Znaleziono 0 artykułów
20.02.2024

Sandra Drzymalska o aktorskich wyzwaniach rok po premierze oscarowego „IO”

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

Oczywiście marzą mi się międzynarodowe plany filmowe, ale nie za wszelką cenę. Polskie kino i twórcy zapewniają mi projekty, w których mogę się spełniać i rozwijać – mówi Sandra Drzymalska. Reżyserzy obsadzają ją w rolach wielowymiarowych, emocjonalnie skomplikowanych bohaterek, które wymagają scenicznej dojrzałości. Jerzy Skolimowski po jednym spotkaniu zobaczył w niej Kasandrę, a Adrian Panek powierzył rolę legendarnej biolożki Simony Kossak.

Jej portfolio jest imponujące, gdyż – jak sama mówi – nie chce wracać do podobnych postaci. Dzięki swojej wrażliwości nie daje się zaszufladkować. Z Sandrą Drzymalską, jedną z najciekawszych aktorek młodego pokolenia, rozmawiamy o jej rolach w filmach, które wkrótce pojawią się na ekranach, spotkaniach z legendami, wspomnieniach z oscarowej gali i sposobach na trzymanie się ziemi.

Jest dopiero luty, a już wiemy, że w tym roku zobaczymy cię w co najmniej dwóch dużych produkcjach. 8 marca do kin trafi „Biała odwaga” w reżyserii Marcina Koszałki opowiadająca o nieznanym i niewygodnym fragmencie historii Polski. To film, który na pewno nie wszystkim się spodoba. Nie miałaś obaw, angażując się w tę produkcję?

O temacie Goralenvolk dowiedziałam się, gdy Marcin Koszałka zaproponował mi rolę Bronki. Dopiero po przeczytaniu scenariusza zaczęłam zgłębiać temat. Nie uczą nas o tym w szkołach. To podhalańska trauma, która nie była uzdrawiana, tylko wypierana. Dla mnie ten film traktuje o tym, że historia powinna nas łączyć, a nie dzielić. Oddajemy ją w sposób bardzo uczciwy i z ogromną czułością. Nie chcieliśmy tym filmem nikogo oceniać. To czas II wojny światowej, gdy ludzie byli postawieni w sytuacji zagrożenia, czasami bez wyjścia. Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jak byśmy postąpili w ich sytuacji. Poza tym według mnie ten film opowiada o ogromnej potrzebie poszukiwania bliskości, o zagubieniu człowieka w świecie.

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

Rola Bronki jest twoją kolejną niezwykle emocjonalnie wymagającą rolą. Co cię do niej przyciągnęło?

Bronka – pełna energii, życia, miłości i szczęścia dziewczyna – totalnie się zapada po ciosie, jaki dostaje od życia. Staje się wycofana, poszukuje poczucia bezpieczeństwa, chciałaby zachować człowieczeństwo. Bardzo mało mówi, wyraża się inaczej niż dotychczas. Zależało mi, by to zachować, nie dodawać nic więcej. Wszystko, co przeżywa, dzieje się w jej wnętrzu. Bronka na pewno pozostanie ze mną bardzo długo. Pięknie mi się ją grało.

Plan filmowy tej produkcji umiejscowiono w samym sercu Tatr. Czy któraś scena szczególnie zapadła ci w pamięć?

Kręcenie filmu w pięknym i majestatycznym górskim plenerze było ogromnym przywilejem i bardzo pomagało zbudować postać. Dla mnie najbardziej magicznym momentem jest scena, w której tańczymy góralskie tańce na zamarzniętym Morskim Oku. To jedno z najpiękniejszych wspomnień w moim aktorskim życiu.

Mam wrażenie, że reżyserzy widzą w tobie trudne, skomplikowane emocjonalnie, niejednoznaczne postaci i w takich też cię obsadzają. Czy jesteś ryzykantką i wybierasz te bardziej wymagające role?

Najlepsze, co może spotkać aktorów i aktorki, to właśnie postacie złożone, wielowarstwowe, które mam możliwość zgłębiać. One do mnie przychodzą, ale ich wyboru nie nazwałabym ryzykiem. W pracy aktorskiej bardzo ekscytuje mnie tworzenie postaci, dawanie jej swoich uczuć, emocji, twarzy. Wybierając role, kieruję się też rozwojem. Gdy dostaję propozycje ról podobnych do wcześniejszych, nie budzą one we mnie już tak wielkiej ciekawości. Poza tym uwielbiam odkrywać światy i lubię się do nich przenosić – a to do „Simony Kossak” w lata 70. XX wieku, a to do „Białej odwagi” w lata 30. Na planie kocham też kostium, jest dla mnie bardzo ważny. Niejako daje mi tę postać, jej postawę ciała, charakter. Podobnie jest z charakteryzacją. Gdy tworzę postać, zapadam się w niej i w jej świecie, zostawiając na jakiś czas mój własny.

