W ciągu życia trzech pokoleń wyprodukowaliśmy tyle plastiku, że można by w niego zawinąć całą Ziemię. To te nierozkładalne szczątki w przyszłości będzie odkrywać jakaś inna cywilizacja i na ich podstawie tworzyć historię dziejów homo sapiens.
W połowie maja 2019 roku Victor Vescovo jako czwarty człowiek na świecie zszedł (a właściwie wpłynął) do najgłębszego miejsca na ziemi – Głębi Challengera w Rowie Mariańskim. To 10 994 metry pod poziomem morza (Everest ma 8848 metrów wysokości). Emerytowany oficer marynarki wojennej, który sam sfinansował wyprawę w głębiny, na dnie dna znalazł plastikowe torebki.
Plastik jest wszędzie. Pływa w wielkich wirach oceanicznych, blokuje ujścia rzek, leży na piaszczystych plażach, zwisa z korzeni drzew namorzynowych, wala się na poboczu dróg albo na leśnych ścieżkach (i w leśnych dołach – dokąd wrzucają go co bardziej oszczędni). W ciągu życia trzech pokoleń wyprodukowaliśmy tyle plastiku, że można by w niego zawinąć całą Ziemię. To te nierozkładalne, ropopochodne szczątki w przyszłości będzie odkrywać jakaś inna cywilizacja i na ich podstawie tworzyć historię dziejów homo sapiens.
A zaczęło się tak dobrze. Był rok 1860, świat odkrywał bilard – ze stołem z sukna, kijami z klonu i kulami z kości słoniowej. Rozrywka stała się tak popularna, że nie nadążano z zabijaniem zwierząt. To wtedy jedna z nowojorskich firm wyznaczyła nagrodę w wysokości 10 tysięcy dolarów dla tego, kto wymyśli substytut, który uchroni słonie przed zagładą.
Tu należy się krótkie wyjaśnienie, czym jest plastik. To materiał zbudowany ze sztucznych albo zmodyfikowanych naturalnych polimerów – czyli długich, powtarzających się łańcuchów cząsteczek (dziennikarka BBC Laurence Knight porównuje je do spaghetti). Ich kształt zapewnia im plastyczność. Polimerem naturalnym jest na przykład celuloza, z której zbudowane są rośliny. I to właśnie od celulozy rozpoczął swoje eksperymenty John Wesley Hyatt, ojciec kilkuset patentów (również wielościegowej maszyny do szycia). Dziesięć lat wcześniej w Wielkiej Brytanii Alexander Parkes podgrzał włókna bawełny z kwasem azotowym. Otrzymał gorącą, rozciągliwą maź. Nazwał ją „parkesine” i szybko zbankrutował – jej produkcja była po prostu zbyt droga. Hyatt odkupił patent i rozpoczął własne eksperymenty. Przełom nadszedł wtedy, kiedy użył kamfory. To ona spowodowała, że półprzezroczystą maź można było dowolnie modelować, zanim zastygła. Plastyczne tworzywo nazwał celuloidem. Wyrabiał z niego nie tylko kule bilardowe, ale też klawisze do fortepianów i sztuczne zęby (które zapewne pachniały kamforą). Po raz pierwszy w historii ludzkości mogliśmy wyrabiać przedmioty kościo- kło- dziobo-, szylkreto- kamienio- i drewno podobne. Celuloid reklamowano jako wybawienie dla słoni i żółwi. Plastik miał chronić naturę przed ludzką chciwością.
Tak się zaczęło.
Pierwszy w pełni sztuczny plastik – bez żadnych naturalnych włókien, pozyskiwany w pełni z paliw kopalnych – wyprodukował w 1907 Leopold Baekeland. Bakelit – w przeciwieństwie do celuloidu – nie był łatwopalny i nie przewodził prądu. Można go było dowolnie kształtować – ograniczała go tylko nasza wyobraźnia. Materiał tysiąca możliwości, jak go reklamowano, otworzył drogę do plastikowej rewolucji. Rozkręcała się powoli, ale już podczas II wojny światowej produkcja plastiku wzrosła o 300 procent. Plastik stał się cudem techniki, o którym Roland Barthes pisał, że to alchemiczna przemiana na miarę XX wieku. Materiał, z którego można zrobić wszystko. Tani i dostępny. Demokratyczny. Z poliestru szyto ubrania, a z PET ciepłe polary. Z PCV robiono podłogi, rury i izolacje. Nylon świetnie nadawał się i na spadochrony, i na pończochy. Pleksiglas zastępował szyby w samolotach. Polipropylenu używano do produkcji zderzaków samochodowych, polietylenu do hula-hop.
Ludzie wyobrażali sobie przyszłość jako bogaty świat pełen plastiku – taniego i bezpiecznego materiału, z którego można zrobić wszystko, co tylko nam się zamarzy. Wpadliśmy w plastikową obsesję. I zaczęliśmy używać plastiku jednorazowo. Jednorazowe talerzyki. Jednorazowe butelki. Jednorazowe sztućce. Jednorazowe torebki. Jednorazowe kubeczki. Jednorazowe słomki. Reklamy krzyczały: „Już nigdy więcej nie będziesz musiała zmywać! Zjedz i wyrzuć!”.
I wyrzucaliśmy. Wyrzucaliśmy tak wiele, że od 1950 roku z 8,3 miliardów ton wyprodukowanego plastiku wyrzuciliśmy 6,3 miliardów (według raportu National Geographic). Z czego tylko 9 procent trafiło do powtórnej obróbki. 12 procent zostało spalone. Reszta albo została zakopana, albo leży na wysypisku, albo pływa w oceanach.
