, jest czytane powierzchownie. Nie daję jednoznacznych przedstawień, nie traktuję rośliny jako dekoracji czy zasobu do zagospodarowania. Traktuję raczej jako partnera. W dawnych kulturach rośliny są nazywane naszymi starszymi braćmi i siostrami. Jednak człowiek, który wychodzi z antropocentrycznego punktu widzenia, zatracił poczucie wspólnoty z innymi gatunkami.
Buczkowska: Życie w procesie
Artystkę fascynuje faza transformacji, stawania się. Zawsze interesowała się materią i jej przemianami. Czy była to topiąca się podłoga z parafiny, odfruwająca huśtawka czy plamy z tłuszczu w pracach, robionych kosmetykami – wszystkie te dzieła miały w sobie jeszcze jeden wymiar: czas.
– W aktualnym cyklu interesują mnie procesy, które zachodzą w ziemi i z których często nie zdajemy sobie sprawy albo wydają się odstręczające, jak gnicie, rozkład. Ale też kiełkowanie, wzrastanie nasion, pękanie, szukanie korzeniami wilgoci.
Jak pięknie pisze Marta Lisok w tekście towarzyszącym wystawie: „Te pulsujące formy pełne przeplotów i zrostów odzwierciedlają rytm niekończącej się cyrkulacji darów, wpisanych w kulturę wdzięczności i umiarkowania, co jest przeciwstawne do zachodnioeuropejskiej myśli, wyznaczonej przez idee podboju, eksploatacji, zysku”.
Wejście Doroty w życie roślin zaczęło się wcześniej: – Wychowałam się pod miastem, miałam do dyspozycji ogród i dużo wolności, którą rodzice mi zostawiali. Nie interesowało mnie ogrodnictwo, lecz to, co odbywa się w ziemi, przemiany owadów i kłączy. Po szkole kopałam ziemianki i budowałam domki na drzewach. Pod ręką były kawałki drewna, sznury, resztki wełny, które dostawałam od mamy zajmującej się tkactwem artystycznym.
Po mamie Annie Buczkowskiej Dorota odziedziczyła zamiłowanie do naturalnych materii. Co ciekawe, można to prześledzić na innej wystawie warszawskiej: „Layers/Warstwy” w pop-up Gallery przy Koszykowej 35, która otworzyła się przed WGW i prezentuje gobeliny Anny Buczkowskiej, zawierające patyki i jedwabie, zestawione z kolażami jej córki.
Buczkowska: Rośliny leczą duszę
Każde działanie artystyczne Buczkowskiej wypływa bezpośrednio z jej osobistych doświadczeń. Rośliny żyją na jej obrazach, bo ona dostała nowe życie dzięki nim. – Ucieczka z miasta, życie w naturze zbiegły się z kryzysem osobistym i zdrowotnym – opowiada. – Stres, depresja, wyczerpanie. Po 16 latach opieki non-stop nad niepełnosprawnym synem, kiedy ten zaczął być zbuntowanym nastolatkiem, większym ode mnie, gwałtownie zaostrzyła się cukrzyca, na którą choruję od lat, i lawinowo zaczęły się powikłania.
Tąpnięcie nastąpiło, gdy usłyszała od lekarza, że w ciągu roku straci wzrok, jeśli natychmiast radykalnie nie zmieni trybu życia. – Poczułam, że doszłam do ściany. Dostałam wtedy zaproszenie do Rumunii. Przyjechałam na tydzień i… zostałam. Nie wierzę w przypadki. Zrozumiałam, że muszę dać sobie czas na to, żeby przypomnieć sobie, kim jestem. Postanowiłam tu osiąść i dzięki temu odzyskałam siebie. Przyjeżdżam do Warszawy, utrzymuję kontakt z pełnoletnim dzieckiem, ale bazę mam tutaj.
Cieszy ją, że po długiej nieobecności może pokazać w Warszawie równolegle dwie wystawy. Ekscytuje ją też spotkanie z Karoliną Grzywnowicz, której prace wywarły na niej wielkie wrażenie: – U Karoliny roślina jest bardziej aktorem, przejmuje zadania polityczne i społeczne. U mnie to osobista relacja wejścia w rezonans z bytami roślinnymi, ale też z ziemią, zwierzętami, innymi gatunkami.
Grzywnowicz: chwasty opowiadają historie
– „Uziemienie” to dwugłos – wyjaśnia Grzywnowicz. – Mnie krajobraz interesuje jako archiwum, w którym odcisnęły się ślady ludzkich działań. Przyglądam się roślinności, którą człowiek zmienia nie tylko według estetycznych upodobań, lecz także politycznych korzyści, sytuacjom, w których krajobraz staje się projekcją tożsamości czy ideologii władzy.
