„Vogue” niczym sejsmograf odnotował youthquake jako pierwszy. To była „erupcja młodości w każdej dziedzinie życia”. Młodzieżowa rewolucja spod znaku minispódniczki i Beatlesów wybuchła przeszło pół wieku temu, ale jej duch trwa do dziś.
Młodzież nigdy nie istniała. Ryzykowne stwierdzenie? Niekoniecznie. Przez stulecia przecież obowiązywała reguła: najpierw jest się dzieckiem, a potem – ni stąd, ni zowąd – dorosłym. Nikim pomiędzy. Jeszcze do połowy XX wieku nastolatkowie nie stanowili odrębnej grupy społecznej. Przypominali raczej swoich rodziców – zarówno wyglądem, jak i wyborami na życiowej drodze. Gdy nastały lata 60., coś tąpnęło. Władzę nad światem przejęła generacja powojennego boomu. Młodzi ludzie – rezolutni, ambitni i przepełnieni optymizmem – wyszli życiu naprzeciw, nie czekając, aż przyjdzie ono do nich. Przestali naśladować dorosłych, a zaczęli celebrować szczenięce lata. Byli „serdeczni i beztroscy niczym kociak, a zarazem samowystarczalni jak James Bond” – pisała w 1965 roku Diana Vreeland. To właśnie redaktor naczelna amerykańskiego „Vogue’a” ukuła pojęcie „youthquake” na określenie młodzieżowej rewolucji, która zatrzęsła rzeczywistością.
Londyn lat 60.: Kultura butikowa
Swingujący Londyn – jak mówiła o nim Vreeland – stanowił epicentrum youthquake’u. Nastoletni Brytyjczycy nie musieli już zaciskać pasa ani martwić się powojennym kryzysem. Nie bacząc na staroświeckie obyczaje czy dezaprobatę establishmentu, mogli wynaleźć własną kulturę, którą śmiało manifestowali na ulicach. Eleganccy modsi, zadziorni rockersi i wyzwoleni hipisi spotykali się w popularnych barach espresso i klubach jazzowych. Prawdziwą fontanną młodości były jednak odzieżowe butiki, od których roiło się na Carnaby Street i King’s Road. To tam swoje sklepy otworzyły pionierki młodzieżowej mody – Mary Quant i Kiki Byrne. Tam też Marion Foale i Sally Tuffin sprzedawały ubrania pstrzące się od barw i deseni inspirowanych pop- i op-artem. Do Granny Takes a Trip zwanego „pierwszym psychodelicznym butikiem w porywającym Londynie” schodzili się artyści i outsiderzy. Z kolei Biba, założona przez Barbarę Hulanicki, przyciągała młodociane gwiazdy sceny i ekranu, które zza kontuaru witała piętnastoletnia wówczas Anna Wintour. Zakupy przypominały prywatkę. Ubrania eksponowano w witrynach jak sztukę, ekspedienci wcielali się w arbitrów elegancji, a z głośników sączyły się poprockowe przeboje.
Tradycyjne krawiectwo z Savile Row odeszło do lamusa. Teraz moda tworzona była przez młodych i dla młodych. Odzwierciedlała ich nienasycony apetyt na modowe nowości, kapryśność, cielesną swobodę i rozrywkowy tryb życia. Dziewczyny upodobały sobie nowatorskie minispódnice, plastikowe bransolety, winylowe płaszcze maksi, kolorowe rajstopy, a nawet jednorazowe sukienki z papieru. Chłopcy pozowali na nowoczesnych dandysów. Nosili czteroguzikowe marynarki, koszule z żabotem, skórzane kurtki i krawaty wąskie jak śledzie. – Nie widziałam powodu, dla którego dzieciństwo nie miałoby trwać wiecznie – mówiła Quant. – Projektowałam więc ubrania, w których ludzie mogli biegać, podskakiwać, zachowując drogocenną wolność. Moda nastolatków szła z duchem czasów; była zabawna, zmysłowa, eksperymentalna i – co najważniejsze – w niczym nie przypominała stylu rodziców.
Młodzież dyktuje trendy po obu stronach Atlantyku
Każdy topowy butik w Londynie miał gramofon i kolekcję winyli z najświeższymi hitami. Muzyka i moda w latach 60. były bowiem nierozłączne. Niezależnie od tego, czy słuchało się Dusty Springfield, The Kinks, The Who czy Stonesów, wszyscy pragnęli upodobnić się do scenicznych idoli. Welurowe marynarki Micka Jaggera lub wzorzyste mini à la Cilla Black sprzedawały się na pniu. Tytuł trendsetterów należał jednak do czterech chłopaków z Liverpoolu. Gdy w 1964 roku Beatlesi wystąpili w programie Eda Sullivana, „Newsweek” grzmiał niepochlebnie: „Prezentowali się koszmarnie: wąskie, wymuskane, edwardiańsko-beatnikowe garnitury i włosy ścięte pod garnek”. Recenzja – jak się okazało – nietrafiona, bo beatlemania zmieniła „ostatni krzyk mody” w zbiorową histerię. Młodzi marzyli o marynarce ze stójką i parze butów Chelsea. Youthquake zatrzęsło raz jeszcze i to nie tylko Wielką Brytanią. Młodzież dyktowała trendy po obu stronach Atlantyku. Nastolatki w Stanach Zjednoczonych naśladowały Nancy Sinatrę i Edie Sedgwick. We Francji ton nadawały yé-yé girls – młodziutkie szansonistki pod wodzą Françoise Hardy, Brigitte Bardot i France Gall. Powiew młodości w Polskę Ludową tchnęli natomiast Niebiesko-Czarni, Katarzyna Sobczyk czy Karin Stanek śpiewająca: „Tato, kup mi jeansy”.
