Rywalizowanie z kimś, kto nam się podoba, to schemat stary jak świat. Wciąż jednak aktualny i obecny w tym, co proponują na przykład trenerzy sztuki podrywu. Jedna z ich najbardziej skutecznych metod to: podejdź do niej i ją obraź – mówi psychoterapeutka, seksuolożka, założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności, dr Agata Loewe-Kurilla.
Powinnam rozważać związek z kimś, kogo nie znoszę?
Różne są motywacje do emocjonalnego zbliżenia, ale zawsze na początku warto zadać sobie kilka pytań. Dlaczego chcę być z kimś, kto mnie irytuje? Podoba mi się, choć nie powinien mi się podobać? Czy może naprawdę zrobił mi coś złego? Jeśli naprawdę coś zrobił, to gotowy przepis na tragedię.
A nie na komedię romantyczną? W filmach pełno jest takich schematów: on nieokrzesany, pewny siebie, i ona: trochę zagubiona trzpiotka, której podoba się, że ktoś ją zaczepia w nieoczywisty sposób.
Jeśli świadomie wybieram do związku kogoś, kogo nie znoszę, to mamy sado-maso, zagrywkę pełną labiryntów i pułapek. A jeśli nieświadomie, bo wydaje mi się, że go zmienię albo uratuję, to mamy odwrócony narcyzm – z jednej strony czuję, że nie jestem warta uwagi, a z drugiej, że tylko ja mogę go zbawić. A to najprostsza droga do związków toksycznych, a nawet przemocowych. Natomiast jeśli chodzi o komedie romantyczne, to schemat jest stary jak świat, a co najmniej jak powieści Jane Austen, XIX-wieczny patos wyrywu. Dziś bardzo widoczny w tym, co robią na przykład pickup artists.
Czyli mężczyźni dający rady innym mężczyznom, jak podrywać kobiety.
To już cały przemysł, zresztą bardzo różnorodny – znajdziemy w nim szkołę bardziej i mniej etyczną. W sztandarowej dla tego ruchu książce „Zasady gry” Neila Straussa pojawia się jedna z najbardziej popularnych metod podrywu: podejść do kogoś i obrazić go. To jest kotwica, to jest hak. On mówi: „A co ty za buty włożyłaś?” i ona już nie może przestać o tym myśleć, zwłaszcza jeśli potrzebuje atencji, szuka miłości.
Jak mądrze się różnić? Szkodliwe schematy
Dlaczego to działa?
Bo ktoś się nią zainteresował, zobaczył ją. Jeśli mężczyzna, który to wypowiada, jest inteligentny – a często na takie szkolenia trafiają na przykład programiści, którzy mają dużą wiedzę i są interesujący, ale nie mają kompetencji społecznych lub doświadczenia w nawiązywaniu relacji z kobietami – to koniec. Bo on uderzy w słaby punkt, znajdzie element w jej wyglądzie, którym ona naprawdę się przejmuje. Uzna więc, że on ma rację, że faktycznie coś wyłapał. Czyli ją dostrzegł. A potem jej odpuści, powie: „Żartowałem, tak naprawdę twoje buty są bardzo ładne”. Nagroda i kara.
Od początku jesteśmy tak socjalizowane, pewnie większość dziewczyn ma takie wspomnienia. Ktoś mi dokucza w przedszkolu, a w domu słyszę: kto się czubi, ten się lubi.
Jesteśmy tym karmione od najmłodszych lat. A przez to, że ciągle nam się to powtarza, uwewnętrzniamy ten schemat i uznajemy za normę. Ostatecznie go romantyzujemy – poznajemy mężczyznę, który nie jest zbyt miły albo jest cwaniakiem i w ogóle tego nie widzimy, myślimy, że jest atrakcyjny. To zresztą było ważnym tematem podczas dyskusji o #MeToo – jak bardzo kultura nie pozwala nam widzieć, co jest przemocą. Wpaja nam się przecież, że jeśli ktoś nas ciągnie za włosy, klepie po pupie, podstawia nogę, to znaczy, że nas lubi.
Takie zachowanie ma być nobilitujące – ktoś nas w końcu podrywa.
To raczej infantylizacja kobiet: jesteś tak niedostępna, tajemnicza i skomplikowana, że normalny komplement raczej nie zadziała, trzeba zrobić coś innego. A potem, jak on już podstawi jej nogę, ona ma go zauważyć i pokochać. Jest świetna książka Jane Ward „The tragedy of heterosexuality”. Autorka lesbijka pisze dla swoich przyjaciółek heteryczek w tonie: nie chcę wam współczuć, ale macie przerąbane. Nawiązuje do Greya, Marsjan i Wenusjanek, by dojść do wniosku, że schemat, w którym mężczyźni i kobiety są z różnych planet, mówią różnymi językami, pozwolił na stworzenie całego, finansowanego przez kobiety, rynku.
Filmy, poradniki, warsztaty, szkolenia.