Roślinna droga Karoliny zaczęła się od pamiętnej instalacji „Chwasty” w Miejscu Projektów Zachęty, kiedy w galerii umieściła fragment autentycznej łąki z wyciętym systemem korzeniowym i warstwą ziemi. Rośliny znalazła w miejscach powojennych wysiedleń, dokonanych w Bieszczadach i Beskidzie w ramach niechlubnej akcji „Wisła”. Opuszczone domy zarosły roślinami, ale jeśli ktoś znał się na botanice, mógł z nich wyczytać historię znikania. Ciekawe, że Grzywnowicz zanim została artystką od interdyscyplinarnych projektów opartych na badaniach naukowych, skończyła komparatystykę literacką na Uniwersytecie Jagiellońskim.
– Myślałam, że zostanę na uczelni – mówi Karolina. – Ale kiedy zaproponowano mi robienie doktoratu, poczułam, że bardziej interesuje mnie opowiadanie historii, tworzenie sytuacji spotkania, wymiany wiedzy i doświadczeń. Nie ograniczam się do konsultacji z akademikami, choć omawiam moje prace z botanikami czy gleboznawcami, ale również z lokalnymi ekspertami, którzy wyspecjalizowali się w jakiejś dziedzinie. Równie ważne są osoby, które na przykład w skrajnie zagęszczonych obozach uchodźczych próbują na maleńkim skrawku ziemi, w beczkach po wodzie, uprawiać rośliny, by w ten sposób uzyskiwać dla siebie i rodziny żywność. Są prawdziwymi mistrzami przetrwania.
Po roślinach badała też piosenki. W Palestynie w obozach uchodźczych nagrywała pieśni będące nośnikiem palestyńskiej kultury, przekazywanej przez matki dzieciom, które nie znały życia poza obozem. W pracy „Destylaty”, pokazywanej na „Uziemieniu”, zajmie się kolejną ulotną, a zawierająca ukryte przekazy, sferą – zapachami.
Grzywnowicz: Rośliny kryją przemoc
Paradoksalnie Karolina w swoich pracach o przedmiotowym wykorzystywaniu roślin przez człowieka nie odnosi się do ewidentnego niszczenia środowiska. – Badam „polityki sadzenia”, w których rośliny zostały użyte na przykład do kamuflowania miejsc przemocy, zbrodni, działań wymierzonych w daną grupę ludzi – wyjaśnia. – Zależy mi, by choć symbolicznie represjonowana grupa mogła odzyskać prawo do swojej ziemi i przejąć „rośliny okupacyjne”, zmieniając radykalnie ich funkcję. Tak aby zamiast opresji służyły danym społecznościom.
Najpierw przyglądała się temu, jak naziści ukrywali miejsca zbrodni za pomocą roślin, bo Holokaust miał być zbrodnią bez świadków i bez śladów. W miejscach masowych grobów sadzili błyskawicznie rosnący i azotolubny łubin. W Sobiborze czy Bełżcu teren po obozie obsadzili sosną – szybko rośnie, nie ma wymagań glebowych i jest wszędzie dookoła, nowe nasadzenie może się więc szybko wtopić w otoczenie. Drugi przypadek przywiozła z Bliskiego Wschodu z palestyńskiej rezydencji artystycznej. Oprócz nagrywania piosenek robiła też research na temat tego, w jaki sposób Izrael wykorzystuje rośliny w swoim projekcie kolonialnym.
– To przemyślana, pełna rozmachu polityka, stosowana przez syjonistów od lat 30. – mówi o swoich odkryciach. – Chcieli całkowicie zmienić wygląd miejscowego krajobrazu, jeszcze zanim powstało państwo Izrael. Zaczęli akcję sadzenia sosen na masową skalę, by krajobraz przypominał ten środkowoeuropejski i zachęcał Żydów ze Środkowej Europy do osiedlania się w Palestynie.
Takie działanie miało również wzmacniać narrację „ziemia bez ludzi dla ludzi bez ziemi” poprzez zakrycie śladów obecności rdzennych mieszkańców, Palestyńczyków. Zachodni Brzeg to wzgórza pocięte tarasami, na których rosną drzewa oliwne, cytrusowe, zboża, krajobraz przygotowany pod uprawę. Żeby tarasy zasłonić, zasadzono 250 milionów drzew, tworząc leśne monokultury, które dziś płoną z powodu suszy.
Wielką akcją crowdfundingową zajmowała się organizacja Jewish National Fund, która żeby zazielenić pustynię, zbierała pieniądze wśród diaspory na świecie. Od 1948 roku oprócz zalesiania wzgórz zaczęto drzewami maskować miejsca wysiedlonych palestyńskich miejscowości na terenie Izraela. Zatrważające, że ofiary niemieckiego nazizmu użyły do zacierania kolonizacji tych samych drzew, którymi twórcy Holocaustu zacierali ślady zbrodni na narodzie żydowskim.