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

W filmie „Simona Kossak” zobaczymy cię pod koniec roku. Trudno sobie wyobrazić, że scenariusz filmu oparto na historii życia prawdziwej kobiety. Jak wspominasz pobyt na tym planie?

To był wspaniały projekt. Pozostały mi z niego najlepsze wspomnienia i doświadczenia w życiu – przytulenie się do dzika, do aksamitnej i delikatnej sarny. Ponieważ zachowało się bardzo mało materiałów z młodości Simony, budując tę postać, korzystałam głównie z książek i opowieści oraz rozmów z jej siostrzenicą Joanną Kossak. Większość nagrań filmowych i radiowych powstała, gdy Simona skończyła 50 lat. Niestety, leśniczówka Dziedzinka, w której Simona żyła przez ponad 30 lat w Puszczy Białowieskiej, jest już zniszczona i nie sposób było realizować tam zdjęć. Została odtworzona w rezerwacie pod Warszawą.

Natomiast przez wzgląd na sytuację w Puszczy Białowieskiej i tragedię uchodźców nie mieliśmy do niej za bardzo wstępu. Zdjęcia odbywały się głównie w Puszczy Knyszyńskiej, ale groza tych wydarzeń była jak najbardziej odczuwalna na planie. To bardzo przykre, że w tak pięknym i magicznym miejscu dochodzi do tak okrutnych historii. Puszcza Białowieska ma w sobie coś niesamowitego.

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

To także kolejny film po „IO” w reżyserii Jerzego Skolimowskiego, gdzie partnerują ci zwierzęta.

To dopiero jest magiczne doświadczenie. Dzięki pracy ze zwierzętami nauczyłam się o sobie czegoś nowego. Ich obecność na planie sprawia, że nie skupiamy się wyłącznie na sobie, lecz na zwierzęciu, bo ono nie stanie na pozycji, nie nauczy się roli. Podążamy więc za jego instynktem i intuicją. Każde zwierzę ma zupełnie inny charakter. Mieliśmy na planie sarny i każda z nich była inna. Ponieważ są bardzo płochliwe, od razu powiedziano nam, że to się nie uda, sugerowano, by je zastąpić danielami. I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego: sarny same stawały dokładnie tam, gdzie należało, wchodziły w role i były gwiazdami. Szybko przyzwyczaiły się do ekipy. Mieliśmy ogromną uważność na zwierzęta, by były jak najlepiej traktowane. Wspominam to jako niesamowitą przygodę – mogłam dotknąć kruka, pracować z sarnami, obserwować, jak zwierzęta wyczuwają nasze emocje.

A jak wspominasz spotkanie z bohaterką filmu Jerzego Skolimowskiego i z samym reżyserem?

Castingi odbywały się, gdy wracałam z festiwalu filmowego w Toronto. Dostałam wiadomość, że Jerzy Skolimowski poszukuje aktorki do swojego nowego filmu i chciałby się ze mną spotkać. Na wspólnym spotkaniu z producentką i współscenarzystką Ewą Piaskowską Jerzy zadał mi pytanie, czy boję się dużych zwierząt. Wyobraziłam sobie słonia, lwa… Bo nie powiedział mi od razu, że chodzi o osiołka. Gdybym miała stanąć obok lwa, to oczywiście, że pojawiłby się jakiś lęk. Ale wtedy hardo odpowiadałam, że nie, oczywiście, że się nie boję. Na drugi dzień dostałam telefon, że mam tę rolę.

Z Jerzym Skolimowskim dzielą was pokolenia. Łączy was podobna wrażliwość?

Z Jerzym praca ewoluuje w trakcie zdjęć. On obdarza aktorów zaufaniem, daje bardzo dużo wolności. To daje ogromny komfort pracy, gdy nie jestem zablokowana w określonych ramach, które ktoś mi wyznacza. I to jest naprawdę piękne w tworzeniu postaci, bo nie kieruje mną w żaden sposób strach, że coś zrobię źle i zostanę za to skrytykowana.

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

Pojawiłaś się już na większości gal filmowych, w tym także na oscarowej za sprawą roli w „IO”. Jak wspominasz to wydarzenie?

