Joanna Jędrusik, autorka „50 twarzy Tindera”, rozwiodła się, sprzedała mieszkanie i na kilkanaście miesięcy wyjechała do USA, a potem do Meksyku i Peru. Tam nie tylko randkowała, lecz także poznawała lokalną kulturę, zwyczaje i mieszkańców. Podróż opisała w książce „Pieprzenie i wanilia”.
W Stanach Zjednoczonych na Tinderze jest inaczej?
Raczej nie. Inna jest specyfika lokalna, na przykład odniesienia do amerykańskiej kultury czy polityków, jak chociażby masowe pisanie, że jeśli głosowałaś na Trumpa, przewiń w lewo. Reszta tinderowo-randkowych rytuałów, to jak wygląda komunikacja, prawie się nie różni. W ten sam sposób zaczyna się rozmowy, tak samo zaprasza na spotkania.
Czyli jak?
Wchodziłam na Tindera i nic mnie nie zaskakiwało. Miałam mniej więcej tyle samo par, co w Warszawie, trafiłam na podobną liczbę ciekawych mężczyzn, jedni mi odpisywali, drudzy nie, a w dziewięciu na dziesięć przypadków pisali „hi”. Może jeden na dziesięciu chłopaków pisał ciekawszą, pierwszą wiadomość, czyli tak samo jak w Polsce. Na samym początku wszyscy pytają, kim jesteś, co robisz, jak spędzasz dzień, small talki są wszędzie takie same.
No ale w Nowym Jorku było więcej białych kołnierzyków, a w Waszyngtonie hipsterów?
Trzeba by policzyć i zrobić statystyki. Skupiłam się na tych drugich, facetów w garniturach przesuwałam raczej w lewo.
Amerykanie pytają o zgodę
A na Alasce prawilnych chłopaków?
Tam było strasznie. Bardzo wielu miało zdjęcia z bronią, głosowali – o czym z dumą donosili na swoich profilach – na Trumpa. Typ brodatego drwala w ubraniach roboczych, czyli taki najbardziej popularny look wśród tinderowiczów z Alaski, też zupełnie nie był w moim guście. Wyłączyłam wtedy Tindera i skupiłam się na podziwianiu przyrody.
Jedna różnica mnie zaskoczyła: Amerykanie nie są natrętni i rozumieją stanowcze „nie”. Myślisz, że to zasługa ruchu #MeToo czy innego kapitału kulturowego?
To ciekawe, że mężczyźni w USA pytają, zanim coś zrobią. Na randkach wielokrotnie słyszałam, czy mogą mnie złapać za rękę, pocałować, bo te pytania o przyzwolenie dotyczyły nie tylko seksu, również zwykłego dotyku. Uderzyła mnie ta delikatność i uwrażliwienie na nieinwazyjny kontakt. Jednak nie jestem w stanie zweryfikować, czy zachowanie amerykańskich mężczyzn było efektem #MeToo, bo nie wiem, jak było kilka lat temu. Poza tym spotykałam się mimo wszystko z wyselekcjonowanym gronem chłopaków, którzy najczęściej byli mi bliscy światopoglądowo. Oni już przed #MeToo wiedzieli, jak zachowywać się wobec kobiet.
Ta selekcja mnie zachwyca. Spotkałaś na przykład stoczniowca działającego w związku zawodowym.
Poznałam go w barze, więc to żadna selekcja. Raczej zaprzeczenie. Zresztą w książce jest więcej takich spotkań, do których doszło bez pośrednictwa Tindera.
Wiedział, czym była Solidarność, był umięśniony i po pracy pisał opowiadania SF!
Był megaciekawy. Miał pojęcie o świecie, był wrażliwy, oczytany, raczej nie wpisywał się w stereotyp robotnika.
Jak szukać chłopaka
To na czym polegała selekcja?
Przesuwałam w prawo mężczyzn, z którymi miałam możliwie dużo wspólnego. Na przykład gościa, który lubił tego samego pisarza, co ja, pisał doktorat na jakiś interesujący mnie temat, słuchał podobnej muzyki.