Grzywnowicz: Zioła narzędziem oporu
Jak mówi Grzywnowicz, nawet gdyby Palestyńczycy wywalczyli prawo do powrotu, to szybko odbudują domy i szkoły, ale nie będą w stanie uprawiać ziemi, bo sosny zakwasiły i wyjałowiły glebę. – Zastanawiałam się, co można zrobić z tych sosen, zanim zajdzie rekultywacja gleby, by służyły tym społecznościom. Może produkować sosnowy olejek eteryczny, którym społeczność mogłaby się leczyć, ale też uczynić go towarem eksportowym Palestyny? W ramach wystawy tworzę z osobami zajmującymi się destylacją olejków taki właśnie spekulatywny scenariusz dla przyszłości.
Przy okazji Grzywnowicz odkryła, że zajmowanie się medycyną naturalną, używaniem ziół i roślin do leczenia często w krajach kolonizowanych czy okupowanych jest objęte represjami. Tak było za czasów apartheidu w RPA, kiedy czarna społeczność nie mogła zbierać roślin do samoleczenia, tak jest dzisiaj w Palestynie. – Palestyńczykom nie wolno zbierać ziół i jest to celowe działanie państwa Izrael. Zwykle zioła zbierają starsze osoby na swój użytek albo drobną sprzedaż. Znają swoją ziemię, wiedzą, ile zbierać, żeby za rok zioła się odrodziły. Pod pretekstem ochrony ginących gatunków zakazem objęto wszystkie rośliny o właściwościach leczniczych, także szałwię i tymianek, które rosną wszędzie i powszechnie wykorzystuje się je w kuchni palestyńskiej. Chodzi więc o to, by rdzenni mieszkańcy nie mogli swobodnie swoich tradycyjnych potraw przygotowywać.
Te zapisy prawne wprowadził Ariel Szaron, który poza tym, że był premierem, krótko pełnił funkcję ministra środowiska. Grzywnowicz pracuje z prawnikiem palestyńskim z Hajfy; on sam początkowo myślał, że to martwy zapis, ale kiedy sprawdził statystyki, okazało się, że jest on wykorzystywany z całą bezwzględnością, nie ma też szczegółowych regulacji i podlega na bieżąco interpretacji osoby, która kogoś zatrzyma. – Rabea, prawnik, zajmuje się już tylko tymi sprawami, wyciąga ludzi z więzień za zbieranie tymianku – opowiada Karolina. – Tak więc zbieranie ziół w Palestynie, produkowanie olejku, leczenie domowymi metodami jest aktem oporu. Dlatego dla mnie „uziemienie” kryje w sobie kwestię przeciwstawienia się działaniom, mającym na celu odcięcie rdzennej ludności od ich ziemi, odebranie im prawa do użytkowania jej.
Grzywnowicz: Zapach historii
Na wystawie nie zobaczymy wysianych ziół. – W Jednostce pracuję z zapachową reprezentacją roślin i leczniczymi olejkami eterycznymi. Będzie można poczuć „strategie oporu”. Zapachy – tak jak rośliny i piosenki – kodują przeszłość, opowiadają historie. Są najtrwalszymi przekaźnikami pamięci.
– Emocje i zapachy są zapisane w tym samym miejscu mózgu, dlatego kontakt z zapachem powoduje natychmiastowe przywołanie związanego z nim doświadczenia – mówi. – Z tych przemyśleń „destyluje” mi się osobny projekt o związkach zapachu i traumy. Zapachy mogą ewokować to, co polityczne, ale też to, co intymne, bo na ten sam zapach każdy może reagować inaczej. Tobie czy mnie zapach lasu sosnowego może kojarzyć się z koloniami w dzieciństwie, a dla osób z innymi doświadczeniami może być związany z traumą.
Zapachy pokazują nam też, jak bardzo jesteśmy przeciążeni bodźcami, a nasza percepcja zdominowana przez wzrok, skupiony na ekranach i obrazach. Zapach informował, przyciągał albo odpychał, ostrzegał przed zagrożeniami, a „Destylaty” to odwołanie się do tej części nas, którą porzuciliśmy, żyjąc w cywilizacji. To powrót do zapomnianych sposobów komunikacji. W obu wystawach powraca więc kwestia zmysłowej rozmowy z roślinami. Nie czytamy już ich zapomnianego języka, „Uziemienie” daje szansę na ponowne jego odkrycie.
„Uziemienie”, Dorota Buczkowska i Karolina Grzywnowicz
Galeria Jednostka, od 29 września do 22 października 2022,
www.jednostka.com
Otwarcie wystawy w ramach Warsaw Gallery Weekend 2022: 29.09 – 2.10.2022
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.