– Pamiętam, jak konsultantka z Paryża kazała nam przynieść na sesję bluzkę w marynarskie paseczki. Powiedziałam, że może być problem ze zdobyciem tego w jeden dzień, a ona na to, że przecież wystarczy pójść do sieciówki. Nie do końca rozumiała, z czym się tu mierzymy – opowiada Basia Czartoryska o tym, jak robiło się sesje w latach 90. Kolejna bohaterka naszego cyklu nie pracuje już jako stylistka, ale tamtym doświadczeniom zawdzięcza późniejsze pasje.
Pandemia koronawirusa zastała cię na Majorce.
Miałam dużo szczęścia, że byłam akurat tutaj, a nie w Warszawie. Z tarasu na dachu mojego domu rozciąga się piękny widok na morze i całą miejscowość. Położony jest na wzgórzu w centrum małej miejscowości Buñoli.
Przyleciałam tu ósmego marca. Miałam zacząć pracę przy odrestaurowywaniu starego domu na drugim końcu wyspy, ale tydzień później już wszystko było zamknięte, wprowadzono zakaz poruszania się po wyspie.
Zajmujesz się renowacją całych domów czy tylko urządzaniem wnętrz?
Wnętrza także urządzam, ale najbardziej interesuje mnie przebudowywanie, praca z przestrzenią, wolę wyburzać ściany niż je dekorować. Na razie ukończyłam dwa domy na Majorce i jeden w Warszawie, w planach są kolejne. To moja najnowsza działalność, ale marzyłam o tym od dziecka. Wcześniej chyba brakowało mi odwagi.
Przyszła do mnie moda, zaczęłam pracować jako stylistka i wkręciłam się w ten świat. Teraz jestem na etapie spełniania marzeń z dzieciństwa.
Jak wyglądało twoje dzieciństwo?
To były bardzo ciekawe czasy. Niczego nie było, a już jako dziecko miałam potrzebę wyróżniania się, chciałam wyglądać inaczej niż wszyscy. Jako mała dziewczynka zaczęłam przerabiać ubrania, wyciągałam rzeczy z szafy mamy i cioci. Szybko nauczyłam się sama szyć, kombinować, farbować ubrania i ciągle je zmieniać. Nigdy nie wkładałam na siebie czegoś prosto ze sklepu. To były zalążki mojej późniejszej pracy zawodowej.
Czym zajmowali się twoi rodzice?
Moja mama z zawodu jest prawniczką, a tata inżynierem, ale gdy miałam siedem lat porzucili swoje zawody, przenieśli się z Wrocławia pod Warszawę i kupili szklarnię, w której zaczęli hodować kwiaty. Miałam fajne dzieciństwo – był ogród, rodzice zawsze w domu, z nienormowanym czasem pracy.
Nikt w twojej rodzinie nie uprawiał artystycznych zawodów?
Ojciec pasjonował się fotografią, robił amatorsko zdjęcia. Urządzał ciemnię w łazience, rozstawiał kuwety i wywoływał zdjęcia, a ja zawsze mu w tym towarzyszyłam, uwielbiałam to robić.
1994 r. był przełomowy dla polskiej mody. Otworzyło się „Elle”, pierwszy zagraniczny magazyn w Polsce, a ty zostałaś w nim szefową działu mody. Jak to się stało?
Moja starsza siostra Agata, która mieszka we Francji, przyjaźniła się z Manuelą Gretkowską. To ona powiedziała nam, że otwiera się polska edycja „Elle”. Z duszą na ramieniu pobiegłam na rozmowę kwalifikacyjną. Nie miałam nic do pokazania, poza tym, że umiałam szyć, pracowałam wcześniej przy pokazach mody w Paryżu i bardzo interesowałam się modą.
Co robiłaś na pokazach w Paryżu?
Mieszkałam tam przez krótki czas u siostry, a ponieważ fascynowałam się modą, starałam się dotrzeć do wszystkich miejsc, gdzie można być bliżej niej. Złapałam fuchę przy pokazach. Pomagałam modelkom ubierać się przed wyjściem na wybieg.
