Piotr Gliński powołał Piotra Bernatowicza na stanowisko dyrektora Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Zobaczymy, kto będzie się z tego nadwornego błazna śmiał.
Gdy kilka dni temu przeczytałem, że Piotr Gliński, komisarz ludowy do spraw kultury, mianował Piotra Bernatowicza nowym dyrektorem Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, oplułem się kawą. Zaskakująca była zarówno informacja o nominacji, jak i o samym nominowanym. Powołanie Bernatowicza do U-Jazdowskiego to trochę jak uczynienie dyrektorką Muzeum POLIN, dajmy na to, dr Ewy Kurek, znanej badaczki stosunków polsko-żydowskich, która uważa, że „Żydzi zamknięci w gettach świętowali z powodu autonomii, którą dostali od Hitlera”. Nie mam wątpliwości, że pani Kurek jest znawczynią tematu, podobnie jak oczywiste jest merytoryczne przygotowanie pana Bernatowicza, w końcu absolwenta najznakomitszego w naszym kraju Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Adama Mickiewicza i doktoranta profesora Piotra Piotrowskiego. Trudno o lepszą rekomendację.
Problem jednak leży gdzieś indziej, gdyż wykształcenie to jedno, a kompetencje do kierowania ważną instytucją sztuki – drugie. W dodatku instytucją o takim profilu jak warszawskie CSW. Pan Bernatowicz, o czym rozpisywały się w ostatnich dniach media, jest w tej materii postacią dość osobliwą. Szczególnie od czasów „smoleńskiego ukąszenia”. Próbkę swoich możliwości nominat dał nam, gdy kilka lat temu został dyrektorem Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. Przystąpił wtedy niezwłocznie do uciszenia, że posłużę się wiekopomnym określeniem wiceministry Wandy Zwinogrodzkiej, „lewicowego wrzasku”. Zrobił to – lub tak mu się raczej wydawało – przy pomocy niezapomnianej wystawy sztuki prawicowej (cokolwiek to znaczy) pod tytułem „Strategie buntu”, pokazując nam dzieła np. Wojciecha Korkucia. Na jednym z plakatów artysta apelował: „Feministko, użyj mózgu przed stosunkiem! Nie pieprz się bez sensu!”, na drugim prosił: „Jesteś homo – OK, ale nie spedalaj nieletnich”, na trzecim mogliśmy oglądać fotomontaż przedstawiający sędziego z zepsutą rybią głową i napisem „III RP śmierdzi od łba!”. Pod nimi dumnie wisiała praca Jacka Adamasa „Kobiety palą się lepiej”, będąca polemiką z pracą Doroty Nieznalskiej „Tannenberg-Denkmal”, a nad tym wszystkim górowała także Adamasowa praca „Klocki”, złożona z napisu „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” i wielkiej swastyki, której ramiona wieńczyły sierp i młot.
„Wystawa prezentuje sztukę, którą można odczytywać jako wyraz sprzeciwu i buntu wobec współczesnych nurtów społecznych i kulturowych totalizujących myślenie i destruujących wartości” – pisał w 2015 roku pan Bernatowicz. Dzisiaj, czytając to, można umrzeć ze śmiechu, bo jego myślenie o sztuce z pozycji rzekomego buntu przeszło na pozycję oficjalnej sztuki państwowej. Nienawiść do kobiet, szczególnie feministek, agresja wobec osób LGBT i nagonka na sędziów to dzisiaj ideologiczne fundamenty rządzących Polską. Oczywiście szybko docenili „buntowniczego” Bernatowicza, oferując mu najpierw stanowisko szefa Radia Poznań, gdzie jako „dziennikarza” zatrudnił działacza Młodzieży Wszechpolskiej, a następnie fotel dyrektora CSW. Gliński, wszystko na to wskazuje, mianował go nadwornym błaznem zamku. Zobaczymy, kto się będzie śmiał.
Jest jednakowoż w tej całej historii jeszcze coś, co działa mi na nerwy niemożebnie. Mianowicie podwójne standardy naszej utrzymywanej przez judaszowe srebrniki strony. Gdy Gliński ogłosił swoją decyzję, natychmiast podniosły się głosy, że to skandal, bo Bernatowicza mianowano bez konkursu. Otóż nie jest to żaden skandal. Minister kultury ma prawo do powoływania dyrektorów podległych sobie instytucji, tak jak mieli je jego poprzednicy. Odbieranie ministrowi tego prawa uważam za absurdalne, szczególnie ministrowi kultury, bo kultura to taki światek, w którym konkurs nie zawsze się sprawdza. Mnóstwo wielkich instytucji sztuki nie ogłasza nigdy konkurów na dyrektorów, bo szukają ich zakulisowo najlepsi łowcy głów. Oczywiście, żaden headhunter nie odnalazł Bernatowicza, bo w normalnych okolicznościach przyrody nigdy by go nie brano pod uwagę przy wyborze szefostwa tak ważnej instytucji jak CSW, jednak wolałbym – mimo kolejnej absurdalnej decyzji Glińskiego – trzymać się pewnych pryncypiów.
Pryncypiów, które, przyznaję, coraz trudniej utrzymać, bo „dobra zmiana” zastawiła na nas pułapkę. Nie można dzisiaj bronić decyzji ministra o nominacji bez konkursu, bo zostaje się automatycznie pożytecznym idiotą. Z drugiej strony, nie można poddać krytycznemu osądowi kadencji kończącej swoje rządy w CSW Małgorzaty Ludwisiak, bo zostaje się automatycznie pożytecznym idiotą i wrogiem lewicowego towarzystwa, a szczególnie pewnej grupy towarzysko-artystycznej, która na Zamku Ujazdowskim uwiła sobie ostatnio wygodne gniazdko. Tymczasem prawda jest taka, że minione lata były w Centrum Sztuki Współczesnej raczej słabowite, wystawy daleko w tyle za tymi, które oferowały nam Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz Zachęta i do tego ta durna zmiana nazwy na U-Jazdowski, która na szczęście nigdy się nie przyjęła. Co z tym wszystkim zrobi teraz Bernatowicz? Nietrudno się domyślić. Zrobi to, co hunwejbini Glińskiego zrobili z innymi przejętymi instytucjami. I niewielkim pocieszeniem jest to, że nowy dyrektor wkroczy do CSW, gdy będzie tam pokazywana poświęcona queerowej pamięci wystawa Karola Radziszewskiego „Potęga sekretów”. Będzie musiał biedny Bernatowicz uważać, żeby się nie spedalić.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.