Jeden z nich był biseksualnym poliamorystą weganinem, który grał w zaangażowanej kapeli. Czy ten mężczyzna istnieje?
Tak, prześlę ci później jego zdjęcie. Jest świetnym kolesiem, mamy kontakt do dzisiaj. Poświęciłam mu mało miejsca w książce, bo nie miał znaczenia dla historii, ale to była dla mnie ważna znajomość. Na Tinderze miał zdjęcie z marszu dla kobiet, waszyngtońskiego odpowiednika czarnego protestu.
Stereotyp lewaka!
Co więcej: to był prawdziwy lewak, przecież celowo takich wybierałam. Jest to mimo wszystko grupa ludzi, z którą rozumiem się najlepiej, z którą zgadzam się i szanuję, a to oszczędza wielu nieporozumień.
W Meksyku spotkałaś typowych maczystowskich mężczyzn. Szok?
Spodziewałam się tego, ale i tak byłam zdziwiona, jak bardzo to widać. Meksykanie nie lubią ustępować kobietom w jakiejkolwiek sprawie, stawiają na swoim. Jak wypowiadałam jakąś mądrą myśl, to facet ją powtarzał i mówił, że właśnie ją wymyślił i zawsze tak mówi. Nawet z polskiej perspektywy wydawali się bardzo konserwatywni, jedną nogą w poprzednim stuleciu. Z drugiej strony pod pewnymi względami obyczajowo byli do przodu, całkiem spoko podchodzili do mniejszości, nie widziałam u nich rasizmu ani homofobii. Ale wobec kobiet tkwili w radykalnym patriarchacie.
Rzucić wszystko i pojechać do Ameryki
Wróciłaś tam jednak po jakimś czasie. Dlaczego?
Dla przyjaciółek, ładnych widoków i atmosfery. Poznałam tam muzyczki i muzyków, którzy pracowali w barach i hotelach, zresztą zamieszkałam z nimi w czymś, co można określić jako komunę.
No właśnie, rzuciłaś wszystko, sprzedałaś mieszkanie, rozwiodłaś się i wyjechałaś do obu Ameryk.
Mając 32 lata.
Jak się podejmuje takie decyzje?
Trochę mi zajęło oswojenie się z myślą, że mogę sobie na to pozwolić, to nie była spontaniczna decyzja. O rozwodzie piszę sporo w książce. Mieszkanie sprzedałam, bo istniało ryzyko, że za jakiś czas będzie potwornie zadłużone z powodu finansowego fakapu spółdzielni. Wtedy zaczęłam zastanawiać się, czy kupić kolejne, czy może wydać wszystko na podróże? Skoro mam sporo pieniędzy, nie mam męża ani dziecka i nic nie trzyma mnie w Polsce, to chyba mogę zrobić coś takiego?
Jak długo tam byłaś?
Kilkanaście miesięcy. Zaczęłam w Nowym Jorku, byłam na Alasce, w Peru, skończyłam w Meksyku.
Nie bałaś się samotnie podróżować?
Nie, to tak samo, jak z ostrzeżeniami przed gwałtem na randce z Tindera. Wszystkie statystyki mówią, że najczęściej gwałcą byli lub obecni partnerzy, a nie nieznajomi, których spotykasz pierwszy raz. Z podróżowaniem jest podobnie – obrasta mitami o tym, jakie to straszne rzeczy dzieją się za granicą, tymczasem Polska nie jest przecież najbezpieczniejsza na świecie. Nie spotkało mnie nic przerażającego, no może oprócz ostatnich kilku dni – opisuję to w książce. Pamiętaj, że byłam w miejscach turystycznych, które z założenia są bezpieczne. Nie jeździłam po strefach konfliktów zbrojnych, byłam co najwyżej w miejscach, gdzie prężnie działają kartele narkotykowe.
Co widać w podróży
Jadąc do USA wiedziałaś, że to nie jest idealny kraj?