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

Chyba nadal nie jestem w stanie wyobrazić sobie skali Oscarów. Oczywiście na każdy festiwal i galę chętnie pojechałabym kolejny raz, ale jadę tam z otwartością, która pozwala mi być gotową na wszystko, co mnie tam zastanie. Na nic się nie nastawiam, czekam, co przyniesie los. Oscary wspominam bardzo dobrze. Choć wiele z moich wyobrażeń prysło podczas mojej pierwszej gali. Wchodząc do miejsca, w którym odbywa się gala, przechodzisz przez namiot przypominający te cyrkowe… Wchodząc dalej, mijasz wszystkie ścianki i wielkie Oscary z plastiku. Oczywiście nadal wygląda to oszałamiająco. Ale chyba większość osób, które tego doświadczyły, powie ci, że Oscary kojarzą mu się z głodem. Kiedy jesteś nominowana w kategorii najlepszy film międzynarodowy, musisz być na miejscu o 13.00, a wydarzenie kończy się o 23.00. W międzyczasie są dostępne tylko małe przekąski. Z oscarowych historii przytoczę jeszcze jedną. W trakcie gali są co jakiś czas pięciominutowe przerwy i jeśli nie zdążysz po nich wrócić na salę, nie wpuszczą cię. Tak ominął mnie na przykład występ Lady Gagi, który spędziłam w foyer.

W zamian masz oscarową anegdotkę! Z kolei twoje zdjęcie z festiwalu w Cannes nie potrzebuje żadnego komentarza.

To chyba był wystrzał adrenaliny. Nie spałam wtedy jakieś 40 godzin, przyleciałam do Cannes na pół doby, by zaraz wrócić na plan „Białej odwagi”. Moja walizka z przygotowaną kreacją, dodatkami i kosmetykami zgubiła się na lotnisku, a w Cannes byłam w pożyczonej stylizacji.

I tak powstają legendy! Czy nie olśnił cię blask fabryki snów, czerwonych dywanów? Nie chciałabyś częściej grywać w zagranicznych produkcjach?

Nie chce poddawać się presji, która zapędzi mnie w kozi róg. Uważam, że polskie produkcje na skalę międzynarodową są świetne i mamy mnóstwo powodów do dumy, jesteśmy zauważani na świecie. Wszyscy znają filmy Andrzeja Wajdy, Romana Polańskiego, Jerzego Skolimowskiego. Polscy operatorzy są jednymi z najlepszych na świecie. Oczywiście marzą mi się międzynarodowe plany filmowe, ale nie za wszelką cenę. Polskie kino i twórcy zapewniają mi projekty, w których mogę się spełniać i rozwijać. Jeśli coś ma się wydarzyć, to się wydarzy, a ja będę gotowa.

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

Masz w sobie niecodzienną pokorę i spokój. To raczej nieczęste w zawodzie, w który wpisana jest presja.

Życie nie kończy się na aktorstwie. Uwielbiam je, to moja pasja i mam szczęście, że wykonuję zawód, który kocham. Ale świat jest dużo szerszy. I ja mam też swój świat.

Zanim podjęłaś decyzję o aktorstwie, miałaś plan B?

Nie. I to jest druga rzecz o mnie. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Pod koniec liceum zamiast skupiać się na maturze, zaczęłam zgłębiać siebie, swoją wrażliwość. Aktorstwo zaczęło coraz mocniej mnie przyciągać. Było moją ucieczką, znalazłam w nim schronienie dla mojej wrażliwości, bólu, smutku, które w sobie miałam. Jeżeli jestem do czegoś zmuszana, nie dostaję pierwiastka wolności, to momentalnie się sypię. I nie potrafię w takich ramach dobrze funkcjonować.

Co jest dla ciebie miarą sukcesu?

Kiedy sama sobie powiem, że jestem z siebie dumna. I wcale nie musi chodzić o sukces zawodowy. Sukcesem jest dla mnie coś, co pokonuję – moje lęki czy przeszkody wewnętrzne. Mierząc się z nimi także na terapii, mam wrażenie, że staję się dla siebie coraz lepszą osobą. To jest dla mnie ogromnym sukcesem. Mówi się, że jak się jest dla siebie dobrym i siebie kocha, to się też jest lepszym dla innych. To banał, ale dużo w nim prawdy. Sukcesem jest stawanie się coraz bardziej kochaną dla siebie. A później, jeżeli coś ma przyjść, to po prostu przyjdzie.

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

W 2019 roku byłaś jedną z bohaterek okładek „Vogue Polska”, których tematem przewodnim była odwaga. Pięć lat temu w wywiadzie z Anią Tatarską mówiłaś, że dopiero „uczysz się czerwonych dywanów”. Wspomniałaś, jak bardzo kostium pozwala zbudować ci rolę. A jakie miejsce zajmuje moda w twoim życiu prywatnym?

