Przez chwilę poczujemy się lepiej niż zazwyczaj, rozładujemy napięcie, uregulujemy emocje. Tak działają uzależnienia behawioralne, coraz częściej diagnozowane w gabinetach psychologicznych. Mogą dotyczyć niemal każdej czynności, powtarzanej regularnie bez uzasadnionego racjonalnie powodu. O swoim uzależnieniu od zakupów opowiadają nam trzy kobiety.
Siecioholizm, pracoholizm, seksoholizm, ortoreksja, hazard czy zakupoholizm towarzyszą często innym zaburzeniom, są próbą zagłuszenia poważnych problemów. Pomagają porządkować emocje, wiążą się z potrzebą zapewnienia sobie tego, czego brak odczuwamy, na przykład bezpieczeństwa, pewności siebie czy poczucia niezależności. Takie porządkowanie swoich spraw może odbywać się bez końca. – Nie doświadczyłam jeszcze stanu, w którym mogłabym usiąść i powiedzieć sobie: Okej, mam już wszystko. – mówi jedna z kobiet uzależnionych od zakupów.
Ola: Najważniejsze jest dla mnie samo kliknięcie
Lista rzeczy, które muszę mieć
Powraca do mnie takie wspomnienie z dzieciństwa: mam sześć lat, chodzę do prywatnego przedszkola, wszystkie koleżanki mają lalkę Baby Born, więc ja też muszę ją mieć. Kiedy wreszcie dostaję, tworzę listę rzeczy, których dla niej potrzebuję. A chcę wszystko.
Pod choinkę: wózek,
Na urodziny: ubranko przeciwdeszczowe,
Na imieniny: kostium kąpielowy,
Na zajączka: zestaw kaszek.
I tak dalej.
Już wtedy zaczął się u mnie ten schemat: tworzę listy rzeczy, najczęściej całych kolekcji, które muszę mieć.
Od dziecka mam objawy OCD (obsessive-compulsive disorder), czyli nerwicy natręctw. Objawia się ona obgryzaniem paznokci, trichotillomanią, czyli wyrywaniem włosów, kompulsywnym sprzątaniem czy zakupami. Na studiach, kiedy zaczęłam zarabiać, też zrobiłam sobie listę. Tym razem ubrań, jakie chciałabym mieć. Realizowałam ją, ale nie było tak, że czegoś z niej potrzebowałam. Chodziło o odhaczenie.
Kiedy coś kupię, czuję ulgę
Nie odnajduję się w centrach handlowych, po 30 minutach dostaję w nich ataku paniki, dlatego większość zakupów robię przez internet. Nigdy nie szukam czegoś konkretnego, nie czekam na promocje, raczej chodzę po Instagramie, stronach internetowych, wyświetlają mi się różne reklamy. Wtedy kupuję. Najważniejsze jest dla mnie samo kliknięcie. Czuję ulgę, kiedy coś kupię.
Potem przychodzą paczki. Kurierzy świetnie mnie już znają, jestem też mistrzynią multiskrytek – mój rekord to osiem paczek w jednej.
Kiedy dostaję pensję, od razu zastanawiam się, co mogę za te pieniądze kupić. Przekleństwem są dla mnie odroczone płatności. Zazwyczaj, kiedy dostaję pensję, zawsze mam coś do spłacenia przez PayPo. I choć od dziewięciu lat zarabiam na siebie, nie udało mi się do tej pory nic odłożyć.
Ubrań w szafie mam bardzo dużo, ale wszystkie takie same: monochromatyczne i przeważnie po kilka egzemplarzy jednego modelu, więc w zasadzie cały czas ubieram się tak samo. Ostatnio okazało się, że mam 10 niemalże identycznych wełnianych kardiganów polskich marek, w prawie wszystkich możliwych odcieniach. Zdarza się, że nagle stwierdzam, że coś nie nadaje się już do noszenia. Na przykład skarpetki. Wyrzucam praktycznie wszystkie, które do tej pory miałam w szafie, i kupuję nowe, ale nie kilka par, a od razu trzydzieści. Zresztą nie kupuję tylko ubrań. Uwielbiam ceramikę polskich marek i chciałabym mieć z każdej marki wszystko.
