Państwo wymagało od projektantów obecności, ale nie przynależności. W rocznicę wyborów 4 czerwca 1989 sprawdzamy, co łączyło Modę Polską z polityką.
Była środa, 30 listopada 1988 roku. O dwudziestej przed telewizorami zasiadło lekko licząc pół Polski: zaczynała się debata między szefem OPZZ Alfredem Miodowiczem a przywódcą „Solidarności” Lechem Wałęsą. Miodowicz, pomysłodawca tego show, obiecał rządzącej PZPR, że zrobi z Wałęsy marmoladę. Stało się odwrotnie – Wałęsa, a był to jego pierwszy raz na żywo w telewizji, zmiażdżył Miodowicza. Stąd był tylko krok do zorganizowania Okrągłego Stołu – wspólnych obrad partii i opozycji, których rezultatem były pierwsze wybory, w których brała udział „Solidarność”. 4 czerwca 1989 roku wyborcy zmiażdżyli partię.
– Oglądałem tę debatę – mówi Jerzy Antkowiak. – Moja żona, pani Dana, należała do „Solidarności”, cała jej apteka należała, nosiły znaczek „S”, kochały Wałęsę. A ja? Ja, niebieski ptak, zajmowałem się tym, czy będziemy robić modę.
W czasie historycznej debaty nawet bardzo intensywnie, bo za parę dni rozpoczynały się obchody trzydziestolecia Mody Polskiej. Akademia z orderami dla pracowników z całego kraju i co najmniej dziesięć pokazów – dla dziennikarzy, dla dyplomatów, dla handlowców i wreszcie ten największy dla VIP-ów, siódmego grudnia w Sali Kongresowej.
Wojciech Mann i Krzysztof Materna robili konferansjerkę, Stanisław Tym wygłosił skecz o uspołecznionym handlu. Grała orkiestra „Alex Band” pod kierunkiem Aleksandra Maliszewskiego. Śpiewali m.in. Alicja Majewska, Michał Bajor, Stanisław Sojka i czechosłowacka idolka Helena Vondrackova. Gościem specjalnym był Sława Zajcew, radziecki projektant zwany Diorem Wschodu. Na pokazie dla dziennikarzy pojawiła się jeszcze Queen of Saba – firma polonijna z Wiednia, której wyrobów projektanci Mody Polskiej nie traktowali poważnie, ale klienci, owszem – tym bardziej, że można je było kupić w salonach Mody.
Zatem gigantyczne święto, a pośród atrakcji – prezentacja kolekcji Mody Polskiej na wiosnę i lato 1989 roku. – Ustaliliśmy, że to musi być kolekcja szalenie uderzeniowa. Wiedzieliśmy, że przyjeżdża Zajcew, że będzie Queen of Saba. Musieliśmy być lepsi – wspomina projektantka Krystyna Wasylkowska.
Jerzy Antkowiak w katalogu pisał tak: „Moda roku 1989 ma zmierzać w stronę spokoju, klasyki, harmonii. W zaniku jest tzw. styl sportowy, coraz częściej pojawia się słowo „szyk”. A więc odsądzona od czci i wiary elegancja ma być modna i szykowna. Czas na to najwyższy, bowiem młode pokolenie, pokolenie dżinsu i szmat nic o niej nie wie”. Za najważniejsze tendencje uznał styl miejski i rys indywidualizmu – „hasło, które robi obecnie ogromną karierę”.
Przełożyli to na ciuchy naprawdę uderzeniowo. Szorty do marynarek, a nawet spodnio-spódnice dla mężczyzn, dla nich też – zwiastujące transformację sweterki z wizerunkiem golfisty, dla kobiet – ostre kolory, bardzo krótkie spódnice, duże żakiety, wielowarstwowe suknie i balowe kreacje z koniecznym kapeluszem.
Zdjęć z czerwcowych wyborów jest tak bardzo dużo, że można im wierzyć – propozycje Mody Polskiej nie przyjęły się. Bo Moda, odkąd powstała, miała bardziej edukować niż ubierać masy.
Moda centralnie sterowana
Jadwiga Grabowska, pierwsza szefowa artystyczna Mody Polskiej przed wojną studiowała dziennikarstwo. Po wojnie w zrujnowanej Warszawie założyła Salon Mody Feniks. W wywiadach tak tłumaczyła tę decyzję: – Skończyłam dziennikarstwo, ale dziennikarz musiał wtedy przestrzegać pewnej linii politycznej. Ja nie miałam żadnych przekonań politycznych.
