Niski procent kobiet na stanowiskach związanych z władzą, w środowisku akademickim czy w firmach technologicznych to wyraziste przykłady braku równouprawnienia. Tymczasem konsekwentne przestrzeganie zasady parytetu płci na rynku pracy wpłynęłoby na rozwój klasy średniej oraz całego społeczeństwa. Chcielibyśmy żyć w świecie z równymi prawami, ale droga prowadząca do tego celu wciąż jest długa.
„Parytety to niesprawiedliwe promowanie kobiet! Przecież liczą się kompetencje, a nie płeć!”.Na pewno wielokrotnie słyszałyście i słyszeliście takie oburzone okrzyki obrońców tak zwanego tradycyjnego porządku, kiedy wyrażałyście zaskoczenie czysto męskim składem zarządów, rad nadzorczych, wyborczych jedynek na listach partii politycznych czy zespołów jurorskich ważnych konkursów.
Sęk w tym, że jest dokładnie odwrotnie, niż chcieliby oburzeni. To właśnie brak parytetów – a nie ich stosowanie – sprawia, że w wielu momentach zabiegania o władzę i prestiż właśnie płeć pozostaje decydującym kryterium. Dzieje się tak dlatego, że przez wiele stuleci kazano nam uznawać za naturalne, że z awansem, władzą czy prestiżem potrafią poradzić sobie tylko biali heteroseksualni mężczyźni, wyznający dominującą w danym regionie religię. Zadaniem pozostałych, ich „naturalną predyspozycją”, „boskim planem” było podporządkować się i służyć.
Kobiety stanowią tylko 11 proc. kadry kierowniczej w firmach technologicznych
Ta patriarchalna tradycja – z ustawieniem początkowym, które można skrótowo określić hasłem „»człowiek« znaczy mężczyzna” – pozostaje wciąż zadomowiona w umysłach wielu i sprawia, że kiedy o tę samą pracę, zaproszenie do jury, dofinansowanie starają się różne osoby o tych samych kompetencjach i doświadczeniu, często wygrywa heteroseksualny mężczyzna. Nawet jeżeli, obiektywnie, te jego właściwości – heteroseksualność oraz posiadanie penisa – nie pomagają wykonywać danej pracy najlepiej, jak to możliwe.
Jednego z milionów przykładów na potwierdzenie tej tezy dostarcza fenomenalna książka „Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn” Caroline Criado Perez. Rzecz dotyczy pewnej amerykańskiej orkiestry filharmonicznej, w której grali sami mężczyźni. W ramach próby zobiektywizowania procesu zatrudniania kolejnych muzykówwprowadzono, wcześniej tam niestosowane, przesłuchania kandydatów za kotarą. Dzięki tej metodzie członkowie jury przestali widzieć, kto gra, ocenie podlegała tylko jakość wykonania. W ciągu kilkunastu lat liczba kobiet w orkiestrze wzrosła od całkowitej nieobecności do 45 proc. składu. Okazało się, że wcześniej oceniający nieświadomie uznawali brzmienie za gorsze, kiedy widzieli, że gra kobieta (na szczęście metoda przesłuchań za kotarą, przynajmniej na pierwszym etapie procesu rekrutacji muzyków orkiestrowych, jest w wielu orkiestrach regułą).
Kolejne nagrody zdobywa właśnie znakomity film „Tár” z Cate Blanchett w roli dyrygentkinadużywającej ogromnej władzy, jaką daje stanie na czele jednej z najsłynniejszych orkiestr świata. Wirtuozeria Blanchett jako aktorki pozwala zbudować bardzo przekonujący i mistrzowski obraz maestry – mobberki. Jednak dyrygentki podnoszą po obejrzeniu „Tár” istotną kwestię: z jednej strony dobrze, że film ukazuje kobietę sprawującą władzę, z drugiejzafałszowuje pewien kluczowy fakt. Mianowicie żadna kobieta nie została dopuszczona do stałego kierowania jedną z kilku najsłynniejszych orkiestr świata. I żadna w takiej orkiestrze nie pełniła funkcji koncertmistrzyni.
Prawie całkowita nieobecność kobiet na najwyższych szczeblach kariery zawodowej, bez związku z ich kompetencjami w danej branży, to niestety smutna reguła. Jak pisze Criado Perez, kobiety stanowią tylko 11 proc. kadry kierowniczej w firmach technologicznych i zaledwie 7 proc. w firmach, które zajmują się finansowaniem start-upów, co przekłada się na to, że dofinansowanie najczęściej dostają start-upy prowadzone przez mężczyzn. Jak wynika z badań przeprowadzonych kilka lat temu przez Krytykę Polityczną i OKO.press, w Polsce kobiety stanowią tylko 14 proc. gości zapraszanych do najważniejszych programów publicystycznych, a mężczyźni bez poczucia niestosowności czy braku kompetencji omawiają w swoim gronie nawet takie tematy, jak ciąża i aborcja czy dostęp do tabletek dzień po.
Jak ogłosiły niedawno Parlament Europejski i Rada Europejska, kobiety na naszym kontynencie stanowią średnio tylko 30,6 proc. członków zarządów spółek giełdowych oraz zaledwie 8,5 proc. wśród ich prezesów, pomimo niepodważalnych dowodów na to, że, jak podkreśla się przy tej okazji, „organy zarządcze o składzie bardziej zrównoważonym pod względem płci podejmują trafniejsze decyzje”. W Polsce te liczby są jeszcze niższe – udział kobiet w zarządach głównych spółek giełdowych wynosi tylko 12,6 proc.