Bo to właśnie kobiety biorą na siebie edukację, poszerzanie wiedzy, żeby związek przetrwał. Skoro są nauczone, że on jest dziki, nieokrzesany, barbarzyński, to muszą go tresować i udomawiać, żeby relacja w ogóle miała szanse istnieć. Ale jest jeszcze jedno: całkiem sporo kobiet – wykształconych, zamożnych, z sukcesami – ma fantazję o byciu samicą alfa i spotkaniu samca alfa. Często słyszę w gabinecie: „Moim marzeniem jest stworzyć power couple”. Albo: „Chcę, żebyśmy byli jak z House of Cards albo z Gry o Tron”.
Jak mądrze się różnić? Pięć do jednego
Poważnie?
Marzenie o tym, że spotkają się dwie wybitne jednostki, a świat padnie im do stóp, jest dziś niezwykle popularne. Uruchomiła to kultura Instagrama: pary promują przecież obrazki idealnego życia – związek stał się czymś, czym można się pochwalić. Pamiętajmy, że ludzie googlują się przed randkami, przychodzą na pierwsze spotkanie z konkretną wizją osoby, której jeszcze nie poznali. Sęk w tym, że na początku nie dowiemy się, co nas różni ani co zbliża. To się dzieje w praktyce, wymaga czasu.
Na początku mamy nie tylko wizję tej osoby, lecz także określony obraz siebie. A potem okazuje się, że w konfrontacji z daną osobą jesteśmy jednak inni.
Ludzie myślą, że z opisów w aplikacjach naprawdę mogą dowiedzieć się czegoś o drugiej osobie. „Lubię chodzić po górach”, „Kocham psy”, „Nie mów do mnie bez kawy” albo: „Radykalne feministki od razu w lewo” – pisząc takie rzeczy, budujemy swoje targetowe grupy. Ale z opisów nie dowiemy się przecież, czy będziemy się dobrze ze sobą czuć.
To paradoks. Z jednej strony chcemy rywalizacji, czyli musi być jakaś różnica, a z drugiej aplikacje randkowe dobierają nas według podobieństw.
John Gottman, naukowiec badający funkcjonowanie par, po wielu latach obserwacji małżeństw stwierdził, że najważniejszym czynnikiem, który pozwala im przetrwać, jest dopasowanie w stylu kłócenia się. Przy czym nie chodzi o to, żeby w ogóle nie wchodzić w konflikt, bo trudniejsze emocje zawsze się w relacji pojawią, tylko o to, co z nimi zrobimy. Dlatego komunikacja, wyjaśnianie sobie, dlaczego się teraz złoszczę, są takie ważne.
Co jeszcze?
Istotny jest stosunek komunikatów pozytywnych do negatywnych, konkretnie pięć do jednego, ponieważ bardziej intensywnie słyszymy krytykę niż to, co nas wzmacnia. Dlatego jeśli mówisz ciągle coś miłego i nagle rzucisz: „No, ale ten kubek już mógłbyś umyć”, jest większa szansa, że to zostanie usłyszane, niż jeśli ciągle będziesz krytykować.
Jak mądrze się różnić. Aktualizacja systemu
Co w takim razie jest ważniejsze? Podobieństwa czy różnice?
Podobieństwa są potrzebne. Powodują, że jesteśmy w stanie dogadać się z drugą osobą, możemy na czymś budować relację. Z kolei różnice sprawiają, że możemy się partnerem ciągle zaciekawiać, więc są równie istotne. Gottman stworzył aplikację „Card Decks” z ważnymi dla par pytaniami. Twierdzi, że to, co pomaga związkom przetrwać, to aktualizacja systemu.
Siadamy raz na jakiś czas i sprawdzamy, czy to, co ustaliliśmy dwa, trzy lata temu się zmieniło?
Siadamy przy kawie i nie rozmawiamy o liście zakupów na popołudnie, tylko o ważnych dla nas sprawach. „Kiedy się poznaliśmy, nie chciałeś mieć dzieci. Czy coś się w tej kwestii zmieniło?”. „Czym dla ciebie jest szczęście?”. „Gdzie chciałabyś mieszkać za pięć lat?”. To rozmowa na głębszym poziomie, która pozwala nam widzieć partnera, urealniać go. Dzięki niej możemy też sprawdzić, jakie różnice sami jesteśmy w stanie wytrzymać, a które są dla nas niedopuszczalne. Bo to iluzja, że zawsze będzie tak samo. Nie będzie. Ale to, co pozwoli nam zachować bliskość, to widzenie siebie nawzajem w tych różnicach.
Różnice są też chyba niezbędne do tego, żeby utrzymać namiętność. Pary, które szybko, intensywnie się do siebie zbliżają, często narzekają na brak chemii.
Kobiety, które mają wspomnienie wybitnego kochanka, z którym co prawda nie mogłyby spędzić życia, ale seks był taki, że mają dreszcze na samą myśl, mówią, że kluczowy w tych zbliżeniach był element zagrożenia, niepewności, braku kontroli – zwykle nie wiedziały, co się wydarzy, dlatego tak je to ekscytowało. Ludzie czasem mówią: „Żeby mieć fajny seks, konieczne jest poczucie bezpieczeństwa”. Fajny może tak, ale nie graniczny, pikowy, ten, który pamiętamy najlepiej. Seks pełni różne funkcje na różnych etapach naszego życia, dlatego dobrze się zastanowić, czy warto uprawiać go z kimś, kto nas obraża albo irytuje.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.