Nie zapisała się nigdy do PZPR, ale potrafiła funkcjonować w systemie. Zanim w 1958 roku powstała Moda Polska, kierowała Biurem Pokazu Mody w Lipsku (ono przekształciło się z czasem w Biuro Mody „EWA” i wreszcie w Modę Polską). Kilka cytatów z katalogu „Modeli odzieży przeznaczonej na międzynarodowy pokaz mody odbywający się w ramach Targów Lipskich w 1954 roku” oddaje panującą wówczas atmosferę:
„Życie w naszej Ludowej Ojczyźnie staje się coraz lepsze, piękniejsze, radośniejsze. Polska Rzeczpospolita Ludowa staje się potężnym krajem nowoczesnego przemysłu. Rosną wielkie giganty gospodarcze – kuźnie naszej siły. Zmienia się krajobraz wsi, rosną plony. Podnosi się stopa życiowa. Rozwija się nauka i kultura. Wzrasta świadomość. A celem głównym wszystkich tych wielkich osiągnięć i zwycięsko realizowanych jeszcze wspanialszych planów jest człowiek; człowiek – z szerokim i stale wzrastającym zakresem potrzeb materialnych i duchowych. (…)
Przestrzenność naszych placów, wspaniałe perspektywy ulic, monumentalna skala elewacji i szlachetna architektura wnętrz przemawiają najprawdziwiej i najpełniej w zestawieniu z radośnie uśmiechniętym, coraz lepiej i piękniej się ubierającym człowiekiem, który jest nieodłącznym elementem wszystkiego „Nowego” w Polsce. (…)
A przecież tkaniny i modele projektuje się Polsce Ludowej dla najszerszego grona odbiorców. Masowy odbiorca na publicznych pokazach decyduje, które modele należy przekazać do produkcji, w które modele chce się ubierać, bo są praktyczne w zastosowaniu codziennym i piękne. I to jest głęboki społeczny sens każdego wydawnictwa z dziedziny mody i każdego pokazu mody w Polsce Ludowej”.
Dzisiaj brzmi to śmieszno-strasznie, ale mówi również o tym, że państwo doceniało modę i w ogóle – estetykę. Istniał kierowany przez Wandę Telakowską Instytut Wzornictwa Przemysłowego, Centralne Biuro Wzornictwa i szereg instytucji, które miały sprawić, że w Polsce będzie pięknie. Wszystkie te szlachetne założenia rozbiły się o system centralnego sterowania gospodarką – związki między kreacją, przemysłem i handlem były tak skomplikowane, że nie było szans, by piękno trafiło pod strzechy. Jeśli coś się udawało, to dzięki ludziom, którzy potrafili się nie tyle sprzeciwiać, co zgrabnie w tym wszystkim poruszać.
Takim człowiekiem był Józef Syroka, na przełomie lat 70. i 80. dyrektor naczelny Mody Polskiej, wcześniej bardzo długo – warszawskiej „Cory”. To on któregoś dnia zgodził się, by młoda dziennikarka „Przekroju” Barbara Hoff uszyła w „Corze” kolekcję ubrań dla Cedetu – z czasem z tego pomysłu wykluł się Hoffland. U niego pierwsze kroki jako projektantka stawiała Grażyna Hase. Kiedy zarządzał Modą Polską, pytany przez dziennikarkę, dlaczego w sklepach nie ma nic atrakcyjnego, mówił bez ogródek: – Kapitanowie przemysłu mają znaczące wpływy, a niedostateczne umiejętności. Nawet przy ograniczeniach, jakie narzucają aktualne możliwości naszej gospodarki można by zrobić znacznie więcej i lepiej, gdyby nasi menadżerowie wszystkich stopni mieli więcej odwagi.
Dewizy za obecność
Kapitanowie przemysłu nigdy nie nabrali odwagi. Syroka miał jej wystarczająco, by wiosną 1982 roku, gdy w Polsce trwał stan wojenny wysłać Modę Polską na targi do Lipska. W styczniu nikt nie był na pokazach w Paryżu, nie nadeszły żurnale, brakowało tkanin. – Trudno, musicie coś sklecić – powiedział, a oni sklecili: z drelichu namiotowego i ubrań, które modelki przywiozły sobie z Zachodu. – Zestawu tego nie nazwałbym kolekcją. Bardziej pasuje tu określenie: »impresje na temat pewnych stylów w obecnej modzie«. Poszczególne elementy jak spódnice, spodnie itp. pozwalają na różnorodne zestawienia i uzupełnianie własnej garderoby – mówił przed wyjazdem Jerzy Antkowiak.
Zazwyczaj neutralna światopoglądowo, tym razem ekipa Mody Polskiej przypięła sobie znaczki „Solidarności”. Obsługa pokazu nie pozwoliła, by wyszli w nich na wybieg. Po prezentacji nie było braw, ktoś tylko na skraju sceny położył czerwoną różę.
To tyle, jeśli chodzi o martyrologię. Jerzy Antkowiak jej nie znosi. Ironizuje w sprawie sekretarzy partii, ale przyznaje, że byli – on i Moda Polska w ogóle – złotymi dziećmi socjalizmu. Bo nie przejmowali się sprzedażą, bo zdarzał się Paryż, bo byli, gdy chodzi o modę, najmocniejsi w kraju.