Dziś wszyscy już wiedzą, jak ogromnym problemem jest plastik, materiał, który się nie rozkłada. Pod wpływem światła i czynników mechanicznych rozpada się na coraz drobniejsze cząsteczki, ale nie jest trawiony przez żaden żywy organizm – nie wraca więc do obiegu, tylko – jako nie większe niż pięć milimetrów mikrocząsteczki – zapełnia przestrzeń: ziemię, wodę, powietrze. Pijemy go, oddychamy nim i go jemy (na razie żadne badania nie dowiodły, że mikrocząsteczki mogą się przedostać przez barierę komórkową – plastik nie przejdzie nam z żołądka do krwi, ale może być toksyczny, jeśli „przyczepiły się” do niego toksyczne substancje wydalane przez człowieka do oceanów i rzek). Większe fragmenty plastiku mylone przez morskie zwierzęta z meduzami zatykają im przełyki. Kilka razy do roku słyszymy o kolejnych wielorybach z kilogramami plastiku w brzuchu. Od plastiku giną też albatrosy, żółwie, foki i morskie ptaki fulmary.
W ciągu 70 lat wyprodukowaliśmy tyle plastiku, że w nim toniemy.
Pojawiają się różne pomysły, jak sobie z plastikiem poradzić. Ocean CleanUp próbowało usunąć plastik z Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci, której powierzchnia jest pięć razy większa niż Polska. Niestety urządzenie zepsuło się podczas pierwszych testów (właśnie zaczynają się kolejne). Holenderski Precious Plastic udostępnia za darmo plany prostych maszyn, które plastikowe butelki i nakrętki zmieniają w rozgrzaną maź – można z niej robić doniczki, miski, zegary, wsporniki. Ludzie z całego świata dzielą się pomysłami – maszyny budowane są w Somalii, Indiach, Francji, Argentynie, Polsce, Gabonie i na Islandii. W Amsterdamie Plastic Whale zachęca turystów do wyławiania odpadów z kanałów i zamieniania ich podczas kursów w designerskie lampy i krzesła. Z plastiku wyłowionego z morza (głównie nylonowych sieci rybackich) powstał nowy materiał – econyl. Używa go coraz więcej firm – zwłaszcza do produkcji kostiumów kąpielowych i strojów surfingowych. Jedną z moich ulubionych jest Batoko (choć lubię też Salt Gypsy) – nie tylko ze względu na radosne wzory, ale też na całościowe podejście do etyki szycia ubrań. Dziewczyny z Batoko w ciągu dwóch lat zrecyklingowały 220 tysięcy plastikowych butelek. Po econyl sięga coraz więcej firm, w tym roku całą „śmieciową” kolekcję wypuścił Adidas. Z kolei Starbucks i McDonald’s założyły fundację NextGen (której doradza WWF i do której dołączyły inne duże marki, między innymi Coca Cola). Ogłosiła ona konkurs na nowy kubek, który w 100 procentach podda się recyklingowi. Bo papierowe kubki, które zabieramy z kawiarni na wynos, wcale nie są tylko papierowe. Żeby nie rozmokły, pokrywa je cienka warstwa plastiku. Tyle wystarczy, żeby nie nadawały się do recyklingu. NextGen dla 12 finalistów przeznaczył granty o łącznej sumie 10 milionów dolarów. Projekt, który wygra, będzie dostępny dla całej branży spożywczej. Z finałowej dwunastki (w której znalazły się pomysły i na inne powłoki dla papierowych kubków, i na system wypożyczania zrecyklingowanych szklanych naczyń) najbardziej podoba mi się projekt SoluBlue – skupia się na produkcji kubków z roślin, które rozłożą się nawet w słonej wodzie. Ale dopóki zwycięzca nie udostępni swojego projektu, proponuję na miasto zabierać swój kubek. Wiele kawiarni – nie tylko z sieci Starbucks – obniża cenę kawy, jeśli przyjdziemy z własnym zestawem na wynos.
Wszystko to to niezbędne inicjatywy. Ale nadal do recyclingu przeznaczamy niecałe 10 procent z 300 milionów ton plastiku produkowanego w ciągu roku. Większość ciągle trafia na wysypiska, do lasów i mórz. Najlepiej byłoby wreszcie przestać produkować plastik – zwłaszcza ten, którego używamy tylko raz (to aż połowa z tych 300 milionów ton rocznie). Parlament Europejski zapowiedział, że do 2021 roku zakazana zostanie sprzedaż słomek, mieszadełek, patyczków do uszu, jednorazowych talerzyków i sztućców. Jesteśmy daleko w tyle za Rwandą, która już w 2008 roku zakazała używania plastikowych torebek i opakowań. W Kenii od 2017 roku za używanie plastikowej torebki grożą cztery lata więzienia. Na Tajwanie zakaz obowiązuje od roku.
Niedawno w internecie ktoś umieścił plakat z hasłem, które najlepiej podsumowuje zmierzch plastikowej rewolucji. „To niesamowite, że nasze społeczeństwo osiągnęło punkt, w którym wysiłek niezbędny do wydobycia ropy z ziemi, przewiezienia jej do rafinerii, przemienienia jej w plastik, nadania odpowiedniego kształtu, dostarczenia ciężarówką do sklepu, kupienia i przyniesienia do domu jest uznawany za mniejszy niż umycie łyżki, kiedy skończysz jej używać”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.