Równouprawnienie kobiet i mężczyzn wciąż pozostaje celem, do którego droga jest długa
Niezbyt wesoło w kontekście brania pod uwagę kompetencji bez związku z płcią wygląda sytuacja w środowisku akademickim. Badacze z Yale University pod kierownictwem Corinne Moss-Racusin rozesłali do 127 profesorów i profesorek CV młodych naukowców starających się o zatrudnienie w roli kierownika laboratorium badawczego. Te same CV w zależności od tego, czy były podpisane męskim, czy żeńskim imieniem i nazwiskiem, były inaczej oceniane. Kandydatów męskich uznawano za bardziej kompetentnych, częściej oferowano im pracę, o którą się starali, i proponowano im wyższą pensję oraz wsparcie mentorskie niż kobietom.
Podobne wnioski wynikają z innego badania przeprowadzonego w Polsce przez Fundację Katarzyny Kozyry dotyczącego uczelni artystycznych. Okazało się, że choć 70 proc. osóbstudiujących w szkołach artystycznych stanowią kobiety, to im wyżej w hierarchii akademickiej, tym jest ich mniej, a zarządy uczelni są już prawie całkowicie zmaskulinizowane. Kobiety znikają z uczelni po studiach nie dlatego, że w momencie odebrania dyplomu tracą doceniane wcześniej talenty. Po prostu, jak wykazało badanie, panuje przekonanie, że asystentura na uczelniach artystycznych „należy się” mężczyznom i w związku z tym, pomimo gorszych wyników, to oni częściej dostają propozycję kontynuowania kariery akademickiej.
Te i setki innych badań oraz publikacji z Polski, Europy i świata pokazują, że równouprawnienie kobiet i mężczyzn wciąż pozostaje celem, do którego droga jest długa. Trzymanie się zasady parytetu podczas obsadzania stanowisk związanych z władzą, prestiżem i pieniędzmi przybliży nas do celu, jakim są równe prawa. Nas, czyli wszystkie, niekoniecznie mniejszościowe, grupy ludzi – kobiety, osoby niebiałe, niebinarne czy nieheteronormatywne – które obecny porządek dyskryminuje. Wielu mężczyzn – oraz kobietyz różnych przyczyn przyjmujące role strażniczek patriarchatu – niekoniecznie chce dotrzeć do tego celu, bo oznaczałoby to konieczność podzielenia się czymś, czym do tej pory nie trzeba było się dzielić. Wiązałoby się także z końcem arbitralnego decydowania o sprawach innych grup ludzi ponad ich głowami, bo na tym polega „tradycyjny” porządek, o którym tak często słyszymy od konserwatystów.
Równouprawnienie na rynku pracy stymuluje rozwój klasy średniej i całego społeczeństwa
Książką, którą powinni przeczytać wszyscy obawiający się, że równouprawnienie oznacza pogorszenie ich uprzywilejowanej sytuacji, jest „Kapitał kobiet. Dlaczego równouprawnienie wszystkim się opłaca” Lindy Scott.
Autorka zwraca uwagę, że – jak wynika z badań – ogólnoświatowy długotrwały spadek przemocy i natężenia konfliktów międzynarodowych po drugiej wojnie światowej ma trzy główne przyczyny. Są nimi: rozwój handlu międzynarodowego, demokratyzacja i radykalny wzrost równouprawnienia. Zasada równości płci na rynku pracy pozwala znaczne obniżyć czynniki hamujące wzrost gospodarczy, a wśród nich jest przemoc domowa. Bo jak w 2014 roku oszacował think tank Copenhagen Consensus Center, przemoc partnerów wobec kobiet to dla globalnej gospodarki koszt rzędu 4,4 biliona dolarów rocznie, czyli 5,2 proc.światowego PKB!
Do tego z corocznego raportu Global Gender Gap Report publikowanego przez Światowe Forum Ekonomiczne wynika, że „włączenie kobiet w życie gospodarcze na równych prawach stymuluje wzrost, za to ich marginalizacja skazuje kraje na stagnację”. W 2007 roku sekretarz generalny ONZ Kofi Annan napisał, że żadna inna strategia nie przynosi skuteczniejszych efektów – jeśli chodzi o poprawę stanu zdrowia, wyżywienia i poziomu wykształcenia kolejnych pokoleń, czyli ogólnej kondycji społeczeństwa – niż równouprawnienie. Instytut Rynków Globalnych Goldman Sachs potwierdził tę tezę własnymi analizami, które pokazały również, dlaczego tak jest. Otóż, jak się okazało, kobiety wydają pieniądze głównie na potrzeby swoich rodzin: edukację, zdrowie, jedzenie, ubranie, przedszkola i zajęcia, podczas gdy mężczyźni przede wszystkim na własne potrzeby (w tym „papierosy, alkohol, hazard, prostytucję czy broń”). To właśnie dlatego równouprawnienie na rynku pracy stymuluje rozwój klasy średniej i całego społeczeństwa. Zatem kimkolwiek jesteście, nie bójcie się parytetów ani równych praw. To się nam wszystkim naprawdę opłaci!
I na koniec ostatnia dobra wiadomość: właśnie zgodziliśmy się w Unii Europejskiej na nowąwspólną dyrektywę. Zgodnie z nią do czerwca 2026 roku przynajmniej 40 proc. członków organów zarządzających spółką giełdową lub 33 proc. wszystkich stanowisk kierowniczych w spółkach muszą obejmować osoby należące do niedostatecznie reprezentowanej płci. A firmy, które nie będę przestrzegały otwartych i przejrzystych procedur mianowania, zostaną za to ukarane konkretnymi sankcjami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.