Taka głupia nie byłam, nie miałam polukrowanego obrazka Ameryki w głowie. Ledwie kilka miesięcy przed moim wyjazdem Trump wygrał wybory, więc nie miałam wątpliwości, dokąd jadę. Na miejscu okazało się, że jest gorzej, niż myślałam. Już dawno nie ma mitycznej Ameryki, do której jeździło się spełniać marzenia i z której wysyłało się dolary do Polski. Być może tak było w latach 80., chociaż wtedy migranci musieli wykonywać uwłaczające prace, w stylu zrywania azbestu. Znikoma część ludzi robiła tam karierę, wcześniej studiując na uniwersytetach, które są płatne, czy pracując w mediach, do których jest utrudniony dostęp. Polscy pracownicy raczej nie przebijali nigdy szklanego sufitu, ale dzięki przelicznikowi dolarów na złotówki zarabiali kupę kasy.
Nierówności są tam bardzo widoczne?
Tak. Nigdy w życiu nie widziałam tylu bezdomnych, w niektórych miejscach byli tylko oni. Dowiedziałam się, że w Nowym Jorku jest prawie 150 tys. bezdomnych dzieci, które chodzą do szkoły. Tego typu zjawisko nie mieści nam się w głowie, bo kryzys bezdomności kojarzy się w Polsce ze starszym mężczyzną siedzącym na dworcu. Tam ludzie nagle tracą pracę, mieszkanie i rodzinę nie ze względu na niezaradność, tylko przez kryzys gospodarczy i niesprawiedliwy system. Szokujące były sceny w Los Angeles: z jednej strony widziałam piękne palmy, wille, mnóstwo zieleni i bogatych ludzi, a tuż obok, dosłownie za murem ekskluzywnego osiedla, było koczowisko bezdomnych, którzy spali na ziemi. Widziałam modnie ubrane młode dziewczyny, które czekały, aż z kadru selfie zniknie bezdomny. Dopiero wtedy robiły zdjęcia na Instagrama. Ameryka to zafałszowany świat, a szczególnie jej obraz, jaki znamy w Polsce.
Specjalnie przemycasz w książce lewicowe pogadanki? Bo ten wątek nierówności jest jednym z licznych tego typu. Czytamy o katastrofie klimatycznej, dewastacji środowiska naturalnego, prawicy.
Jakie tam pogadanki, piszę o ważnych rzeczach! W Polsce panuje przekonanie, że katastrofy nie ma, że co prawda klimat się ociepla, ale to nic złego i dzięki temu będzie u nas ciepło jak w Hiszpanii, przerzucimy się z kartofli na pomarańcze.
Ostatnio ktoś wrzucił na Facebooka mapę, z której wynika, że świadomość katastrofy klimatycznej nie zależy od zamożności i co za tym idzie, poziomu edukacji. Tak więc Amerykanie, nie wspominając o Polakach, nie przejmują się tak bardzo nadchodzącym kataklizmem, jak Meksykanie czy Hindusi. Pewnie też dlatego, że w Meksyku czy Indiach widać skutki katastrofy klimatycznej z bliska. Sama je oglądałam i piszę o tym w książce. Tak samo jest ze świadomością nierówności społecznych, które w USA widać w szokującej skali. Uwrażliwienie na krzywdę, na szkodliwy rasizm, kolonializm czy problem faszyzująco-przemocowej prawicy to rzeczywiście skręt na lewo. Nie sądzę, że można odbyć taką podróż i tego nie widzieć, nie być poruszonym. Jeśli od oglądania Stanów czy Meksyku zostaje się lewakiem, to serdecznie polecam jako kierunek podróży!
Joanna Jędrusik jest kulturoznawczynią, przez lata pracowała w korporacji. Prowadzi fanpejdż „Swipe me to the and of love”, a także podcast „Pod kołderką z Jędrusik”. Autorka „50 twarzy Tindera”.
* Książka „Pieprzenie i wanilia” ukazała się nakładem wydawnictwa Krytyka Polityczna
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.