Ile miałaś lat, gdy zostałaś pierwszą polską stylistką w zagranicznym tytule?
25. Gdy szłam na rozmowę o pracę, byłam w ciąży. Na szczęście nie było tego widać. Polcia urodziła się, gdy wychodził pierwszy numer „Elle”. Trzy lata później urodził się Antoś. Popracowałam jeszcze przez rok i odeszłam. Mój najstarszy syn Jędrek kończy w tym roku 30 lat. Mieszka w domu na wzgórzu za moim domem, tworzymy tu na Majorce komunę.
Co najlepiej wspominasz z pracy stylistki w szalonych latach 90., kiedy tworzyła się branża mody w Polsce?
Wszystko było wtedy niesamowite. Tego nie da się dzisiaj porównać do niczego, bo teraz wszystko jest mniej lub bardziej dostępne. Wtedy nie było naprawdę niczego, czułam się tak, jakbyśmy nagle, z niczego, znaleźli się na szczycie czegoś najwspanialszego. Na prawie każdą sesję latałam do Paryża lub do Mediolanu, czasem ściągaliśmy zagranicznych fotografów do Polski. Gdyby rok wcześniej ktoś mi powiedział, że będę stała na ulicy w Paryżu z francuskim fotografem i modelką i dyrygowała sesją zdjęciową, to uznałabym to za żart, to było coś niewyobrażalnego.
Wiele osób z rozrzewnieniem wspomina tamte czasy, zdarza ci się za nimi tęsknić?
Wtedy strasznie mnie denerwowało, że w Polsce nie ma ubrań do zdjęć. Szlag mnie trafiał, że w zagranicznych edycjach styliści pokazywali na zdjęciach ubrania od prawdziwej Prady czy Armaniego, a ja za każdym razem musiałam prosić rodzimych projektantów, żeby uszyli coś, co podobnie wygląda. Dziś jednak myślę, że to był bardzo fajny czas, bo ja najbardziej lubię robić coś z niczego.
Od kogo uczyłaś się stylizacji?
Przez pierwszych kilka lat przyjeżdżała do nas do redakcji konsultantka z francuskiego wydania „Elle”. Zadawała nam tematy do sesji, a my musieliśmy przygotować dla niej zestawy do akceptacji. Pamiętam, jak kiedyś powiedziała, że w jednym zestawie przydałaby się klasyczna marynarska bluzka w paseczki i kazała nam przynieść ją na następny dzień na przymiarki. Powiedziałam, że może być problem ze zdobyciem tego w jeden dzień, a ona na to, że przecież wystarczy pójść do Petit Bateau czy podobnego sklepu. Nie do końca rozumiała, z czym się tu mierzymy, jak może w sklepach nie być podstawowych elementów garderoby.
Później byłaś szefową działu mody w „Twoim Stylu”, aż w końcu sama stanęłaś za aparatem i zaczęłaś robić zdjęcia. To był impuls?
Gdy byłam stylistką, zdarzało mi się na sesjach, że chciałam przesunąć fotografowi aparat, bo widziałam inny kadr. Fotografii uczyłam się na planach zdjęciowych, widziałam, jak ustawia się światło, jak kadrują najlepsi fotografowie. W końcu sama wzięłam aparat do ręki i zaczęłam robić pierwsze sesje.
Dlaczego przeniosłaś się na Majorkę?
Zawsze chciałam wyprowadzić się do ciepłych krajów. Majorka była kompromisem, bo jest tu ciepło i przyjemnie, ale też blisko do Polski, są bardzo wygodne połączenia lotnicze z całym światem. Kiedyś myślałam, że to bardzo turystyczne miejsce i długo tu nie przyjeżdżałam, mimo że mieszkała tu moja przyjaciółka. Kiedy w końcu zdecydowałam się ją odwiedzić, okazało się, że to piękna wyspa, która ma wiele twarzy. Postanowiłam spróbować. Nigdy nie myślę, że robię coś na całe życie. Uznałam, że to bezpieczne rozwiązanie, bo jak się nie sprawdzi to można ten dom sprzedać i znaleźć sobie inne miejsce.