Kocham modę. Zaraziła mnie tym moja babcia, która była krawcową. Nauczyła mnie szyć ubranka dla lalek, gdy miałam sześć lat. Babcia kupowała mi najpiękniejsze sukienki księżniczek, szyła mi fantastyczne spódniczki i stroje. I to było coś dla mnie i dla niej. Miałam coś unikatowego, czego nie miał nikt. Do dzisiaj mi to zostało. Kocham vintage shopy i second handy. Może będę banalna, ale moda to sztuka, narzędzie do wyrażania siebie. Nie trzymam się jednego stylu. Dziś mogę mieć ochotę na lata 70., jutro będę wyglądać totalnie zwyczajnie. Ostatnio fascynują mnie formy – Schiaparelli, szerokie marynarki Saint Laurent czy nowoczesna elegancja Hermès.

W twoim portfolio są role, w których bardzo ważne w procesie budowania postaci jest ciało. W hitowym serialu „Sexify” grasz otwartą i wyzwoloną Monikę, a w świetnym „Powrocie” twoja bohaterka Ula ma w ciele zapisane traumy. W ostatnich latach zaczęło się w końcu mówić o pracy z ciałem, stawianiu granic, komforcie aktorek i aktorów na planie filmowym. Jak budujesz jako aktorka swoją relację z ciałem?

Na planie podczas scen intymnych potrafię się wyłączyć z myślenia o wstydzie, o tym, co pomyślą inni. Akceptuję swoje ciało takie, jakie jest. Nigdy na szczęście moje granice nie zostały przekroczone. To nie jest historia o tym, jak wyglądam, i tak do tego podchodzę. Na planach są teraz koordynatorzy intymności, co wiele ułatwia. Jako aktorzy możemy skupić się na scenie, która oczywiście nie jest komfortowa. Nie jesteśmy w stanie skontrolować wszystkiego, a oni wyłapują, co dzieje się wokół, bo może po nakręceniu takiej sceny wrócę do domu i coś zacznę przeżywać na nowo. To nie dotyczy tylko aktorów, ale całej ekipy na planie. Wszyscy powinniśmy dbać o siebie i podchodzić do siebie z szacunkiem.

(Fot. Gosia Boy, Szymon Brzóska / Synchro Collective)

Natomiast prywatnie mam zupełnie inną relację z ciałem. Cały czas nad nią pracuję. Teraz dopiero zaczęłam je lubić i dużo bardziej szanować, bo wcześniej traktowałam je bardzo niemiło przez zaburzenia odżywiania. To był dosyć mroczny okres w moim życiu, związany z akceptacją siebie. Wydaje ci się, że wiele osób cię nie akceptuje. Że wszystko w twoim ciele jest nieciekawe, złe. Nie chcę spłaszczać zaburzenia odżywiania tylko do związku z ciałem. Wszystko zaczyna się w głowie. Ciągle brakuje nam komfortu opowiadania o tym.

Aktorstwo samo w sobie jest zawodem obciążającym psychicznie, a ty grasz role wyczerpujące emocjonalnie, wymagające odpowiednich narzędzi, by się chronić. Masz łatwość w zostawianiu emocji z planu, bo przecież jesteś w nich przez dłuższy czas?

Teraz jest mi dużo łatwiej. Mam wrażenie, że nabieram wprawy, bardziej akceptuję emocje, z którymi powracam do swojego życia. Przestałam z nimi walczyć. Daję sobie czas na uspokojenie i na pożegnanie postaci, choć każda z nich zostawia we mnie jakąś cząstkę.

Powiedziałaś, że lubisz zapadać się w tych światach.

Lubię też budować postacie od wewnątrz. To jest bardzo połączone z moją psychiką i emocjonalnością. Ale też odkryłam, że dużo większą równowagę w powrocie do siebie dała mi moja suczka Kropka. Zanim się pojawiła, wracałam z planu, myślałam o postaci i zapadałam się w siebie. Teraz wracam, widzę ucieszoną na mój widok mordkę i muszę być dla niej. Obecność tego zwierzęcia i poczucie, że jestem za nią odpowiedzialna, zapewnia mi stabilność. Nie mam czasu na pogrążanie się w smutku, muszę z nią wyjść na spacer. To ona pomaga mi wracać na ziemię.

Ewelina Kołodziej
  1. Kultura
  2. Sandra Drzymalska o aktorskich wyzwaniach rok po premierze oscarowego „IO”
Proszę czekać..
Zamknij