Boję się, że czegoś mi zabraknie
W moim kupowaniu chodzi przede wszystkim o poczucie bezpieczeństwa. Rodzice są rozwiedzeni, wychowywałam się praktycznie bez taty, z którym do dziś mam sporadyczny kontakt. Zawsze brakowało mi pełnej rodziny, mama była zajęta pracą, a ja czułam jakiś brak. Dziś cały czas boję się, że czegoś lub kogoś zabraknie, dlatego kupuję też rzeczy na zapas: proszki do prania, żele do mycia, jedzenie dla kotów czy benzynę do samochodu. W łazience mam siedem nowych szczoteczek do zębów.
Nie doświadczyłam jeszcze stanu, w którym mogłabym usiąść i powiedzieć sobie: „Okej, mam już wszystko”. Po trzyletniej terapii już wiem, że nigdy wszystkiego nie odhaczę, bo zawsze będę miała jakąś listę. Dziś staram się stosować metodę „potem, potem”, czyli odraczania. Nie kupuję w momencie, w którym chcę. Zostawiam to. Na jeden, dwa, pięć dni i sprawdzam, czy nadal chcę kupić. Przeważnie nie chcę.
Beata: Kiedy czuję napięcie, układam dzień tak, żeby po drodze coś sobie kupić
Nikt nie nauczył mnie, gdzie leży granica kupowania
Kiedy byłam mała, całą rodziną potrafiliśmy pojechać na dwa miesiące nad morze i niczego sobie nie żałować. A chwile potem odłączali nam prąd, bo rodzice nie płacili rachunków. Wtedy wydawało mi się to zupełnie normalne: kiedy masz pieniądze, wydajesz je, a jak ich nie masz, wydajesz mniej. Mama i tata mieli różne biznesy, które najpierw przynosiły ogromne pieniądze, a potem nagle bankrutowały.
Nikt nie nauczył mnie, gdzie leży granica kupowania. Mama ma chorobę dwubiegunową. W szafie potrafiła mieć 10 takich samych ołówkowych spódnic, które po jakimś czasie i tak oddawała. Większość z metkami. Kiedy byłam na studiach, przyjeżdżała do mnie do Warszawy i zawsze chodziłyśmy na zakupy, na które wydawała znaczną część pensji. To był nasz wspólny czas. Dopiero potem okazało się, że zakupami regulowała sobie emocje, bo była w stanie pobudzenia – hipomanii.
W trakcie studiów pracowałam podczas wakacji w beach barze na Helu. Kiedy wróciłam do pracy w Warszawie, dwa razy wzięłam urlop na żądanie, bo zaimprezowałam dzień wcześniej. Złapałam się też na tym, że w ciągu dnia oglądałam alkohol na półkach. Okazało się wtedy, że mam tendencję do ryzykownego picia i skłonność do uzależnień.
Zaczęłam chować pudła przed partnerem
Kiedy czuję napięcie, mam trudniejszy moment, tak układam dzień, żeby po drodze coś sobie kupić. W sklepach spożywczych potrafię spędzić dwie godziny. Lubię też przymierzanie, całą otoczkę wokół kupowania w sklepie. Nie kupuję drogich rzeczy, wolę mieć ich więcej, ale tańszych. Ostatecznie mam więc wypchaną szafę, ale nie mam w niej ubrań wysokiej jakości.
Problem zauważyłam w czasie pandemii, kiedy zaczęły przychodzić do nas paczki. Co dwa dni był kurier. Mieszkamy w domu, więc z dnia na dzień widziałam coraz więcej piętrzących się na śmietniku kartonów. Żaden z sąsiadów nie miał ich aż tyle. Było to widoczne do tego stopnia, że sami zwrócili nam uwagę. Złapałam się też na tym, że zaczęłam chować pudła przed partnerem.
Ostatnio podczas trzytygodniowego urlopu nad morzem nie kupiłam praktycznie nic, bo nie było sklepów. Ale kiedy weszłam do drogerii, poczułam, że coś jest nie tak: włączył mi się schemat oglądania kosmetyków, których zupełnie nie potrzebowałam. Z wakacji wróciłam prosto na wyprzedaże, więc przez tydzień byłam cztery razy na zakupach.
