– Koledzy mówią, że emanuję tak silną energią, że publiczność też to odczuwa – mówi mezzosopranistka, która stawała na scenie 600 razy w 21 krajach świata. W przyszłym roku obchodzi 25-lecie pracy twórczej.
Znamy się od prawie 20 lat. Wiem o tobie dużo, ale cieszę się, że możemy teraz porozmawiać o początkach twojej kariery. Kiedy poczułaś, że scena to twoje życie?
W liceum śpiewałam w chórze. Wiele razy dostawałam solówki. Bardzo mi się to podobało, ale nie myślałam, że stanie się to moją pasją i pracą. Nie pamiętam jednego konkretnego momentu olśnienia, ale pierwszy profesjonalny spektakl, już na studiach, sprawił mi tyle radości, że nie potrafiłam jej nawet opisać słowami. Dzisiaj ten zawód to przede wszystkim pasja – do muzyki i do ludzi. Taką samą frajdę sprawia mi praca na próbach z dobrym zespołem i kolegami śpiewakami, jak sam spektakl polegający na obcowaniu z publicznością.
Jesteś jedną z niewielu znanych mi postaci wokalistyki, które biorą udział w bardzo różnorodnych projektach.
Podczas recitali towarzyszy mi na scenie fortepian, klawesyn albo kilka instrumentów. W duetach dwóm śpiewakom solistom towarzyszy orkiestra. Są też duety z fortepianem, utwory oratoryjne, msze, arie z orkiestrą i z chórem i wreszcie wielkie dzieła oratoryjno-kantatowe, gdzie jest kilku solistów i duża orkiestra symfoniczna. I, oczywiście, opera, gdzie mamy solistów, czasem chór, orkiestrę i całą oprawę sceniczną – kostiumy i dekoracje. Występuję we wszystkich tych konfiguracjach. Natomiast wydaje mi się, że najciekawsze jest to, że wykonuję muzykę od wczesnego baroku do utworów ultrawspółczesnych, po części pisanych specjalnie dla mnie.
To rzadkość, żeby ktoś wykonywał tak szeroki repertuar.
Bez wątpienia to był mój wybór, ale praca nad skalą głosu i dopasowaniem go do rozmaitych epok wiązała się też z nauką u mojego wszechstronnego profesora, Jerzego Artysza. To nie takie częste, że kobieta studiuje śpiew u mężczyzny. Mało tego, kiedy sama zaczęłam uczyć, to na początku miałam w klasie samych mężczyzn, a dopiero potem zaczęły przychodzić dziewczyny. Natomiast profesor nauczył mnie przede wszystkim tego, że wszechstronność popłaca, bo po pierwsze, wzrasta świadomość techniczna, a po drugie – nie ma czasu na nudę.
Co jest dla ciebie ważne w momencie wyboru repertuaru?
Lubię śpiewać muzykę, która wymaga od mnie inteligencji. Gdybym śpiewała tylko operę, to byłoby dla mnie za proste. Lubię sobie komplikować myślenie, bo to mnie bardzo rozwija.
O czym myślisz na chwilę przed wyjściem na scenę?
Zanim wydam pierwszy dźwięk, bardzo się denerwuję. Potem oczywiście już nie. Koledzy twierdzą, że nigdy tego po mnie nie widać. Najważniejsze jest dla mnie skupienie.
Czy suknia, w której śpiewasz, określa twoje emocje związane z danym dziełem?
Bardzo często. Do muzyki oratoryjnej nie wyskoczę na scenę w krynolinie z gorsetem. Na galichętnie wystąpię w czerwieni i złocie. Kolor odzwierciedla moje emocje, ale i emocje zawarte w utworze.
Zachwyciła mnie twoja kreacja, którą nosiłaś podczas koncertu w mediolańskim Teatro alla Scala.
Ten koncert to było spełnienie marzeń. Śpiewałam przepiękny utwór na inauguracji fantastycznego festiwalu, byłam jedyną solistką w tym koncercie, więc czułam się dopieszczona. Rewelacyjny hotel, przemyślane próby ze znakomitą orkiestrą pod batutą świetnego i dobrze mi znanego dyrygenta, fantastyczna garderoba z fortepianem. Nawet szafę w tej garderobie podpisali moim nazwiskiem! I fenomenalna publiczność. Po prostu bajka.
Publiczność jest warunkiem twojego spełnienia na scenie?
I tak, i nie. Jest tak samo ważna jak obcowanie z muzyką. Uwielbiam też próby – wspólne odnajdywanie interpretacji, „grzebanie” w utworze, szukanie wspólnych przebiegów. Na koncercie najważniejsza jest energia. Silnie odczuwam to, co się dzieje pomiędzy artystą a publicznością. Koledzy twierdzą, że emanuję tak silną energią, że ludzie to też bardzo odczuwają. Czasem, kiedy zaczyna się spektakl, który jest trochę dziwny albo po prostu inny, czuje się chłód. Potem przeradza się on w różne emocje – chłód i ciepło na przemian. Oczywiście najbardziej lubimy te gorące emocje między nami i publicznością.