Na razie chyba się sprawdza?
Tak, ale to trudna miłość. Czasem mam tego miejsca dosyć, a czasem bardzo je kocham. Szukałam czegoś zupełnie innego, raczej kawałka ziemi, ogrodu, starej stodoły do remontu. A kupiłam dom w miasteczku, przylegający do innych domków, co prawda z tarasem na dachu i pięknym widokiem, ale gdy sąsiedzi się kłócą, to słychać, jakby byli w moim salonie. Z czasem pokochałam tę maleńką miejscowość i jej mieszkańców. Nadal marzę o domu z ogrodem, ale nie jestem pewna, czy jestem stworzona do życia na odludziu.
Część mebli przywiozłaś z Bali. Podróże to istotna część twojego życia?
To moja największa pasja. Zaczęło się od pracy stylistki. Żeby zrobić sesję do letniego numeru w środku zimy, lataliśmy do Kalifornii, na Florydę, do Meksyku, ale też do Azji. Azja to mój ukochany kierunek. Prywatnie najczęściej jeździłam właśnie tam. Kilka razy byłam w Afryce, a moim najnowszym odkryciem jest Maroko, to moja nowa miłość. Razem z moim chłopakiem wypożyczamy tam samochód i jedziemy przed siebie.
Nie boisz się, że w czasach po pandemii podróżowanie nie będzie już tak dostępne jak wcześniej?
Ja się z tego cieszę. Mam nadzieję, że coś się teraz zmieni na lepsze. Przed pandemią ludzie czuli dziwną konieczność jeżdżenia wszędzie, to nawet nie było podróżowanie. Ludzie, którzy wcale nie są otwarci na inne kultury, latali na wakacje po całym świecie, bo taka była moda, a nie dlatego, że interesował ich region, zamieszkujący go ludzie i ich kultura. Od 20 lat jeżdżę na Bali i to, jak ta wyspa się zmieniła w tak krótkim czasie, jest niewyobrażalne. Ludzie latali tam tylko po to, żeby później pochwalić się tym w biurze. Wyspa, która jeszcze niedawno była piękna i dzika, dziś jest potwornie skomercjalizowana, cały czas budują tam nowe domy, jeden przy drugim. Podobnie jest z Tajlandią.
Ucierpiała przez to cała planeta. Mam nadzieję, że teraz dalekie podróże znowu będą dla tych, którzy marzą o odkrywaniu innych kultur i podróżują z szacunkiem dla nich. Chciałabym, żeby wróciły czasy, kiedy w daleką podróż trzeba było włożyć dużo wysiłku, nawet kosztem tego, że będzie to droższe niż dotychczas.
A co z branżą mody? Czy jest szansa, że pandemia wyhamuje to szalone tempo, w jakim dotychczas tworzono nowe kolekcje?
Mam nadzieję, że tak. To już od jakiegoś czasu było absurdalne. Kiedyś, gdy marynarka czy sukienka od Alexandra McQueena była droga, to wiadomo było, za co się płaci – niesamowite rzemiosło, godziny specjalistów spędzone nad konstrukcją, szyciem, ozdabianiem, oryginalny pomysł. Kosztuje dużo, ale opłacasz w ten sposób ludzi, pasjonatów, którzy to tworzyli. Przyczepienie do torby z Ikei logo Balenciagi i żądanie za to ogromnych pieniędzy jest niemoralne, lepiej wydać te pieniądze na coś pożytecznego.
Nie kupujesz już luksusowych marek?
Bardzo rzadko. Raczej przerzuciłam się na vintage. Jeżeli już coś kupuję, to staram się, żeby było to coś naprawdę wyjątkowego, dopracowanego, świetnie zaprojektowanego. Jestem za kupowaniem rzeczy porządnych, które starczą na lata. Wolę jedną dobrą rzecz niż wiele z sieciówek. Wyprodukowanie ubrania to koszty od momentu zasiania bawełny przez produkcję tkaniny, farbowanie, projekt, wykonanie, marketing. Jeżeli na końcu to ubranie kosztuje 30 zł, to wiadomo, że ktoś po drodze nie został opłacony.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.