Z dodatkami nigdy nie było łatwo. Zdarzało im się wędrować między kolekcjami. Dzięki pomysłowości projektantów rzadko kto orientował się, że zdarzały się powtórki.
Dłoń, którą można przypiąć gdzie bądź. Pozwijana niczym wąż bransoletka. Albo znowu broszka, cienka jak patyczek, ruchliwa jak jaszczurka. Naszyjnik ułożony jak kołnierz. I wreszcie bransolety większe niż płyty CD, ale bardzo do nich podobne. W Centralnym Muzeum Włókiennictwa jest tego co najmniej karton – biżuterii z metaloplastyki, która ozdabiała pokazowe kreacje Mody Polskiej.
– Ich organiczne kształty są modne także dziś – mówi Anna Poniewierska, stylistka współpracująca przy łódzkiej wystawie poświęconej Modzie Polskiej. Gdy całkiem niedawno stylizowała modelki Mody Polskiej do sesji w „Vogue” (efekty zobaczymy wkrótce), zastanawiała się, jak we współczesne ubrania wpleść coś archiwalnego. – Wybrałam biżuterię, bo z upływem lat nabrała patyny, nie zestarzała się. W dodatku wpisała się w aktualne tendencje. Słowem – super fuzja.
Uczestniczące w sesji modelki były zachwycone, bo pamiętały te dodatki z pokazów. – Wędrowały między kolekcjami. Projektanci musieli nabiedzić się, by wkomponować je tak, żeby widzowie nie zauważyli, że skądś już je znają – opowiadały.
Bo tylko czasem zdarzało się, że dodatki – biżuteria, ale też nakrycia głowy czy buty – były zamawiane specjalnie na pokaz. Zdarzyło się tak w 1986 roku. Moda Polska szykowała kolekcję na jesień/zimę 1986/87, co zbiegło się z ćwierćwieczem pracy twórczej Jerzego Antkowiaka. Specjalnej fety nie przewidziano. Miała wystarczyć laurka w katalogu. – Przekonałem koleżanki, że zrobię autorski finał – mówi Antkowiak.
Koleżanki przekonane, więc teraz trzeba je było zaskoczyć. I, jak często w tych historiach, po drodze pojawia się bar. Tym razem jest to Cafe Roma w okolicach dworca Centralnego. Wpada tam Antkowiak, zaglądają fotografowie Janusz Sobolewski i Marek Czudowski, dołącza Marek Beczek, projektant biżuterii, jeden z trzech najważniejszych w mieście. Biesiadują. Żarty, swawole, nie żałują trunków.
– Może zrobiłbyś mi biżuterię na pokaz? – Antkowiak zagaja któregoś dnia Beczka. A że zabawa trwa, daje mu wolną rękę.
– Wymyśliłem, że powinno być to duże i widoczne, żeby nie umknęło wśród ciuchów – wspomina Beczek. Projektuje wielkie koła, które można nosić jak kapelusz, po przecięciu jako bransolety, a po wygięciu jako kryzy albo naszyjniki. Najtrudniejsze było to przecięcie. Nie miał żadnych narzędzi, więc na Politechnice namówił frezerów, by poprzecinali mu to wszystko w swoim warsztacie, po godzinach.
I przekazał komplet Modzie Polskiej w prezencie.
Wyglądało efektownie, ale nie wszystkim przypadło do gustu. Dziennikarka „Życia Warszawy” nie zostawiła na kolekcji, nomen omen, suchej nitki. „Pokazana ostatnio rewia strojów Mody Polskiej na jesień i zimę 86/87 była spektaklem dość zadziwiającym” – pisała. Panom zarzucała koronki i brokaty, paniom nakrycia głowy. „Panie również w niezwykłych nakryciach głowy (…) wyciętych z czegoś robiącego wrażenie tektury na srebrny kolor pomalowanej. Mimo chłodnej pory, na którą kolekcję przygotowano, błysnął nam również jeden goły brzuszek spod czegoś wyglądającego na pas z gospodarczej folii aluminiowej. (…) Zdawało się więc w pewnym momencie, że wszyscy prezentujący kolekcję przybiegli z jakichś teatrzyków czy kabaretów, gdzie w dodatku nie udały się spektakle, bo miny mieli ponure”.
Jerzy Antkowiak też podobno minę miał ponurą, gdy zobaczył prezent od Beczka. Po latach mówi jednak: – Świetne były te obręcze. Jak z filmów Kawalerowicza.
5 października w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi rozpocznie się wystawa poświęcona twórczości Jerzego Antkowiaka i Modzie Polskiej, której kuratorem jest Tomasz Ossoliński. Projektant pracuje też na filmem o Antkowiaku. „Vogue Polska” objął nad przedsięwzięciami patronat.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.