Moda Polska należała do Chambre Syndicale de la Haute Couture, dzięki czemu otrzymywała zaproszenia na pokazy paryskich projektantów i, co istotne, tak zwane papier patrons, czyli wykroje ich projektów. Państwo za to płaciło, a w zamian oczekiwało jedynie obecności. Na dniach polskich w Paryżu, otwarciu połączenia lotniczego Warszawa – Kair, kongresach RWPG, wizytach oficjeli w polskich ambasadach, tournée po Związku Radzieckim i mniejszych demoludach. Wreszcie – na lokalnych pokazach w salonach, które w drugiej połowie lat siedemdziesiątych otwierano w miastach wojewódzkich. Od czasu do czasu trzeba było też ubrać żonę przywódcy. Zwykle niestety tak, jak ona sobie życzyła, a nie według zasad mody, czy choćby elegancji. Najważniejsze, że od projektantów oczekiwano obecności, a nie przynależności – tę obsługiwały całe piętra dyrektorów w centrali przedsiębiorstwa przy ul. Marszałkowskiej.
Liberace po liftingu
Nic zatem dziwnego, że ekipie Mody Polskiej 4 czerwca 1989 nie zapadł w pamięć. To nie było ich święto.
– Plastycy nie są bardzo odważnymi osobami. Ani w 1980 roku, ani później nikt z nas nie zapisał się do „Solidarności”. Przyjęliśmy postawę wyczekującą – mówi Krystyna Wasylkowska.
W 1989 roku czekali, nie oni jedni zresztą, na cud.
Po jubileuszowym pokazie dziennikarka magazynu „Reklama” pisała: Następne trzydziestolecie firmy będzie na pewno równie udane – wierzymy w to bez zastrzeżeń. Niewiele jest w kraju przedsiębiorstw o takiej renomie i tradycji. Moda Polska to najmocniejszy atut polskiego przemysłu odzieżowego od lat i bez wątpienia pozostanie nim nadal.
W sprawie przyszłości pomyliła się całkowicie. Bo już wtedy, kiedy szykowano fetę, wszystko – polska gospodarka i Moda Polska – trzeszczało w szwach. Po wyborach trzasnęło całkowicie. Skończyły się przywileje, stopniał dostęp do tkanin. Jeszcze przez sekundę mogło się zdawać, że będzie jak wcześniej, gdy w 1990 roku sztab Lecha Wałęsy, właśnie wybranego na prezydenta, zwrócił się do Mody o uszycie stroju na zaprzysiężenie. Jerzy Antkowiak obmyślił dla niego strój trybuna ludowego – tweedowa marynarka, golf i jeszcze beret, skoro prezydent znad morza. Sztab nie chciał o tym słyszeć, więc projektant – w drodze do Paryża – powierzył sprawę Krystynie Wasylkowskiej. Ubrała go jak trzeba.
A potem było, w wielkim skrócie, tak: zastawienie Jaskółki pod wartość kredytów w Banku PKO BP, rozmowy z Brytyjczykami niejasnej proweniencji, ogłoszenie – na wniosek Włochów, którym Moda była winna 400 tysięcy dolarów, upadłości marki, pozbywanie się nieruchomości, zwalnianie pracowników, kolejni syndycy, eksmisja z Marszałkowskiej. W 1995 roku – niespodziewany zysk, pierwszy od pięciu lat. Ale jednak – likwidacja 56 sklepów firmowych na rzecz utworzenia piętnastu patronackich. Zwolnienie wszystkich projektantów poza Jerzym Antkowiakiem. W następnym roku zysk stopniał niemal dziesięciokrotnie. W 1997 roku pozostałości po Modzie Polskiej sprzedano Kredyt Bankowi, rok później przestała istnieć.
Krystyna Wasylkowska: – Zawsze funkcjonowaliśmy poza rynkiem. Nie potrafiliśmy odnaleźć się w nowej rzeczywistości. A być może, gdyby dla Mody Polskiej znaleziono jakąś mniejszą formę, nie tak rozdmuchaną, to utrzymałaby się. Strasznie mi żal, że tak się nie stało.
Jerzy Antkowiak: – To musiało się tak skończyć. Nigdy nie działaliśmy na prawdziwych zasadach komercji. W PRL byliśmy wyjątkowi. Gdybyśmy przetrwali, wyglądalibyśmy jak Liberace po liftingu.
*
5 października w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi rozpocznie się wystawa poświęcona twórczości Jerzego Antkowiaka i Modzie Polskiej, której kuratorem jest Tomasz Ossoliński. Projektant pracuje też na filmem o Antkowiaku. „Vogue” objął nad przedsięwzięciami patronat.
Aleksandra Boćkowska - dziennikarka, autorka książek "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” i „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”. Współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą” i „Wysokimi Obcasami Extra”. Wcześniej redaktorka w magazynach „Elle” i „Viva! Moda”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.