Twiggy: Twarz dekady
W 1966 roku na szczycie listy przebojów uplasował się hit Beatlesów „Yellow Submarine”. Wtedy też młodzieżowa rewolucja zyskała nowe oblicze. Lata 60. miały bowiem twarz nastoletniej Lesley Hornby, którą świat poznał jako Twiggy. Jej wielkie oczy, podkreślone dorysowanymi rzęsami, spoglądały z każdej reklamy i okładki magazynu. Ucieleśniała młodzieńczą radość życia. Jowialna, niewinna i pełna energii Angielka z dnia na dzień została ikoną stylu. – W wieku szesnastu lat byłam zabawnym, chudym maleństwem. Nic, tylko rzęsy i nogi. Aż tu raptem ludzie zaczęli mówić mi, jakie to piękne. Myślałam, że powariowali – wspominała. Twarz porcelanowej lalki, filigranowa, niemal dziecięca sylwetka oraz geometryczna fryzura weszły do kanonu urody. Na tle chłopaków, którzy zaczęli zapuszczać włosy i chętnie sięgali po kobiecą garderobę, Twiggy wydawała się androgyniczna, wręcz chłopięca, a przez to niezwykle intrygująca. Rozkochała w sobie „Vogue’a”, „Seventeen”, „Tatlera” i inne czasopisma, które w młodych modelkach (m.in. Peggy Moffitt, Jean Shrimpton, Penelope Tree) dostrzegły symbol dekady.
Wstrząs sejsmiczny, jaki wywołała młodzież lat 60., niesie się drżeniem do dzisiaj. Niepohamowany konsumpcjonizm, fast fashion, kultura fanowska, seksualna emancypacja, subkultury młodzieżowe, kult supermodelek czy influencerów – to pokłosie tamtej rewolucji. Przede wszystkim youthquake rzuciło światło na młodych ludzi pozostających dotąd w cieniu. Odkryło ich aspiracje i talenty. Sprawiło, że starsze pokolenie zaczęło bacznie śledzić poczynania i wynalazki młodych, a nierzadko nawet ich naśladować.
Druga fala youthquake’u
Pół wieku później, na fali wzmożonego zaangażowania młodzieży w sprawy świata, kolegium Oxford Dictionaries ogłosiło „youthquake” słowem roku 2017. Termin wymyślony przez Dianę Vreeland przestał kojarzyć się wyłącznie z latami 60. i określa dziś „znaczącą kulturową, polityczną i społeczną zmianę, która dokonuje się w wyniku działań lub wpływu młodych ludzi”. Również we współczesnej modzie z uwagą przyglądamy się twórczemu potencjałowi milenialsów, generacji X, pokolenia TikToka. To właśnie wśród projektantów młodego pokolenia znajdziemy najgorętsze nazwiska: Simon Porte Jacquemus, Kerby Jean-Raymond, Telfar Clemens, Marine Serre, Francesco Risso, Vejas Kruszewski czy Ludovic de Saint Sernin. Łamią tradycje i role płciowe, kreują subkultury, a zarazem czerpią z nich inspiracje, szukając innowacyjnych form ekspresji. Tak jak czynili to ich poprzednicy w swingujących latach 60.
Wbrew słownikowej definicji youthquake nie odnosi się wyłącznie do nastolatków. Dotyczy także dorosłych dzieci, Piotrusiów Panów, wiecznych chłopców i dziewczynek, dla których młodość jest stanem umysłu, a wiek zaledwie liczbą. – W byciu młodym nie chodzi o wiek, lecz o zachowanie wolnego ducha. Możesz spotkać dwudziestolatka, który jest nudny i stary, ale też siedemdziesięciolatka – młodzieńczego i ekscytującego. Starzenie się nie oznacza wcale rezygnacji ze stylu i indywidualizmu – stwierdza 74-letnia dziś Twiggy. O tym, jak prawdziwe są jej słowa, przekonują nowojorskie seniorki – bohaterki bloga i filmu „Advanced Style”. Ilona Royce Smithkin uczyła niegdyś malarstwa, Jacquie Murdock tańczyła w legendarnym Apollo Theater, a Iris Apfel projektowała dla Kennedych wnętrza Białego Domu. Choć przeszły na emeryturę, nie zwalniają tempa. Zaawansowany wiek nie przeszkadza im cieszyć się jesienią życia. Dają upust kreatywności, eksperymentując z modą śmielej niż niejeden małolat. Poprzez kolorowe garsonki, strusie pióra, kapelusze i ekstrawagancką biżuterię wyrażają wciąż drzemiącego w nich młodzieńczego ducha. Idąc za przykładem youthquake’u, buntują się przeciwko stereotypom i zadają kłam ageizmowi. – Starość nie jest dla mazgajów, mówi Apfel. – Jeśli chcesz być młody, musisz młodo myśleć; potrafić wciąż się zachwycać, mieć poczucie humoru i ciekawość. Nazywam siebie najstarszą na świecie nastolatką i zamierzam nią pozostać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.