Kiedyś zrobiłam sobie test na to, jak długo uda mi się wytrzymać bez zakupów. Dałam sobie tydzień, ale cały czas myślałam, co kupię, kiedy ten czas się skończy. Próbowałam też tworzyć minimalistyczną, kapsułową szafę, czytałam Marie Kondo, sprzedawałam ubrania na Vinted. Nie dałam rady: za każdym razem stwierdzałam, że znowu czegoś brakuje mi w szafie.
Magda: W pewnym momencie zorientowałam się, że kupuję tylko po to, żeby przymierzyć, a potem oddać
Zakupy stały się dla mnie odskocznią
Dokładnie pamiętam moment, w którym zakupy stały się dla mnie odskocznią. Sześć lat mieszkaliśmy w Szwajcarii, gdzie mój mąż dostał pracę, a ja w tym czasie urodziłam dwójkę dzieci, zajmowałam się domem. Pamiętam, że siedzę w naszym szwajcarskim domu i czekam na męża, aż po 10 godzinach wróci z pracy, a ja będę mogła przekazać mu syna i córkę, którzy na mnie wiszą.
Wyjście do supermarketu, oddalonego od nas o 10 minut drogi, oznaczało czas, kiedy byłam sama. I to ja znowu podejmowałam decyzje. Możliwość decydowania w tematach tak przyziemnych, jak choćby to, jakie pieluchy kupić, była pewnego rodzaju zabawą.
W pracy mam ksywę „Miss Zalando”
Nie znoszę chodzić na zakupy, może dlatego, że zawodowo jestem związana ze sprzedażą i w centrach handlowych czuję się, jakbym nie wyszła z pracy. Nie lubię też przymierzania ubrań w sklepach, wolę w zaciszu własnego domu, nawet jeśli zajmuje mi to ostatecznie więcej czasu, przez sam proces wysyłki czy zwrotu.
Okres pandemii rozwinął mnie przede wszystkim w kontekście robienia zakupów online. Odkryłam aplikacje, możliwość kupienia czegoś i bezproblemowego zwrotu. Przymierzam, nie podoba mi się, wykonuję dwa ruchy w aplikacji i oddaję. W pewnym momencie zorientowałam się, że kupuję tylko po to, żeby przymierzyć, a potem oddać. Zaczęłam być heavy userem Zalando Lounge i każdą niedzielę zaczynam od wizyty w aplikacji. W pracy mam ksywę „Miss Zalando”.
Moja szafa nie jest wypchana po brzegi, bo staram się kupować ubrania dobrej jakości. Ale mam sześć rzeczy, wciąż z metkami, które nie są ani w moim rozmiarze, ani w stylu. Do dziś nie wiem, dlaczego je kupiłam. Zbyt częste i duże zakupy tłumaczę sobie tym, że robię je dla dzieci lub męża. Kiedy mąż chodzi w czymś ode mnie, usprawiedliwia to moje nadmierne kupowanie.
Wydaje mi się, że kupując przez internet, oszczędzam
Kontroluję swoje wydatki i nigdy nie zadłużyłam się przez zakupy. Założyłam sobie nawet specjalne konto internetowe, na którym wydzielam sobie jakąś kwotę przeznaczoną właśnie na kupowanie. Ale nigdy ostatecznie nie pamiętam, za ile kupiłam, a ile powinnam mieć zwrotów. Zresztą wydaje mi się, że oszczędzam, kupując przez internet, co jest złudne, bo tak naprawdę kupuję więcej i więcej.
Zaburzenia behawioralne, takie jak nadmierne kupowanie, są według mnie manifestacją, objawem jakiejś choroby. Kiedy mieszkaliśmy w Szwajcarii, miałam dwa epizody depresyjne, więc być może poprzez zakupy coś sobie wynagradzam. Od roku znów mieszkamy w Warszawie. Tutaj, w dużym mieście, życie jest gonitwą, wyścigiem z czasem. A zakupy odskocznią.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.