Zmiany na stanowiskach dyrektorów kreatywnych w domach mody następują coraz szybciej. Najchętniej przyjmowaną strategią jest zatrudnianych doświadczonych, ale nikomu nieznanych projektantów „z drugiego rzędu”.
Z analizy roszad wynika, że weryfikacja sukcesu dyrektora kreatywnego możliwa jest najwcześniej po pięciu, sześciu sezonach. – Pierwsze trzy trzeba poświęcić reinterpretacji charakterystycznych dla marki kodów, opracowywaniu i przetestowaniu nowych produktów flagowych oraz przeniesieniu nowej wizji z wybiegu na relacje łączące klienta z marką – dotyczy to identyfikacji wizualnej czy mediów społecznościowych. Pierwsze stabilne wyniki sprzedaży można uzyskać najwcześniej po dwóch pełnych sezonach, czyli mniej więcej, gdy projektant prezentuje piątą kolekcję – mówiła w 2020 roku portalowi Vogue Business konsultantka Susanne Tide-Frate, wówczas związana z Browns Fashion. Kto mówi więc, że po pokazaniu jednej (albo nawet i czterech) kolekcji zwolnił dyrektora kreatywnego ze względu na niezadowalające obroty – najzwyczajniej kłamie. Trudno nie odnieść wrażenia, że młodzi, najszybciej dymisjonowani twórcy wielokrotnie są przez marki wykorzystywani. Zatrudnia się ich tylko ze względów wizerunkowych, żeby się odmłodzić, a może nawet wzbudzić kontrowersje. Tak właśnie pojawił się z kolekcją na wiosnę-lato 2024 u Helmuta Langa Peter Do, 32-letni projektant z szeroką rzeszą fanów, czy Michelle Ochs, założycielka popularnej amerykańskiej marki Et Ochs, która zadebiutowała w tym sezonie w Hervé Léger.
Najchętniej przyjmowaną strategią jest obsadzanie stanowisk doświadczonymi, ale nikomu nieznanymi projektantami „z drugiego rzędu”
Okazuje się jednak, że w ostatnim czasie najchętniej przyjmowaną strategią jest obsadzanie kreatywnych stanowisk doświadczonymi w topowych domach mody, ale nikomu nieznanymi projektantami „z drugiego rzędu”. To ma zapewnić szanse na sukces pokroju Matthieu Blazy’ego w Bottedze Venecie czy Daniela Roseberry w Schiaparelli. Takie nadzieje w tym sezonie Carven pokłada w Louise Trotter, Gucci w Sabato de Sarno, Rochas w Alessandro Vigilante, Ann Demeulemeester w Stefano Gallicim, Dunhill w Simonie Hollowayu. Niektóre z debiutów przypadających na sezon wiosenno-letni 2023 były obiecujące, choć wszystkie powściągliwe. Marki zdecydowały się wymienić dyrektorów na takich, których estetyka koresponduje z duchem czasów zdominowanych przez społeczną niepewność i klimat recesji.
Debiutanckie kolekcje na jesień-zimę 2024 pokażą kolejni projektanci
Według rekruterki Patricii Lerat z PLC Consulting taka metoda może okazać się owocna i pozwoli reagować na potrzeby rynku, zapewniać stabilny progres. Inni jak Marco Pecorari z Parsons Paris uważają, że moda zmierza do modelu biennale, w którym ostra zmiana kursu estetycznego w markach ma następować średnio co dwa lata. Łatwiej uwierzyć w tę drugą wizję, bo o ile o zwalnianiu tempa w branży dużo się teoretyzuje, brakuje odważnych, by taki plan wcielić w życie. Więcej będzie wiadomo po kolejnej fali debiutów zaplanowanych na jesień i zimę 2024-2025. Debiutanckie kolekcje pokażą wtedy Chemena Kamali w Chloé, Matteo Tamburini w Tod’s, Walter Chiapponi w Blumarine, Seán McGirr u Alexandra McQueena, Simone Bilotti w Bally, Alessandro Vigilante w Rochas, Daniel Kerns w Cerruti 1881, Pelagia Kolotouros w Lacoste. My czekamy na nie z ekscytacją, projektanci – z duszą na ramieniu. Być może te roszady mają dać nam coś jeszcze – udział poprzez krytykę. Skoro coraz mniej z nas stać na ubrania z półki premium, zamieńmy się w pilnych sędziów, przynajmniej na czas kryzysu finansowego. Sprytnie zauważa to w tym sezonie marka Sunnei, która gościom pokazu wręczyła tabliczki z punktami. Niczym jury mieli podnosić adekwatny numerek, gdy modele dochodzili do końca wybiegu. Przed nami wiele do recenzowania.
Cały tekst przeczytasz w urodzinowym wydaniu „Vogue Polska”, który już teraz możesz zamówić z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.