Uwielbiasz nagrywać, prawda?
Tak, oczywiście moją faworytką wśród reżyserów dźwięku jest Małgosia Polańska z Dux, która potrafi wycisnąć z człowieka ostatnie poty. Miałam też jakiś czas temu fantastyczną sesję nagraniową z zespołem ze Szwajcarii. Drugiego dnia nagrań pracowałam bite 12 godzin.
Kariera muzyczna wiąże się także z podróżami.
Występowałam w 21 krajach, ale do wielu wracałam bardzo często. Przez wszystkie lata mojej kariery stałam na scenie około 600 razy. Na koncerty wyjazd jest krótszy, bo zwykle obejmuje kilka dni prób i sam koncert, ale przy produkcji operowej może trwać nawet trzy miesiące. W Operze Paryskiej w kontrakcie jest punkt, że nie wolno oddalić się od Paryża na więcej niż 50 km. Dzwonią też około południa w dniu próby generalnej i w dniu spektaklu z pytaniem, czy solista dobrze się czuje. To oczywiście szalenie miłe, ale ma swój głębszy sens. Opery tej klasy nigdy nie odwołują spektakli. W razie czego szukają błyskawicznie zastępstwa. I po tej drugiej stronie też kiedyś stałam. Pewnego dnia o 15 dostałam telefon z opery w Monachium, czy o 19 mogę zaśpiewać „Rinaldo”Haendla. Byłam w Warszawie na zajęciachze studentami. Zamówiłam taksówkę, pojechałam pędem do domu po nuty i cokolwiek do przebrania i na samolot. Na lotnisku w Monachium podstawiono pod samolot limuzynę, a w środku czekał na mnie korepetytor. Po drodze do teatru ćwiczyliśmy ich wersję tej opery. Wpadłam do teatru, nie zdążyłam się nawet przebrać, na szczęście byłam cała na czarno. Ja śpiewałam z kanału tam, gdzie w operze siedzi orkiestra, a śpiewak, którego zastępowałam głosowo, aktorsko normalnie odgrywał swoją rolę na scenie. Takie cuda tylko w świecie muzyki klasycznej.
A jaki był największy cud?
Wyobraź sobie, że też z operą „Rinaldo”. Dostałam telefon z Antwerpii, że jest nagle potrzebne zastępstwo, ale spektakl był w piątek, a ja w czwartek i w niedzielę miałam koncerty w Warszawie. Oczywiście z zupełnie innym repertuarem. Nalegali jednak bardzo, więc poleciałam w piątek rano. Po spektaklu uznali, że nie wyobrażają sobie niedzieli beze mnie. Gdy się dowiedzieli, że koncert w Warszawie mam wczesnym popołudniem, to wyczarterowali specjalnie dla mnie samolot, który przyleciał specjalnie po mnie z Antwerpii, czekał na lotnisku, aż dojechałam z recitalu w Łazienkach, i doleciałam dosłownie na godzinę przed spektaklem. Stałam zatem na scenie w czwartek, piątek i dwa razy w niedzielę w dwóch krajach. Wszystko jest możliwe, jak się kocha to, co się robi.
Umiesz wyjeżdżać na wakacje?
Umiem, ale pod warunkiem, że jest na to czas. Kiedyś przez pięć lat nie miałam urlopu. Dużo ważnych festiwali operowych odbywa się w lecie. A gdy dostaje się na nie angaż, to nie wypada odmówić. Po tym niezwykle intensywnym czasie moja fizjoterapeutka powiedziała, że mam zacząć wyjeżdżać nawet na kilka dni, bo dłużej tak nie dam rady.
Są miejsca, do których lubisz wracać?
Uwielbiam Genewę, Lucernę i Wiedeń, szalenie podobało mi się w Korei. Lubię wyjeżdżać na produkcje operowe, bo wtedy jestem wiele tygodni w jednym mieście. To takie oderwanie od codziennego życia. Ale wakacje najbardziej lubię spędzać w Polsce, odkrywając nowe,piękne miejsca.
Masz dwa dni wolne i kartę kredytową w ręku. Co kupujesz?
Niestety sporo wydaję na kosmetyki, ale to poniekąd wymóg mojego zawodu. Cały czas jest się częścią sceny. Nasze ciało jest naszym instrumentem, więc trzeba o nie dbać. Poza tym oczywiście kupuję książki. Czasami zauroczy mnie coś innego. Miałam taki moment, że lubiłam przywozić z podróży szkło. Musiało być zielone.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.